Kasyno życia

 

Wiersze Mariusza Parlickiego
z debiutanckiego tomiku
"Kasyno życia"

 

 

Wiersze refleksyjne

 

 

Monolog z synkiem I

 

Patrząc na ludzi z perspektywy mrówki,

co zbyt cicho się skarży, aby ktoś ją słyszał,

czujesz strach i niepokój wewnątrz małej główki

i w pieluchę się moczysz, gryziesz ucho misia.

 

Oczka mocno otwierasz, patrzysz przenikliwie,

nie rozumiesz słów brzmienia, nie rozumiesz myśli,

Ty się dziwisz wszystkiemu, ja Tobie się dziwię,

Kiedy nocą zapłaczesz. Cóż Tyś synku wyśnił?

 

 

Monolog z synkiem II

 

Nieporadny człowieczku, co wyciągasz rękę,

do każdego kto schyli się nad Twą kołyską,

Takie dobre, że głupie masz to małe serce,

wszystko może Cię cieszyć, bawić może wszystko.

 

Życia jesteś ciekawy, każdy obraz chłoniesz

i ogarniasz świat cały dobrym, głupim wzrokiem,

Chciałbyś wszystko móc dotknąć, wziąć w swe małe dłonie,

a potrafisz jedynie — ssać butlę ze smokiem.

 

 

Monolog z synkiem III

 

Widzisz synku życie nie jest pasmem tęczy,

a ogrodnik nie sadzi kwiatów dla zapachu.

Życie synku to kręte schody bez poręczy,

to niepewna przechadzka po krawędzi dachu.

 

Widzisz synku miłość nie jest ogniem wiecznym,

magma uczuć wystyga, w skorupę się zmienia.

Miłość synku jest w życiu wyborem koniecznym,

jest podstawą naszego bytu i istnienia.

 

Pytasz synku, dlaczego świat jest tak okrutny

i tak bardzo daleki od baśniowych marzeń.

Jest też dobro na świecie, nie bądź synku smutny,

ono Ci się objawi, wykrzyczy, ukaże.

 

 

O sobie

 

Są myśli, których ludziom nigdy nie wyjawię,

one plączą mą duszę jak kokon motyla.

Po tych myślach jedynie śmiech pusty zostawię,

by się tliła jedynie w sercu szczęścia chwila.

 

Są słowa, znam je dobrze, lecz ich nie wyszepczę,

mogą wydać się dziwne, śmieszne, czy banalne,

bo te słowa są moje, jak głazy stuwieczne:

niedosięgłe, tajemne, szczere, nierealne.

 

Są osoby, do których nie wyciągnę ręki,

chociaż w sercu mym budzą po zimie przedwiośnie.

Prędzej pancerz przywdzieję bólu i udręki

i wieczorem rozpaczał będę sam — żałośnie.

 

Myśli w sercu ukryte zżerają me serce,

słowa w ustach tajone burzą spokój duszy,

i osoby, te których nie pochwycą ręce,

i głaz ciała, którego nikt z miejsca nie ruszy.

 

 

Pomyłka

 

Słyszysz słowo i czujesz, że jest twoje własne,

więc przygarniasz je w serce i karmisz do syta,

potem czujesz, że serce staje się za ciasne

i sam nie wiesz, gdzie, kiedy, słowo z serca znika.

 

Może było nie twoje, a ty w zamyśleniu

pochwyciłeś to brzmienie i skradłeś je w locie,

może było obrazem w lat szczęścia wspomnieniu,

bo leciało w puszystej i mglistej pozłocie.

 

Może słowo to było niczym owoc pusty,

który dźwięcznie upada z gałęzi na ziemię,

może było czymś błędnym, niemądrym, niesłusznym,

może snem, może baśnią, może myśli cieniem.

 

 

Są chwile

 

Są chwile bezpowrotne, jak lata minione,

ulatują do nieba lub w ziemię wsiąkają,

nikną cicho, w oddali, idą w cieni stronę,

tam na zgliszczach przeszłości swoje miejsce mają.

 

A ja szukam ich śladu po piaszczystych drogach

i na szczytach, co ziemie łączą w jedno z niebem,

i wśród lasów cienistych, i w pachnących stogach,

i strudzony znajduję wreszcie ten trop jeden.

 

Widzę drogę tajemną, bez powrotu drogę,

słyszę głosy nęcące, idę krok za krokiem

i już czuję, że głowy obrócić nie mogę,

a me czoło Ty Boże przyodziewasz mrokiem.

 

 

Łzy

 

Kiedy? Nie wiem, lecz w życiu mym są takie chwile,

że zaczyna bić źródło łez drzemiące w oku.

Wtedy czuję sól, gorycz i mówię zawile,

wtedy zderza się we mnie spokój i niepokój.

 

Po co? Nie wiem, bo przecież łzy to tylko woda,

która spłynie i wsiąknie w wysuszoną ziemię.

Jednak łez uronionych potem jest mi szkoda,

bo nic nimi nie zdziałam i świata nie zmienię.

 

Wiem, przyczyna jest we mnie i mym małym świecie,

w głodzie serca, marzeniach, których nie odsłonię,

w tym uczuciu tajonym, które duszę gniecie,

w szczęściu, które ucieka, za którym wciąż gonię.

 

 

Odejście

 

Wiem, że chwila się zbliża bez powrotu drogi,

drogi trudnej, a jednak jedynej w mym życiu.

Wezmę los na ramiona, los piękny, choć srogi,

los, co będzie mym bratem i źródłem w ukryciu.

