11 września 2019
Wiersze o zmarłych, wiersze o umieraniu

Wiersze o śmierci i przemijaniu

Wiersze o śmierci i przemijaniu - dlaczego taki temat?
 

W jednym ze swoich najbardziej znanych wierszy Jan Lechoń  pisał :

"Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzecz główną,

Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.

Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.

Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.".

I dalej opisując owe dwie siły z jednej strony skrajnie opozycyjne, a z drugiej współistniejące i współoddziałujące na siebie, konkluduje:

 

"Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci,

By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia -

I jedno wiemy tylko. I nic się nie zmienia.

Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.".

To wyjaśniać może, dlaczego obok miłości, ulubionym tematem poetyckich dociekań jest śmierć i przemijanie. Pragnienie miłości jest w nas równie silne, co lęk przed śmiercią i świadomość przemijania. 

 

 

Poeci o śmierci i kruchości ludzkiego życia

 

Poeci problem kruchości życia ludzkiego i piętno śmiertelności, którym jesteśmy naznaczeni od chwili poczęcia, opisują we wszystkich historycznych czasach, kładąc nacisk na różne aspekty owego przemijania i różnie, w zależności od wyznawanego światopoglądu, religii, kultury, pojmując śmierć. Dla jednych to definitywny koniec wszystkiego, dla drugich pewien etap, przejście w inny wymiar istnienia; jednych przepełnia żal i smutek, drugich wręcz rozpacz, a kolejnych bądź pokorne pogodzenie się z nieuchronnym losem, bądź bezskuteczny, ale jednak bunt, czy wreszcie nadzieja i wiara na lepsze, choć zupełnie inne, niż to doczesne, jutro. Refleksja poetycka nad śmiercią i przemijaniem obejmuje zarówno całe kultury, narody, pokolenia, jak też pojedyncze osoby, zarówno te znane i uznane, jak i te nam bliskie, ale dla ogółu anonimowe, wręcz bezimienne. Ten wymiar makro i mikro przeplata się ze sobą tak samo, jak nastrój utworów poświęconych tej tematyce. Zazwyczaj jest to nastrój podniosły, stosowny do powagi tego, o czym traktują utwory, ale też bywa, że problematyka śmierci i przemijania ujmowana jest humorystycznie (angielski czarny humor), satyrycznie, czy wręcz groteskowo. 

 

 

Gatunki poetyckie charakterystyczne dla refleksji o śmierci i przemijaniu

 

Wśród gatunków poetyckich wykształciły się na przestrzeni wieków takie, które są dedykowane wręcz do ujmowania tematu śmierci i przemijania: elegie, treny, epitafia, nagrobki, lamenty, rapsody; co oczywiście nie oznacza, że refleksja nad śmiercią nie pojawia się w innych gatunkach. Co więcej, we współczesnej literaturze znacznie częściej refleksję o śmierci i przemijaniu odnajdziemy w innych, niż wymienione powyżej, wierszach, takich, które są charakterystyczne dla obecnie uprawianej poezji. 
 

 

Moje wiersze o śmierci i przemijaniu

 

Także i wśród moich utworów jest sporo takich, które problematykę śmierci i przemijania ujmują. Wybrałem kilka z nich i zamieszczam je pod tym tekstem. To wiersze poważne, refleksyjne, a jeśli już pojawią się w nich lżejsze akcenty, to na pewno nie są one stricte komiczne, czy satyryczne, a jedynie służą intelektualnemu oswojeniu tego ciężkiego, trudnego, dramatycznego tematu.

 

 

Wiersze o śmierci i przemijaniu na wesoło

 

Tych z czytelników, którzy chcieliby o śmierci i przemijaniu poczytać w innym  - lżejszym nastroju, odsyłam do moich fraszek, limeryków, a przede wszystkim do wesołych epitafiów, bo to w tych utworkach rozprawiam się ze śmiercią i przemijaniem w stylu właściwym dla angielskiego czarnego humoru.

 

 

Rozmowa o umieraniu

 

Śmierć ludzką rzeczą jest, więc bać

nie mamy czego się kochanie,

tylko do czego jest psia mać

potrzebne przed nią umieranie?

