W jednym ze swoich najbardziej znanych wierszy Jan Lechoń pisał :
"Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.".
I dalej opisując owe dwie siły z jednej strony skrajnie opozycyjne, a z drugiej współistniejące i współoddziałujące na siebie, konkluduje:
"Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -
I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.".
To wyjaśniać może, dlaczego obok miłości, ulubionym tematem poetyckich dociekań jest śmierć i przemijanie. Pragnienie miłości jest w nas równie silne, co lęk przed śmiercią i świadomość przemijania.
Poeci problem kruchości życia ludzkiego i piętno śmiertelności, którym jesteśmy naznaczeni od chwili poczęcia, opisują we wszystkich historycznych czasach, kładąc nacisk na różne aspekty owego przemijania i różnie, w zależności od wyznawanego światopoglądu, religii, kultury, pojmując śmierć. Dla jednych to definitywny koniec wszystkiego, dla drugich pewien etap, przejście w inny wymiar istnienia; jednych przepełnia żal i smutek, drugich wręcz rozpacz, a kolejnych bądź pokorne pogodzenie się z nieuchronnym losem, bądź bezskuteczny, ale jednak bunt, czy wreszcie nadzieja i wiara na lepsze, choć zupełnie inne, niż to doczesne, jutro. Refleksja poetycka nad śmiercią i przemijaniem obejmuje zarówno całe kultury, narody, pokolenia, jak też pojedyncze osoby, zarówno te znane i uznane, jak i te nam bliskie, ale dla ogółu anonimowe, wręcz bezimienne. Ten wymiar makro i mikro przeplata się ze sobą tak samo, jak nastrój utworów poświęconych tej tematyce. Zazwyczaj jest to nastrój podniosły, stosowny do powagi tego, o czym traktują utwory, ale też bywa, że problematyka śmierci i przemijania ujmowana jest humorystycznie (angielski czarny humor), satyrycznie, czy wręcz groteskowo.
Wśród gatunków poetyckich wykształciły się na przestrzeni wieków takie, które są dedykowane wręcz do ujmowania tematu śmierci i przemijania: elegie, treny, epitafia, nagrobki, lamenty, rapsody; co oczywiście nie oznacza, że refleksja nad śmiercią nie pojawia się w innych gatunkach. Co więcej, we współczesnej literaturze znacznie częściej refleksję o śmierci i przemijaniu odnajdziemy w innych, niż wymienione powyżej, wierszach, takich, które są charakterystyczne dla obecnie uprawianej poezji.
Także i wśród moich utworów jest sporo takich, które problematykę śmierci i przemijania ujmują. Wybrałem kilka z nich i zamieszczam je pod tym tekstem. To wiersze poważne, refleksyjne, a jeśli już pojawią się w nich lżejsze akcenty, to na pewno nie są one stricte komiczne, czy satyryczne, a jedynie służą intelektualnemu oswojeniu tego ciężkiego, trudnego, dramatycznego tematu.
Tych z czytelników, którzy chcieliby o śmierci i przemijaniu poczytać w innym - lżejszym nastroju, odsyłam do moich fraszek, limeryków, a przede wszystkim do wesołych epitafiów, bo to w tych utworkach rozprawiam się ze śmiercią i przemijaniem w stylu właściwym dla angielskiego czarnego humoru.
Śmierć ludzką rzeczą jest, więc bać
nie mamy czego się kochanie,
tylko do czego jest psia mać
potrzebne przed nią umieranie?
Umierać nieprzyjemnie jest,
choć łudzą perspektywą nieba,
śmierć - ludzka rzecz, śmierć - życia kres,
lecz umierania nie potrzeba.
Sensu nie widzę, chociaż chcę
w tym umieraniu sens odnaleźć,
a ty mi to wyjaśniasz, że
trzeba wpierw zjeść, żeby się najeść.
Leżą za słabi, by żyć,
leżą zbyt mocni, by umrzeć
i z myślą muszą się bić,
że los hebluje im trumnę,
kroplówka leci jak piach
w klepsydrze, z góry do dołu.
Chociaż świąteczny to czas,
nie siądą już z nami do stołu.
zaglądają przez dziurkę od klucza
nasłuchują długo przy ścianie
bezszelestnie chodzą na palcach
gdy zapala się światło znikają
nic nie mówią
nie kaszlą
i oddech
mają taki że wcale nie słychać
są a jednak ich nie zobaczysz
nie powiedzą ci nic
gdy zapytasz
pamiętają dobrze te miejsca
w których niegdyś często bywali
znają każdą nogę od krzesła
każdy rondel
kubek
czy talerz
i czasami
by dowieść nieufnym
że są formą bożego bytu
zapychają nocą zlew w kuchni
lub rzucają sprzętami na strychu.
dziś wczoraj
jest bliżej
niż jutro
pojutrze
nie istnieje
śmierć przyjdzie między wierszami
czyniąc ostatnim ten
który czekał na lepszą pointę
i nigdy nienapisanym
ułożony w głowie do końca
w krainie łagodnych epitetów
skrzydlate metafory
rymy idealnie dokładne
i tylko jeden brak
nieznośny brak przerzutni
do kolejnego wersu
A kiedy mnie już nie będzie,
to wszystko będzie, jak dawniej,
czasami smutniej i ciemniej,
czasami jaśniej zabawniej.