 

Wiem, ze chwila się zbliża, nikt czasu nie wstrzyma,

wiem, że trzeba iść śmiało za głosem sumienia,

wiem, a jednak się boję mojego zwątpienia,

wiem, że trzeba, choć nie wiem, gdzie leży przyczyna.

 

Słońce będzie to samo, i kwiaty, i drzewa,

i powietrze jak piorun, co ciało przeszywa,

lecz gdy wspomnień tęsknota gorycz porozlewa,

wtedy żal utracenia duszę porozrywa.

 

 

Do widzenia

 

Do widzenia nie powiem, kiedy czas nadejdzie,

bo to słowo oznacza kolejne spotkanie,

a ja umiem odczytać podszepty sumienia,

które mówi rozstanie, rozstanie, rozstanie.

 

Do widzenia się mówi, kiedy ktoś cię czeka,

kiedy smutkiem się staje twoja nieobecność,

a nie kiedy ktoś idzie od ciebie z daleka,

mówiąc, że to spotkanie to była konieczność.

 

Do widzenia nie powiem, kiedy czas nadejdzie

i choć serce uciskać będzie duszę srodze,

wtedy siła tajemna w moje ciało wejdzie,

bym powiedział: — żegnajcie, nareszcie odchodzę.

 

 

Noc bez ciebie

 

Noc dziś jest taka jasna,

księżyc złotem się iskrzy,

a ja pewien już jestem,

że nic mi się nie przyśni.

 

A tak chciałbym ulecieć

w mych marzeniach do ciebie,

noc dziś jest taka jasna,

liczę gwiazdy na niebie.

 

Wiersz dziś trudno się pisze,

myśl się trudno wykuwa,

noc dziś jest taka jasna,

księżyc w otchłań się wsuwa.

 

I już zorze świtają

blaskiem tęczy na niebie.

Choć noc była tak jasna,

mroczno było bez ciebie.

 

 

Noc szczęścia

 

Była noc jasna gwiazd światłami

i wokół jakoś cicho było,

i szczęście było między nami…,

i nagle wszystko się skończyło.

 

Była toń morza w falach bieli

i my byliśmy tam na brzegu,

i księżyc lśnił wśród chmur pościeli…

Nikt nie powstrzymał czasu biegu.

 

Było coś jeszcze w tę noc szczęścia,

uczucie, co targało sercem.

I tylko ono nam zostało,

i nie zostało nic już więcej.

 

 

Noc zapomnienia

 

Jest tyle spraw do omówienia

i tyle myśli jest w mej głowie,

lecz w tę noc pełną zapomnienia

już chyba więcej nic nie powiem.

 

Jest tyle słów tak bardzo trafnych

i dobrze znanych mojej duszy,

lecz w tę noc pełną zapomnienia

nic mego serca już nie wzruszy.

 

I tylko pytam dzisiaj cicho,

bo jedno dręczy mnie pytanie:

— Czy po tej nocy zapomnienia

znów rano jasne słońce wstanie?

 

 

Moja apokalipsa

 

Widzę wielkie, bezkresne ognia oceany,

nie wiem kiedy zachodzi, kiedy wschodzi słońce,

jestem sam jak rozbitek, dokoła orkany,

patrzę na pożegnalny mego świata koncert.

 

A świat tańczy jak okręt, gdy wśród sztormu tonie

lub jak motyl schwytany w gęstą sieć pajęczą.

W geście pełnym rozpaczy unoszę me dłonie,

moje oczy i ręce głośniej niż głos jęczą.

 

Lecz ich dźwięk niknie w szumie ognistych piorunów,

które niebo rozdarły na strzępów tysiące.

Pośród zgliszczy, dymów i płomieni szumów

zakończyłem ze światem życia mego koncert.

 

 

Sen

 

Ty ogarniasz mnie bez reszty,

jesteś wielki w swojej mocy.

nie wiem kiedy tu przychodzisz,

skradasz się jak złodziej w nocy.

 

Nie wiem skąd jest w tobie siła,

która ludzi otumania,

mama mi cię przynosiła,

kiedy kładła mnie do spania.

 

Teraz sam przychodzisz z nocą

i odchodzisz w świetle słońca,

lecz nadejdzie taka chwila…,

gdy ogarniesz mnie bez końca.

 

 

Poszukiwanie

 

Szukałem ciebie wśród wielu dróg,

wśród marzeń moich i wspomnień.

O, gdybym spotkać ciebie mógł,

o, gdybyś przyszła do mnie!

 

Powiódłbym ciebie gdzie mój raj,

gdzie miłość, spokój, cisza,

tylko mi rękę swoją daj.

Tam nas by nikt nie słyszał.

 

Zbudowałbym nam wielki dom,

dom okien miałby wiele

i wciąż otwarte miałby drzwi,

chmurami dach wyścielę.

 

A nocą… szumiał będzie las,

przyjaciel nasz i druh.

wciąż czekam ciebie, patrząc w dal,

wytężam wzrok i słuch.

 

 

Młodość

 

Czas życia chwilą, radości mgnieniem,

pierwszą miłością i pierwszym grzechem,

czas, gdy przestaje dusza i serce

być wiernym myśli rodziców echem.

 

Czas tyleż piękny, ile naiwny,

tyle radości w nim, co zawodów,

czas, który z czasem wyda się dziwny,

czas niczym bukiet z rajskich ogrodów.