 

Umierać nieprzyjemnie jest,

choć łudzą perspektywą nieba,

śmierć - ludzka rzecz, śmierć - życia kres,

lecz umierania nie potrzeba.

 

Sensu nie widzę, chociaż chcę

w tym umieraniu sens odnaleźć,

a ty mi to wyjaśniasz, że

trzeba wpierw zjeść, żeby się najeść.

 

 

 

 

Tuż przed
 

Leżą za słabi, by żyć,

leżą zbyt mocni, by umrzeć

i z myślą muszą się bić,

że los hebluje im trumnę,

kroplówka leci jak piach

w klepsydrze, z góry do dołu.

 

Chociaż świąteczny to czas,

nie siądą już z nami do stołu.

 

 

Nasi znajomi z zaświatów

 

zaglądają przez dziurkę od klucza

nasłuchują długo przy ścianie

bezszelestnie chodzą na palcach

gdy zapala się światło znikają

 

nic nie mówią

nie kaszlą

i oddech

mają taki że wcale nie słychać

 

są a jednak ich nie zobaczysz

nie powiedzą ci nic

gdy zapytasz

 

pamiętają dobrze te miejsca

w których niegdyś często bywali

 

znają każdą nogę od krzesła

każdy rondel

kubek

czy talerz

 

i czasami

by dowieść nieufnym

że są formą bożego bytu

zapychają nocą zlew w kuchni

lub rzucają sprzętami na strychu.

 

 

 

***

 

dziś wczoraj

jest bliżej

niż jutro

 

pojutrze

nie istnieje

 

 

Śmierć poety

 

śmierć przyjdzie między wierszami

czyniąc ostatnim ten

który czekał na lepszą pointę

i nigdy nienapisanym 

ułożony w głowie do końca 

 

w krainie łagodnych epitetów

skrzydlate metafory

rymy idealnie dokładne

i tylko jeden brak 

nieznośny brak przerzutni 

do kolejnego wersu

 

 

 

A kiedy mnie już nie będzie.

 

A kiedy mnie już nie będzie,

to wszystko będzie, jak dawniej,

czasami smutniej i ciemniej,

czasami jaśniej zabawniej.

 

A czasem będzie dokładnie 

tak, jak gdy teraz to piszę,

świat będzie toczył się gwarnie,

tylko go już nie usłyszę.

 

 

 

Śmierć

 

Śmierć to jest taki głupi żart,

który się kończy mało śmiesznie,

to fart, co zmienia się w niefart

zawsze przedwcześnie.

 

Śmierć to jest taki boży pstryczek,

który wyłącza zasilanie,

śmierć to jest takie jakby życie

zamknięte w kamień.

 

Śmierć to przyjaciel, co go nie ma,

autobus, który nie przyjedzie,

to nieskończony jest poemat,

droga, co w nicość wiedzie.

 

 

 

Czardasz

 

Wpierw wol-niej-szym, z czasem szybszym życie płynie tempem,
i zbliżamy się do siebie, choć najpierw z odstępem,
zaczynamy w rytm wirować płynącej muzyki,
która biegnie, jak po puszcie - węgierskie koniki.
i gdy już wirują nogi, dźwięk nagle
umiera.

 

Ci co mo-gą,
zaczy-nają
wirować od zera,
a tym, którym sił nie starczy,
prędkie: - do widzenia
życie mówi i na innych tancerzy wymienia.

 

Tańczmy póki sił,
tańczmy życie nasze,
bo się zakończy w mig
z węgierskim czardaszem.

 

 

 

Długi promień


                 (pamięci Haliny Poświatowskiej)

 

Nim się stała długim promieniem,
raczej smutnym,
śmiertelnie chora,
jak słoneczny błysk, poruszenie,
jak ta celna strzała amora,
serca drgnienia, wzniecała słowem,
jak ta ślubna i z trumny koronka
delikatnym potężne płomienie,
a śmierć

na nią już się czaiła
w migotliwych serca przedsionkach

 

 

A - jak życie

 

Alfabet zaczyna się od "a",
bo to "a" z życiem go łączy,
które też w sumie jest od "a"
i na tym "a" się kończy.