A czasem będzie dokładnie
tak, jak gdy teraz to piszę,
świat będzie toczył się gwarnie,
tylko go już nie usłyszę.
Śmierć to jest taki głupi żart,
który się kończy mało śmiesznie,
to fart, co zmienia się w niefart
zawsze przedwcześnie.
Śmierć to jest taki boży pstryczek,
który wyłącza zasilanie,
śmierć to jest takie jakby życie
zamknięte w kamień.
Śmierć to przyjaciel, co go nie ma,
autobus, który nie przyjedzie,
to nieskończony jest poemat,
droga, co w nicość wiedzie.
Wpierw wol-niej-szym, z czasem szybszym życie płynie tempem,
i zbliżamy się do siebie, choć najpierw z odstępem,
zaczynamy w rytm wirować płynącej muzyki,
która biegnie, jak po puszcie - węgierskie koniki.
i gdy już wirują nogi, dźwięk nagle
umiera.
Ci co mo-gą,
zaczy-nają
wirować od zera,
a tym, którym sił nie starczy,
prędkie: - do widzenia
życie mówi i na innych tancerzy wymienia.
Tańczmy póki sił,
tańczmy życie nasze,
bo się zakończy w mig
z węgierskim czardaszem.
(pamięci Haliny Poświatowskiej)
Nim się stała długim promieniem,
raczej smutnym,
śmiertelnie chora,
jak słoneczny błysk, poruszenie,
jak ta celna strzała amora,
serca drgnienia, wzniecała słowem,
jak ta ślubna i z trumny koronka
delikatnym potężne płomienie,
a śmierć
na nią już się czaiła
w migotliwych serca przedsionkach
Alfabet zaczyna się od "a",
bo to "a" z życiem go łączy,
które też w sumie jest od "a"
i na tym "a" się kończy.
Życie to nie jest łatwy temat,
by liznąć je potrzebny łyk
powietrza, gdy się do widzenia
mówi brzuchowi mamy i
potem jest zwykle dalej trudno,
lecz trudno się nie zgodzić z tym,
że, choć jest trudno, to też trudno
rozstać się, gdy już trzeba, z nim.
Symfonia świateł
i nagle pstryk -
egipskie zaległy ciemności,
świat,
który znałem znikł.
W innej rzeczywistości
znów było jasno,
jaśniej,
jaśniej,
bo szef mnie wyszedł przyjąć
właśnie.
Szef wszystkich szefów był ten sam,
bardziej niż u nas namacalny.
Przyjął mnie grzecznie,
klucze dał,
bo tam jest też blok mieszkalny,
a w nim są klitki,
jak i tu,
spokojnie,
nie ma strachu,
lecz że nie pada tam,
jak tu,
to nie ma żadnych dachów,
sufitów żadnych nie ma też,
i ściany niewidoczne.
Chociaż tu trochę dziwnie jest,
położę się,
odpocznę.
Tylko na krótką chwilę
historie nasze się łączą,
a potem buduje się mosty,
które nie łączą.
Próżno próbują rozwiązać
filozofowie dylemat -
jak złączyć tych, którzy wciąż są
z tymi, których już nie ma.
Różnych religii mistrzowie
tłumaczą to, jak najprościej -
wierzyć, więc wierzę. Sam stoję
na tym donikąd moście.
Już dzwonią mu konwalii dzwonki,
skrzydła rolują się,
płowieją,
jak aniołowie dwie biedronki kołują nad nim,
więc z nadzieją
na jego rychłe zmartwychwstanie...
na trawie drugie jem śniadanie.
W tej rzece się utopił chłopiec.
Woda go wyrzuciła na brzeg
dzisiaj o świcie.
Jest południe.
Na tłum kąpiących się znów patrzę
i wszystko zdaje się, jak wtedy,
gdy i on pływał wraz z rodziną,
i wody rzeki,
tak od biedy,
a to znów żwawo
płyną,
płyną...
Kwiatów tu trochę jakby mniej
i takie jakby trochę zwiędłe
światła przygasłe,
bardziej mdłe
i groby,
groby,
równym rzędem stoją,
a przy nich więcej łez,
wyrzutów,
czasem też przeprosin,
za zdradę,
opuszczenie,
złe
życzenia,
za to, że tych groszy
nie chciało się zapomnieć,
dać,
za słowo ostre, jak kant płyty
za sekret,
który miał być wasz,
a został wszystkim w krąg odkryty.
Ksiądz co nie chodził kiedyś tu
teraz przychodzi
na ostatek
i najdyskretniej
kładzie w róg
biały
jak śmierć
opłatek.