 

 

Dwa słońca

 

Dwa słońca świecą w mym życiu,

jedno i drugie jest jasne,

przed nimi siedzę w ukryciu,

gdy one świecą — ja gasnę.

 

Za jednym chciałbym podążyć,

drugie promieniem mi błyska,

drugie dosięgam już ręką,

pierwszego parzy mnie iskra.

 

Lat tyle żyłem w ciemności,

spokojnie czekałem końca,

aż w życia mojego nocy

rozbłysły te dwa słońca.

 

Myślę — dwa słońca to próba,

próbna, nadmierna jasność.

Kiedy wybiorę z nich jedno,

wówczas obydwa zagasną.

 

 

Gwiazda

 

Jest taka gwiazda na bezchmurnym niebie,

co się uśmiecha, gdy na nią patrzę,

lecz gdy choć myślą dotknąć ją pragnę…

odpływa, niknie, gaśnie.

 

Ciągle się zjawia na oka mgnienie,

uśmiech jej nie wiem co znaczy.

Mówią, że gwiazdy są jak kamienie,

ja jednak myślę inaczej.

 

Czasami w deszczu meteorytów

topi kosmiczne cierpienia,

Dlaczego Wenus z mojego mitu

nie słyszy mego westchnienia?

 

Inne ma cele, pragnienia inne,

niebieskie drogi przemierza.

Czym więc są dla niej wyznania dziwne?

Znów mnie uśmiechem uderza.

 

 

W kasynie życia

 

W kasynie życia graczy jest wielu,

a czas ruletę obraca,

diabelski lombard duszę przyjmuje,

w zamian srebrniki wypłaca.

 

W kasynie życia graczy jest wielu,

fortuna kołem się toczy.

Ktoś chce odegrać rozum stracony,

ślepiec chce wygrać tu oczy.

 

W kasynie życia graczy jest wielu,

o zmierzchu jest ich najwięcej.

Jak przegrasz życie, to śmierć wygrywasz,

fortunę zyskasz za serce.

 

W kasynie życia graczy jest wielu.

Wszystko tu przegrasz z czasem,

lecz mimo tego graj przyjacielu

choć króla biją ci asem.

 

W kasynie życia graczy jest wielu,

bo drzwi wyjściowych tu nie ma.

Jeśli nie wejdziesz i tak przegrałeś,

zniszczy cię żałość i trema.

 

W kasynie życia graczy jest wielu,

kasyno wszystkich pomieści.

Musisz pamiętać życie to hazard,

nikt się tu z nikim nie pieści.

 

 

Lunatyk

 

Wpada przez okno nić księżyca,

otwieram balkon, ciemno wszędzie,

wchodzę na krawędź śmierci, życia,

nie wiem co dalej dziać się będzie.

 

Jak ślepca pies, mnie księżyc wiedzie

i łamie wszystkie z praw natury,

i zanim świt na niebo wjedzie

idę po ścianach w dół, do góry.

 

Widzę to czego nikt nie widzi,

chociaż me oczy są zamknięte,

lecz mą opowieść świat wyszydzi,

ktoś powie, że mam sny przeklęte.

 

Sam nie wiem, czy to wszystko prawda,

dlatego kryję się przed światem.

Może to tylko senna karta…

Dziś mi wstawiono w okno kratę.

 

 

Z autopsji

 

Tak bardzo chciałbym zgłębić siebie,

poznać do końca wnętrze duszy,

odsłonić blaski światła serca

i nierozsądku bramy skruszyć.

 

Tak bardzo chciałbym objąć myślą

sens życia, czas i bezkres świata,

przed trudem głowy nie pochylać

i siłę wskrzesić w stare lata.

 

I chciałbym jeszcze umieć kochać

miłością, która diament kruszy,

i chciałbym jeszcze umieć Panie

przed Tobą serce moje skruszyć.

 

 

Lunapark

 

Na łańcuchowej igrasz z życiem,

wszystko się kręci wokół ciebie,

unosisz głowę swą w zachwycie

i wzrokiem latasz koła w niebie.

 

Szpetota w krzywym lustrze cieszy,

wszystko jest bardzo śmieszne, żywe,

lecz pomyśl, czy się warto cieszyć.

Może to lustro nie jest krzywe?

 

Wagonem śmierci w tunel jedziesz

i fakt ten także ciebie cieszy,

lecz, gdy naprawdę umrzeć przyjdzie,

to już nie będziesz się tak cieszył.

 

Diabelskim młynem w górę wjeżdżasz,

spadasz w dół, żyjesz, jak kaskader.

Inny upadek kiedyś przegrasz,

ja też go przegram, ale jadę.

 

 

W nocnym barze

 

W nocnym barze trwa życie do jasnego świtu,

barman wsparty o bufet odbiera napiwki,

nieba szuka tu pijak, śledząc kształt sufitu

i frajera szukają podstarzałe dziwki.

 

Zakochani trzymają wciąż splecione ręce,

są zaszyci gdzieś w kącie za grubym filarem.

Starszy pan szóstym drinkiem leczy chore serce,

na siódmego go nie stać, więc wychodzi z żalem.

 

Ktoś chce z życiem się rozstać, lecz mu brak tej siły,

która popchnie go śmiało w ramiona otchłani.

W nocnym barze się myśli zbłąkane wzmocniły,

wyszedł z baru, odleciał do nieba z ptakami.

 

Przyszedł siwy staruszek z medalami w klapie,

śpiewa: — Polska nie zginie, póki my żyjemy,

wtem go bramkarz brutalnie gdzieś za gardło łapie,

krzycząc: — idź stąd przybłędo, patriotów nie chcemy.