 

 

Trudny temat

 

Życie to nie jest łatwy temat,
by liznąć je potrzebny łyk
powietrza, gdy się do widzenia
mówi brzuchowi mamy i
potem jest zwykle dalej trudno,
lecz trudno się nie zgodzić z tym,
że, choć jest trudno, to też trudno
rozstać się, gdy już trzeba, z nim.

 

 

 

Odpoczynek

 

Symfonia świateł

 

i nagle pstryk -

 

egipskie zaległy ciemności,

 

świat,
który znałem znikł.

 

W innej rzeczywistości
znów było jasno,

 

jaśniej,
jaśniej,
bo szef mnie wyszedł przyjąć
właśnie.

 

Szef wszystkich szefów był ten sam,
bardziej niż u nas namacalny.

 

Przyjął mnie grzecznie,
klucze dał,
bo tam jest też blok mieszkalny,
a w nim są klitki,
jak i tu,

 

spokojnie,
nie ma strachu,

 

lecz że nie pada tam,
jak tu,
to nie ma żadnych dachów,

 

sufitów żadnych nie ma też,
i ściany niewidoczne.

 

Chociaż tu trochę dziwnie jest,
położę się,

 

 

odpocznę.

 

 

 

Mosty donikąd

 

Tylko na krótką chwilę
historie nasze się łączą,
a potem buduje się mosty,
które nie łączą.

 

Próżno próbują rozwiązać
filozofowie dylemat -
jak złączyć tych, którzy wciąż są
z tymi, których już nie ma.

 

Różnych religii mistrzowie
tłumaczą to, jak najprościej -
wierzyć, więc wierzę. Sam stoję
na tym donikąd moście.

 

 

 

Śmierć motyla

 

Już dzwonią mu konwalii dzwonki,

skrzydła rolują się,

płowieją,

jak aniołowie dwie biedronki kołują nad nim,

więc z nadzieją

na jego rychłe zmartwychwstanie...

na trawie drugie jem śniadanie.

 

 

 

Nad rzeką

 

W tej rzece się utopił chłopiec.

Woda go wyrzuciła na brzeg

dzisiaj o świcie.

Jest południe.

Na tłum kąpiących się znów patrzę

i wszystko zdaje się, jak wtedy,

gdy i on pływał wraz z rodziną,

i wody rzeki,

tak od biedy,

a to znów żwawo

płyną,

płyną...

 

 

 

Kwatera samobójców

 

Kwiatów tu trochę jakby mniej

i takie jakby trochę zwiędłe

światła przygasłe,

bardziej mdłe

i groby,

groby,

równym rzędem stoją,

a przy nich więcej łez,

wyrzutów,

czasem też przeprosin,

za zdradę,

opuszczenie,

złe

życzenia,

za to, że tych groszy

nie chciało się zapomnieć,

dać,

za słowo ostre, jak kant płyty

za sekret,

który miał być wasz,

a został wszystkim w krąg odkryty.

 

Ksiądz co nie chodził kiedyś tu

teraz przychodzi

na ostatek

i najdyskretniej

kładzie w róg

biały

jak śmierć

opłatek.

 

 

 

Nie śpieszno mi do raju bram

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

Podobno wygód jest tam w bród,

w kościele tak mówili,

opłaci się więc drogi trud,

a jednak moi mili...

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

Anieli tam śpiewają i

jakowiś Serafini,

ja jednak wolę widzieć, gdy

tu panny idą w mini.

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

A gdy już w końcu trafię tam,

sprawdzę na własnej skórze,

lecz nie opowiem o tym wam,

bo będę już na górze.

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

 

 

Ad fontes

 

Szkoda, że ciebie dziś tu nie ma,

bo tu czas w miejscu jakby stanął,

stół stoi z nakryciami trzema

i chleb wyjęty wtedy rano

 

leży. Firanki w oknach szare,

już po krochmalu nie ma śladu,

na dobre stanął też zegarek,

cicho, jak nigdy u sąsiadów.