Nie śpieszno mi do raju bram,
choć w tamtą stronę drogą,
z rozkazu Boga iść wciąż mam,
prosto, noga za nogą.
Podobno wygód jest tam w bród,
w kościele tak mówili,
opłaci się więc drogi trud,
a jednak moi mili...
Nie śpieszno mi do raju bram,
choć w tamtą stronę drogą,
z rozkazu Boga iść wciąż mam,
prosto, noga za nogą.
Anieli tam śpiewają i
jakowiś Serafini,
ja jednak wolę widzieć, gdy
tu panny idą w mini.
Nie śpieszno mi do raju bram,
choć w tamtą stronę drogą,
z rozkazu Boga iść wciąż mam,
prosto, noga za nogą.
A gdy już w końcu trafię tam,
sprawdzę na własnej skórze,
lecz nie opowiem o tym wam,
bo będę już na górze.
Nie śpieszno mi do raju bram,
choć w tamtą stronę drogą,
z rozkazu Boga iść wciąż mam,
prosto, noga za nogą.
Szkoda, że ciebie dziś tu nie ma,
bo tu czas w miejscu jakby stanął,
stół stoi z nakryciami trzema
i chleb wyjęty wtedy rano
leży. Firanki w oknach szare,
już po krochmalu nie ma śladu,
na dobre stanął też zegarek,
cicho, jak nigdy u sąsiadów.
Ogródek zarósł bujnym chwastem,
ale gdzieniegdzie ciągle kwiaty,
kaflowy piec nie pachnie ciastem,
brak konfitury i herbaty,
Czajnik choć stoi tam, gdzie zawsze
i tylko czeka kropli wody,
niech czeka. Ja tymczasem zasnę
i pośnię, że znów jestem młody.
Droga złażona tak, jak buty,
i tak dziurawa, jak i one,
ot taka w sam raz dla pokuty,
wiedzie w nieznaną świata stronę.
Dokoła jakbyś makiem zasiał,
cicho, nie psuje nic wrażenia,
jakby ta droga wiodła prosto
do kresu w świecie tym istnienia.
Myśl jedna mąci inne myśli,
w mej głowie, gdy w dolinę ciemną
wchodzę: - gdzie teraz są ci wszyscy,
co przeszli drogę tą przede mną?.
Pytanie to bez odpowiedzi
w przydrożnym gubi się ruczaju,
a ja się zbliżam wciąż do kresu
tej drogi, w piekle, albo w raju.
wreszcie udało jej się umrzeć
trzeba przyznać nie było łatwo
tygodnie nieudanych prób
teatralnych występów
wywracania oczami
omdleń
dygotań
i jęków
kurczowe uściski przypadkowych widzów
i znużonej stałej publiczności
nie tak
nie tak się to robi
mówiła stara salowa
trzeba spokojniej
ciszej
bez tego nerwowego machania rękami
na pożegnanie
kiedy niepostrzeżenie
między nocną a dzienną zmianą
wreszcie udało jej się umrzeć
przystawione do ust lusterko
ukazało niezmącony obraz
zastygłego oddechu ulgi
salowa nie kryła uznania
wreszcie
Zapytała Zosia księdza na kolędzie:
- Czy na tamtym świecie, lepiej niż tu będzie,
I czy tak w ogóle warto mieć nadzieję,
Że prócz tego świata, ten lepszy istnieje.
Ksiądz, co w tych tematach czuje się, jak ryba,
Odpowiedział: - Zosiu, lepiej będzie, chyba.
Bo chyba istnieje prócz tego padołu
Świat zapowiadany w tysiącach kościołów.
Chyba, bo na pewno nie wie, bądźmy szczerzy,
Chyba, ale chyba warto jest w to wierzyć
I tak chyba wierzy świat przez pokolenia,
Bo łatwiej niż: - żegnaj, mówić: - do widzenia.
Pożegnanie Ofelii
Kącik złamanych serc pod miastem,
łoża z kamiennym baldachimem,
gruba pierzyna jest tam piaskiem.
Piasek otula łoża skrzynię.
Tam się spotkamy po rozłące,
tam się na pewno połączymy,
tam wszystkie ciała robak plącze
tam się wygodnie rozłożymy.
I wybijemy się do słońca
krzewem jaśminu lub bzu drzewem,
i tak będziemy trwać do końca.
Jakiego końca? - tego nie wiem.
Hamlet - zmagania z przemijaniem
stał twarzą w twarz
ze swoją twarzą
grymas na obu twarzach wzrastał
tak kanceruje czasu pazur
gwiazda zabłysła
gwiazda zgasła
zasłonił lustra
by z przeszłości zaczerpnąć siły
fotografie
jak on pożółkłe
poniszczyły się i skuliły
zamknął w szafie dawne pamiątki
lek na rany
widział w przyszłości
i snuł plany dalekich wypraw
nowych książek i znajomości
ranne słońce zaczęło światu słać rumieniec
lecz nie ogrzało starych kości
i zamroziło się marzenie
składając hołd u stóp
nicości.
Zobacz też:
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024