 

 

Poezja

 

Ona jedna nie milknie

kiedy cichnie życie

nie odchodzi ode mnie

gdy inni odchodzą

 

gdy ją kocham

i gdy nienawidzę

jest ze mną

jest przy mnie

jest we mnie

 

ona jedna rozumie mą duszę

ja czasami jej nie rozumiem

lubi zwodzić me myśli nad przepaść

abym zrzucał je na świat

do ludzi

 

ona jedna nie powie mi żegnaj

choć czasami odchodzi ode mnie

lecz powraca znów wielka i piękna

rozpalona jak węgle drzewne

 

ona jedna osłodzi mą pustkę

kiedy umrę zapłacze na grobie

i choć mówić zapragnie płomiennie

to już więcej niczego nie powie.

 

 

***

 

Spotykam Cię daleko

na krawędzi wyobraźni

mieszkasz pod zasłoną powiek

przebiegasz trzęsawiska myśli

i wąwozy wspomnień odkrywasz na nowo

żyjesz pośród marzeń wzniosłych

i rozpustnych nocnych snów

i dlatego może jesteś

grzesznicą najświętszą

eksplozjo liryczna.

 

 

Spowiedź

 

Jestem tylko człowiekiem

więc nie dziw się że grzeszę

to prawda

mam sumienie

i serce i rozum

wiem

ale mam też emocje

one całym mną rządzą

i nawet sumienie i serce

i nawet rozum nie umie

powstrzymać głosu emocji

podszeptów szatana

miłości

 

 

Dlaczego

 

Prosiłem Panie o siłę

a uczyniłeś mnie słabym

prosiłem o dar swobody

a stałem się myśli więźniem

prosiłem o wolność dla słów i uczynków

a skrępowałeś moje życie sumieniem

 

prosiłem też o beznamiętność

o beztęsknotę i o beztroskę

o spokój duszy i o twardość serca

 

a Ty

 

choć nie uczyniłeś mnie mędrcem

nie dałeś mi też być głupcem

i zawiesiłeś mnie w próżni Panie

i nie wiem teraz

czy jestem mądry w swej głupocie

czy raczej głupi w swej mądrości

 

dlaczego Panie

dlaczego

 

 

Oskarżam poezję

 

Oskarżam poezję

za nieprzespane noce

za kaleczenie serca

za słomiany ogień

za skrzydła niezdolne do lotu

za gwałt na moim wnętrzu

za czas teraźniejszy

przeszły

i przyszły

 

Oskarżam poezję

za zdradę stanu równowagi

za przewrotność

za niestałość

za ulotność i zwodniczość

za moje życia błędy

 

A za co siebie oskarżam

oskarżam siebie za poezję

i proszę dla nas

o najwyższy wymiar kary

skazanie na siebie.

 

 

Klasztor zamknięty

 

Przyschnięte światło na witrażach

mroku i chłodu nie odmieni,

a jednak wciąż ktoś krok powtarza,

za życia wtapia się w świat cieni.

 

Wśród czterech ścian, gdzie cisza krzyczy,

a świat oddziela w oknie krata,

nikt w kalendarzu dat nie liczy,

chyba, że jest to śmierci data.

 

O cel pytamy, sens drążymy

tej wegetacji, czy istnienia,

z oddali wzrokiem ich śledzimy.

Czy więcej światła w nich, czy cienia?

 

 

Modlitwa

 

Gdy ból przesłania oczy moje

i srebrne łzy wykwitną skrycie,

gdy w duszę wejdą niepokoje —

ocal mi życie!

 

Gdy czas rozterek przyjdzie w nocy

i z głębi serca słychać wycie,

gdy stanę sam w mocy niemocy —

ocal mi życie!

 

A gdy zawitam w nieba bramy

i zacznę grzechów swoich mycie,

niechaj nie będę pomiatany —

ocal mi życie!

 

 

Tęsknota

 

Jakże ja jestem uległy,

wciąż myśli złe serce gniotą.

Tyś moim fatum jest wielkim,

tęsknoto moja, tęsknoto.

 

Odbierasz szczęście, a potem

darzysz mnie srogą pieszczotą.

Padam przed tobą w pokorze,

tęsknoto moja, tęsknoto.

 

Może to śmieszne, co piszę,

inni mnie nazwą idiotą,

lecz ja do ciebie przywykłem

tęsknoto moja, tęsknoto.

 

 

***

 

Przyszedł cenzor moich myśli

bóg i przyjaciel

wróg słodkiej bezsenności

rzucił mnie na kolana

odczułem moc jego broni

nie mogłem odejść

cierpiałem spałem

i czułem jak duch

chce opuścić ciało

jeszcze nie dziś — proszę

nie chcę dla nich wolności.

 

 

***

 

dedykowany Iwonie Gębskiej

 

Mówisz — miłość to zbrodnia

przeszyła cię mieczem niespełnienia

rozdarła sztywne serce.

 

Mówisz — miłość to śmierć

pogrzebała twe plany i marzenia

zniszczyła spokój skruszyła logikę.

 

Mówisz — miłość to …

można ją kupić i sprzedać

zbić i przytulić.

 

Mówisz — miłość to powietrze

choć brudne to potrzebne by żyć

choć niewidoczne to piękne.