 

Ogródek zarósł bujnym chwastem,

ale gdzieniegdzie ciągle kwiaty,

kaflowy piec nie pachnie ciastem,

brak konfitury i herbaty,

 

Czajnik choć stoi tam, gdzie zawsze

i tylko czeka kropli wody,

niech czeka. Ja tymczasem zasnę

i pośnię, że znów jestem młody.

 

 

 

Droga

 

Droga złażona tak, jak buty,

i tak dziurawa, jak i one,

ot taka w sam raz dla pokuty,

wiedzie w nieznaną świata stronę.

 

Dokoła jakbyś makiem zasiał,

cicho, nie psuje nic wrażenia,

jakby ta droga wiodła prosto

do kresu w świecie tym istnienia.

 

Myśl jedna mąci inne myśli,

w mej głowie, gdy w dolinę ciemną

wchodzę: - gdzie teraz są ci wszyscy, 

co przeszli drogę tą przede mną?.

 

Pytanie to bez odpowiedzi

w przydrożnym gubi się ruczaju,

a ja się zbliżam wciąż do kresu

tej drogi, w piekle, albo w raju.

 

 

Wreszcie

 

wreszcie udało jej się umrzeć

 

trzeba przyznać nie było łatwo

 

tygodnie nieudanych prób

teatralnych występów

wywracania oczami

omdleń

dygotań

i jęków

 

kurczowe uściski przypadkowych widzów

i znużonej stałej publiczności

 

nie tak

nie tak się to robi

mówiła stara salowa

 

trzeba spokojniej

ciszej

bez tego nerwowego machania rękami

na pożegnanie

 

kiedy niepostrzeżenie

między nocną a dzienną zmianą

wreszcie udało jej się umrzeć

przystawione do ust lusterko

ukazało niezmącony obraz

zastygłego oddechu ulgi 

 

salowa nie kryła uznania

 

wreszcie

 

 

Na kolędzie

 

Zapytała Zosia księdza na kolędzie:

- Czy na tamtym świecie, lepiej niż tu będzie,

I czy tak w ogóle warto mieć nadzieję,

Że prócz tego świata, ten lepszy istnieje.

 

Ksiądz, co w tych tematach czuje się, jak ryba,

Odpowiedział: - Zosiu, lepiej będzie, chyba.

Bo chyba istnieje prócz tego padołu

Świat zapowiadany w tysiącach kościołów.

 

Chyba, bo na pewno nie wie, bądźmy szczerzy,

Chyba, ale chyba warto jest w to wierzyć

I tak chyba wierzy świat przez pokolenia,

Bo łatwiej niż: - żegnaj, mówić: - do widzenia.

 

 

 

Pożegnanie Ofelii

 

Kącik złamanych serc pod miastem,

łoża z kamiennym baldachimem,

gruba pierzyna jest tam piaskiem.

Piasek otula łoża skrzynię.

 

Tam się spotkamy po rozłące,

tam się na pewno połączymy,

tam wszystkie ciała robak plącze

tam się wygodnie rozłożymy.

 

I wybijemy się do słońca

krzewem jaśminu lub bzu drzewem,

i tak będziemy trwać do końca.

Jakiego końca? - tego nie wiem.

 

 

 

Hamlet - zmagania z przemijaniem

 

stał twarzą w twarz

ze swoją twarzą

grymas na obu twarzach wzrastał

 

tak kanceruje czasu pazur

gwiazda zabłysła

gwiazda zgasła

 

zasłonił lustra

by z przeszłości zaczerpnąć siły

 

fotografie

jak on pożółkłe

poniszczyły się i skuliły

 

zamknął w szafie dawne pamiątki

 

lek na rany

widział w przyszłości

i snuł plany dalekich wypraw

nowych książek i znajomości

 

ranne słońce zaczęło światu słać rumieniec

lecz nie ogrzało starych kości

i zamroziło się marzenie

składając hołd u stóp

nicości.

 

 

Zobacz też:

 

 

 

Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024

Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024