 

 

***

 

Najbardziej okrutną bronią

jaką posiadł człowiek

jest język

rani jak sztylet

rozrywa jak pocisk

poraża jak laser

 

broń doskonała

rany których nie widać

krwotok duszy

niezlokalizowany

 

ciągły wyścig zbrojeń

w mocniejsze argumenty

ostrzejsze polemiki

w wyrafinowane

metafory

 

czym są wypadki

wojny

kataklizmy

skoro każdego dnia

miliony ludzi

zabijają się wzajemnie

subtelnym strzałem słów

z małej odległości

nieomylnie — w samo serce.

 

 

O drzewie

 

Dotykam twoje ciało drżącymi dłońmi

ty głaszczesz mnie jedwabiem liści

czuję twój puls i bicie serca

śpiewasz mi pieśń kwitnącą

 

wpadam w rozłożyste twoje ramiona,

zatapiam się w twoich konarach,

jesteś kochanką i przyjacielem,

matką i bratem

 

nasze tajemnice znają tylko ptaki

skrzydlate anioły nieba

nocą śpiewasz mi kołysankę

wietrzystym graniem liści.

 

 

Miłość

 

Nie jest dziewicą

nie jest świętą

nie jest kryształem

łzą diamentu

nie jest sierotą

lub biedaczką

nie jest też dzieckiem

dobrym

wiernym

co za cukierek się uśmiecha

choć wierzy w świętość

to tkwi w grzechach.

 

 

Pytanie

 

Czemu na straży mego istnienia

stoi sumienia, wyrzut sumienia?

 

Czemu mi dałeś serce, o Boże?

O życie walczyć trzeba na noże.

 

Dlaczego w ciele moim tkwi dusza

i do dobroci złe ciało zmusza?

 

Czemu cierpieniem doświadczasz ciało

i duszy szczęścia dajesz tak mało?

 

Wiem — Ty krzyż niosłeś, lecz jesteś Bogiem,

a ja kim jestem? — już tak nie mogę.

 

 

Cisza

 

Cisza jest sensem życia

czyni nas wolnymi od utrapień codzienności

to schron naszych myśli

w ciszy wykrzykuję każdy problem

niemym głosem duszy

w ciszy koordynuję moje myśli

w jedną całą paletę barw

maluję nią obrazy szczęścia

sny i pragnienia

w sercu skryte

cisza przepełnia mnie błogim spokojem

jak stoik mogę brnąć myślami

do źródeł szczęścia

mogę też wznieść się

nad rozległe obszary przyszłości.

 

 

***

 

Na aksamitnym firmamencie nieba

zakwitła pierwsza blada gwiazda

krzyknęła głosem mdłego światła

i zgasła.

 

Niezauważona jak miłość

tragiczny Ikar wszechświata

kropla oceanu nieskończoności

niespełnione marzenie

życie.

 

 

***

 

Człowiek jest jak wiatr

chce ogarnąć wszystko swym zasięgiem

fascynują go tonie oceanów

i wszechświata bezkresy

rozmienia swe myśli na drobne

a nie może objąć swym zasięgiem

nawet samego siebie.

 

 

Spotkanie z samotnością

 

Powiedz mi co jest w tobie

że ciągle powracam

jak syn marnotrawny

niewierny kochanek

 

Przychodzę dziś na chwilę

szklaneczkę zapomnienia

 

Wrócę kiedyś

zaczekaj

wiem

ty zawsze czekasz

ty przebaczasz

przyjmujesz w objęcia otchłani

każesz kochać się mocno

namiętnie

żarliwie

aż się w ciele żar życia

do reszty wypali.

 

 

***

 

Jest coś więcej niż tylko zwycięstwa i sława,

i sukcesy, gdy ciągle zmagamy się z życiem.

Określają tę prawdę niepisane prawa,

których treść wystukuje dźwięczne serca bicie.

 

I nie trzeba mieć wiele, aby wiele znaczyć,

i nie trzeba być wielkim, by osiągnąć wiele,

byle nie żyć na kredyt i swe długi płacić,

i prostymi drogami osiągać swe cele.

 

Trzeba w stawać z uczuciem tańczącej zieleni

i mieć zawsze dla świata ten uśmiech majowy,

nie omijać rzucanych pod stopy kamieni,

nie pochylać i zbytnio nie unosić głowy.

 

Życie nie jest idyllą, lecz nie jest koszmarem,

a czas życia być może piękny, chociaż ciężki,

trzeba tylko mieć w sercu nadzieję i wiarę,

i pamiętać — zwycięstwem bywają też klęski.

 

 

Przesłanie

 

I choć inni powiedzą

że me życie jest farsą

taką marną

                   pustą

                           żałosną

 

i choć wykpią me myśli

i podepczą me słowe

one wstaną

                  odżyją

                           odrosną

 

bo poeci i tak zmartwychwstaną.

 

 

Kruszyna chleba

 

Kruszyno chleba, co ze stołu,

jak puch upadłaś w ziemi pył,

wiatr cię tułaczko poniewierał,

deszcz krystaliczną wodą mył.

 

Człowieku — chleba tyś kruszyną,

upadłeś nisko tylko raz,

nikt ci swej ręki nie chce podać,

poniewierany ludzki głaz.

 

Upadłeś nisko ten raz jeden,

ze stołu życia w ziemię zła.

świat płakał, słowik spiewł rzewnie

nad tym upadkiem, co wciąż trwa.

 

 

Polski Miltiades

 

Dokąd byś pobiegł polski Miltiadesie

gdyby zagłady groźba zawisła?

 

Biegłbyś bez końca,

jak Syzyf który kamień swój wtacza

w morderczym trudzie.

 

Biegłbyś slalomem:

przez partie,

urzędy,

ośrodki władzy.

 

Wciąż odsyłany,

biegłbyś dopóty serce by biło,

aż padłbyś w ziemię,

a ktoś by mówił:

— miał sił zbyt mało.

 

To nie jest prawda

i tylko głupiec tych słów posłucha.

 

On nas ostrzegał,

dobiegł i skonał,

lecz któż go słuchał?

 

 

Starzy ludzie

 

Starzy ludzie się na żółto zasuszają,

jak drzew kora zasypani są bruzdami,

chodzą dumnie niczym pawie,

oddychają, jak tramwaje

i łapczywie tlen w dziurawe płuca chłoną.

 

Starzy ludzie głośną trzeszczą,

gdy mróz ściśnie,

wiatr zawieje.

 

Słabo widzą,

toteż starość

gdzieś umyka im sprzed oczu.

 

Słabo słyszą,

toteż prawdę

cedzą sitem doświadczenia.

 

Starzy ludzie zarastają wioski, miasta.

Ogrodniczka śmierć jedynie je odchwaszcza.

 

Starzy ludzie wciąż na nowo przybywają.

 

 

Kiedy odejdziesz

 

Kiedy odejdziesz słońce zagaśnie,

noc nie zapłonie księżycem,

radość i szczęście na wieki zaśnie,

opustoszeją ulice.

 

Kiedy odejdziesz kwiaty powiędną,

wiosny już dla mnie nie będzie,

bo miałem w życiu swym wiosnę jedną,

ona wraz z tobą odejdzie.

 

Kiedy odejdziesz nic nie zostanie,

serce zasypię w popiele,

z tego upadku chyba nie wstanę,

jeżeli stracę tak wiele.

 

Kiedy odejdziesz nie wiem dziś jeszcze,

zapomnieć o tym dziś muszę,

bo mnie obawy pochwycą w kleszcze

i stracę ciało i duszę.

 

 

***

 

Zapada zmrok na mej ulicy

latarnie sypią chłodne światło

w tysiącach okien szarzy ludzie

zdobią swą szarość w barwne szatki

gdzieś gra muzyka

dziecko płacze

ujada pies na swego pana

w tysiącach okien cichną światła

tylko latarnia roześmiana

gada z księżyca sennym blaskiem.

 

 

Nocą

 

Kiedy się nocą wiatr wałęsa,

gdy po pustkowiu krzyczy pustkę,

motylem mi trzepocze rzęsa,

tej nocy chyba już nie usnę.

 

Kiedy się księżyc pełnią spełnia,

a krople deszczu biją w okno,

to ciemnia dusz i nocy ciemnia

od łez i deszczu razem mokną.

 

Kiedy się nocą niebo błyska,

a piorun w proch obraca drzewa,

tajemna siła serce ściska,

a dusza smutne nuty śpiewa.

 

Nocą się wszystko przeistacza,

z błahostek rodzą się koszmary,

tragedię w farsę noc obraca,

a w serca wlewa uczuć czary.

 

 

***

 

Odjechał ostatni autobus

przed chwilą

teraz

przystanek obrasta senną mgłą.

 

Odjechał ostatni autobus

przed chwilą

teraz

samotność chodzi drogami.

 

Odjechał ostatni autobus

przed chwilą

teraz

nie umknę nocy.

 

 

Śmierć Don Kichota

 

Jeszcze tylko raz spojrzy w niebo,

potem się w niebie przebudzi.

Już życie jego końca dobiega,

jak woda, prędko się studzi.

 

Lecz nagle czuje się znowu wolny,

serce rytmicznie znów bije,

nadzieja w oku i radość w sercu…,

wtem stop, niestety, nie żyje.

 

 

A ty też tam byłeś

 

Miał dwadzieścia może trzydzieści lat

nie wiem bo leżał twarzą do ziemi

drżącymi dłońmi próbował zatrzymać przechodniów

ale oni… oni się spieszyli

do pracy

do sklepu

na autobus

— to pijak takich to tylko pod mur —

mruknęła miłosierna i pobożna pani

ktoś pochylił się nad leżącym

i już myślałem że…

ale on dyskretnie zdjął mu obrączkę

zabrał zegarek łańcuszek

i portfel z tylnej kieszeni

mijały minuty godziny i wreszcie

ktoś wezwał karetkę

diagnoza — nosze i prześcieradło

lekarz przymknął mu przerażone i martwe oczy

nigdy ich nie zapomnę

a ty… ty też tam byłeś.

 

 

***

 

Brak mi ciepła twych rąk

brak mi wiatru twych słów

brak mi lustra twych spojrzeń

nie czuję gruntu

       nie widzę drogi

              nie słyszę głosu

czuję przenikliwy chłód

widzę otchłanie wspomnień

słyszę zbłąkane echo

i pytam

gdzie jesteś — Atlantydo?

 

 

***

 

Przed drzwiami sklepu w bogatym mieście

siedzi na brudnym chodniku człowiek

twarz ma zakrytą zlepionymi wlosami

i kolanami w które zatapia spojrzenie

w skostniałych rękach trzyma napis:

„jestem chory na AIDS — proszę o pomoc”

 

upokorzony chorobą bez wyleczenia

opuszczony przez rodzinę i bliskich

nowa atrakcja turystów

ofiara obłudy i obojętności

temat ulicznych plotkarek

 

ludzie mijają go

rzucają mu pogardę oczyma strachu

 

zanim umrze — zrozumie pustkę

będzie cierpiał za swoje cierpienia

będzie poniżany za swe poniżenie

znienawidzi dar życia

choć dziś jeszcze o nie zabiega

krzycząc czapką leżącą przy nogach

i niedbałym napisem

na pożółkłym kartonie.

 

 

***

 

To zima — jest biało i smutno

i pusto

i chłodno

żałośnie

wczoraj widziałem

ostatnie stado upadłych kobiet

lecące do ciepłych krajów

po wiosnę.

 

 

***

 

A co zrobić z klaustrofobią serca

czuję jego silne bicie

drga targa mną trzęsie

próbuje wydostać się na zewnątrz

 

ma mieszkanie za małe

                                  za ciasne

                                       za puste

czuje się w nim samotnie

nieszczęsny niewolnik mojego ciała

wolność dla mnie i dla niego

to śmierć dla nas obu

więzimy się nawzajem

musimy razem żyć

musimy razem umrzeć

musimy razem gnić

musimy razem zmartwychwstać

musimy razem …

musimy …

...

 

 

***

 

I w którą stronę

dokąd

którędy

na jakie życie

gdzie port mój

przystań

serca podarte mięso na strzępy

i w którą stronę

dokąd

którędy

myśli pierzaste

chmur białych kłęby

i w którą stronę

dokąd

którędy

gdy sępy śmierci szczerzą już zęby

by miłość i gorycz wyssać

na jakie szczyty

na jakie drogi

i w którą stronę

dokąd

którędy

gdy w jedno miejsce wiodą zakręty

a kwiaty przecież tam zwiędły

i w którą stronę

dokąd

którędy

porażki serca

smutki i błędy

i w którą stronę

dokąd

którędy.

 

 

***

 

Śpiewasz życie miłością i łzami

grasz życie z bólem uśmiechu

opowiadasz o życiu jak o baśniach dzieciństwa

myślisz o życiu z wyrzutem goryczy

czujesz ten brak ten niedosyt

brak szklanej góry i księcia

niedosyt darów wróżki

szukasz kwiatu paproci

nie dostrzegasz go

a on jest

gdzieś między stertą twych myśli

zaszyty w pustym kącie

między łzą a uśmiechem

to kwiat niezwykły zwyczajnego życia

lub kwiat zwyczajny życia niezwykłego

to szept urwany

to drżący oddech

to myśl splątana

to…

znajdź go zerwij i przenieś

na żyzną glebę uczuć.

 

 

***

 

Wyszłaś tak cicho, lekko, wietrzyście

nie płacz — mówiłem

zaciskając do bólu twe dłonie

schody zbrukane tysiącem grzechów

dźwięczały echem twych stóp

chciałbym zatrzymać ciebie

niestety

byłaś tam — daleko

dzisiaj dostałem wreszcie wiadomość

zza murów słońca

listonosz przyniósł wyrzut sumienia.

 

 

***

 

Żyjesz, bo kochasz,

że kochasz — piszesz,

że piszesz — czujesz,

że czujesz — gnijesz.

 

Poezja, proza — wszystko dramat,

przez fatum kartka zapisana,

wiatr drze klepsydrę na cmentarzach,

już twoja twarz jest w innych twarzach.

 

Poezja, proza — farsą wszystko,

jak gówno dzieło w sercu przyschło,

wiatr na cmentarzu dzwon kołysze,

gdy słyszę, że już cię nie słyszę.

 

Wybacz POEZJO, lecz są chwile,

gdy więdną kwiaty w twych bukietach,

wiatr gasi świece na mogile

i „kurwa mać” — pisze poeta.

 

 

Głupi Jaś

 

Myślał, że życie będzie snem — tym najpiękniejszym, ukochanym, a życie było niczym cierń, przeżyte lata — krwawe rany. Myślał, że może zmienić świat, dać ludziom miłość swą i siebie, nie chciał odczuwać barier, krat w tym swoim głupim życia niebie. Nie szukał sławy, nie chciał braw i nie nęciły go pieniądze, wierzył w swój głupi marzeń świat, dostrzegał tylko dobra żądze. Nie umiał Jasia pojąć świat, a on wciąż wierzył, że zrozumie, mijały lata, płynął czas, twardniały głazy ludzkich sumień, a Jasio — wciąż był taki sam, nie umiał twardo stać na ziemi, płakał, gdy wiatr na liściach grał „Hymn na cześć słońca, traw i cieni”.

Raz się zakochał w nimfie Jaś, tak, jak to zwykle w bajkach bywa, wierzył, że znalazł szczęścia skarb, lecz miłość była jak pokrzywa. Niezrozumiany głupi Jaś musiał więc dalej iść przez życie. Gdzie jest dziś, nie wiem, ale wy może go kiedyś zobaczycie, jak gdzieś w kawiarni będzie grał na swoich skrzypkach coś do płaczu, albo jak będzie błazna grał dla swej wybranki w jej pałacu.

Już minął dawno Jasia czas, dziś prawo pięści, moc przemocy, nie widać piękna, czujesz strach, kiedy ulicą idziesz w nocy, lecz warto wskrzesić bajki treść, odnaleźć kartki zakurzone i tak, jak Jasio życie wieść, być pośród ludzi — Robinsonem.

Uparcie kroczyć na ten szczyt, który się w gęstych chmurach kryje i wskazać światu nowy świt, z którego szczera jasność bije, upadać wstawać, dalej iść, znowu upadać, znów iść śmiało i tą wędrówką w prawdę iść, aż się spopieli słabe ciało.

 

 

Twój portret

 

Maluję twój portret jaskrawością faktów

pastelowymi odcieniami marzeń

nanoszę na płótno wyobraźni lazur twych myśli

purpurę uczuć

czerń nieszczęść i niepowodzeń

tęczę wątków i epizodów

skrzydlatą szarością gołębich skrzydeł

nakreślam twą delikatność

zostawiam jednak małą białą plamę

chcę wyrazić to czego żadna barwa wyrazić nie może

 

ta plama to niezgłębiona tajemnica duszy

to owiany domysłami portret serca

to niedościgły obraz sumienia

to…

 

 

Patrzenie przez palce

Wiersze satyryczne

 

 

Nieboszczyk idealista

 

Był dzieckiem — zamki robił z piasku,

w młodości chętnie wiedzę chłonął,

nie zdobył sobie tym poklasku,

lecz nadal wiarą w życie płonął.

Kochał muzykę, śpiew i taniec,

poezję wzniosłą i głęboką,

co wieczór w dłonie brał różaniec,

na świata zło przymykał oko.

Przynosił pensję dziesiątego,

na spacer dzieci brał do parku,

nie widział nikt go pijanego,

do nadstawiania przywykł karku.

Nie zdradzał żony, nie świntuszył

i nigdy nie zakombinował,

bo dbał o czystość swojej duszy

i przed zepsuciem serce chował.

Pieniądze zbierał na mieszkanie,

odkładał coś na stare lata,

wyłącznie jadał to co tanie

i wciąż miał wiarę w dobro świata.

Może go kiedyś świat doceni

i wylansuje na świętego,

lecz fakt ten wiem, że mnie nie zmieni,

bo czyż ta świętość warta tego?

 

 

Rozjaśnienia

 

Świetlana przyszłość

kryształowa przeszłość

jasny pogląd na świat

przejrzyste perspektywy

błękitne marzenia

rumiane westchnienia

biała gorączka

i jasna cholera.

 

 

Rzeźnia

 

Krew płynie po stołach

nóż mięso rozrywa

tu leży słonina

tam smalec wypływa

jelita i flaki

wątroba się trzęsie

i jęzor zsiniały

na tłustym drży mięsie

tam leży śledziona

i płuca i serce

mózg gęsty i zsiadły

wyjęty przy nerce

wnętrzności i skóra

krew czarna zakrzepła

a jeszcze niedawno

krążąca i ciepła

tętnice i żyły

i chrząstki i kości

woreczek żółciowy

i kiszki i mdłości.

 

 

***

 

Codziennie ciuła grosz do grosza,

garnitur trzyma na niedzielę,

o życiu wie jedynie tyle,

ile mu powie ksiądz w kościele.

 

Myśli, że zmieni swoje życie

w tok zdarzeń piękny, znakomity,

nie może pojąć, że on nigdy

nie wyrwie się ze swej orbity.

 

Klepsydra czasu się opróżnia,

ciało się kryje zmarszczek znakiem

i nie ma zmiany, wiara próżna,

urodził się i zmarł prostakiem.

 

 

***

 

Bóg stworzył cnotę

Szatan rozpustę

Bóg mówi — serce

A Szatan — ciało

Bóg mówi — dusza

Szatan — to mało

człowiek więc w nocy słucha Szatana

a Boga zwykle słucha od rana.

 

 

***

 

Pokochaj mnie

przez jedną noc

po wczesny świt

po jasny dzień

a rano znów

ode mnie idź

jak pewna pani

z niższych sfer.

 

 

O księżycu

 

Znudziły go ciągłe

miłosne wyznania,

więc wypiął swą pełnię

i błyszczał do rana.

 

 

Życiorys własny

 

Mam wszystko czego mogę chcieć

i nawet dyplom mam na ścianie,

i kilka listów, dużo zdjęć,

i uschłą różę, i wspomnienie,

i perspektywy piękne mam,

kończyny cztery, jedną głowę,

kilka koszulek, parę gaci,

co miesiąc firma pensje płaci.

Życie me piękne jest i miłe,

aż nie dostanę kopa w tyłek.

 

 

To nie jest przecież moja wina

 

To nie jest przecież moja wina:

— zamordowano gdzieś Murzyna,

— skradziono portfel staruszkowi,

— wybito szybę sąsiadowi,

— zdeprawowano sześć panienek

dla w ostrym filmie kilku scenek,

— Cyganom budy podpalono,

— i kilku Żydów wypędzono,

— wybuchła bomba w samochodzie,

— na wojnie ludzie giną co dzień,

— narkoman trochę przedawkował,

— samolot w morzu wylądował,

— w pożarze dzieci zaczadziały,

— w jeziorach ryby wyzdychały,

— w Afryce ludzie giną z głodu,

— pełne są wiadra ludzkich płodów,

— ktoś sobie zgrabnie podciął żyły,

— dwa samochody się zderzyły,

— pijany ojciec zabił syna…

To nie jest przecież moja wina!

 

 

Procentowa rozmowa

 

Jasio

— Dzisiaj rozstałem się z mą dziewczyną.

Władzio

— Nie martw się Jasiu, chodźmy na wino.

Widzisz, kobieta — głupota wielka,

więc ci zostaje co? Ot — butelka.

Jak się napijesz humor ci wróci,

bo tylko flaszka cię nie porzuci.

Jasio

— A rano wstanę trzeźwy znów przecie.

Władzio