W Krakowie umarł pewien gość,
w mojej opinii człowiek święty,
bo nie klął jak szewc, lecz "psia kość"
krzyczał, gdy płacił alimenty.
Cichutko na mej klatce spał,
i o porządnych śnił kobietach,
gdy mały łyk brzozówki brał
i chleba krztynę, jak asceta.
Czasami do kościoła szedł,
w ostatniej ławce się rozsadzał
i nabożeństwa mącił bieg,
gdy dziwną mową z niebem gadał.
Brodę miał długą niczym mnich
I reklamówki cztery z Lidla
a w reklamówkach czterech tych
napitek miał dla siebie i dla
kompanów, którzy o nim "mistrz"
mówili i chwiejącym krokiem
szli, gdzie ich powiódł ów mistrz, gdyż
on miał szacunek pod mym blokiem.
Lubiły go sąsiadki te,
które bezdomne karmią koty,
bo czasem dał im puszki dwie,
których już nie miał jeść ochoty.
Gdy odszedł wielki stał się cud,
przez tydzień nikt się tu nie upił.
To tylko święty sprawić mógł,
a kto nie wierzy, ten jest głupi.
W popielniczce papieros się tli,
w filiżance - kawa zziębnięta,
czytam mail, piszesz bym nie był zły,
lecz przyjedziesz dopiero na święta.
czytam mail, piszesz bym nie był zły,
lecz przyjedziesz dopiero na święta.
Dzieci cicho w łóżeczkach już śpią,
chrupek garść nasypałem znów kotu
i pod nosem zakląłem: - psia kość,
do świąt jeszcze jest ponad pół roku,
więc pod nosem zakląłem: - psia kość,
do świąt jeszcze jest ponad pół roku.
Do piwnicy poszedłem, by tam
sprawdzić, czy ktoś nie ukradł choinki,
ręce potem umyłem i łza
popłynęła na widok twej szminki.
ręce potem umyłem i łza
popłynęła na widok twej szminki.
Zapomniałaś ją zabrać, bo już
trzeba było gnać na lotnisko,
więc została i czeka wciąż tu
tak, jak czeka dokoła tu wszystko.
więc została i czeka wciąż tu
tak, jak czeka dokoła tu wszystko.
Kraków już się układa do snu,
na zajezdni śpią smacznie tramwaje,
sąsiad kaszle, nie może wziąć tchu,
bo zbyt mocno pachnie mu majem.
sąsiad kaszle, nie może wziąć tchu,
bo zbyt mocno pachnie mu majem.
Psy bezdomne gryzą się gdzieś
niedaleko, bo dobrze je słyszę
i to wszystko układa się w treść
wiersza, który dla ciebie piszę.
i to wszystko układa się w treść
wiersza, który dla ciebie piszę.
W popielniczce papieros się tli,
w filiżance - kawa zziębnięta,
czytam mail, piszesz bym nie był zły,
lecz przyjedziesz dopiero na święta.
czytam mail,
piszesz bym nie był zły,
lecz przyjedziesz
dopiero
na święta.
Gdy na miasto przez przedmieścia sunie mrok,
a woźnice w swych dorożkach już ziewają,
w smoczej jamie do snu się układa smok,
a klezmerzy na Szerokiej przygrywają,
Ref.
Sukiennice błyszczą jak weselny tort,
a kwiaciarki przeceniają zwiędłe róże,
stary kloszard klnie na wszystko:
- Niech to czort!,
- Niech to czort!,
wtedy chcę, by wieczór ten trwał jak najdłużej.
Trębacz hejnał gra najgłośniej jak się da,
by zagłuszyć jarmark ten z Małego Rynku,
młoda para z Mickiewiczem zdjęcie ma,
bo jej nie stać, by wesele mieć w Wierzynku,
Ref.
Sukiennice błyszczą jak weselny tort,
a kwiaciarki przeceniają zwiędłe róże,
stary kloszard klnie na wszystko:
- Niech to czort!,
- Niech to czort!,
wtedy chcę, by wieczór ten trwał jak najdłużej.
Gdy w ogródkach dookoła słychać śmiech,
przy Floriańskiej Bramie mniej handlarzy kiczem,
do dziewczyny obok chłopak mówi: -- niech
jak ten wieczór będzie piękne nasze życie.
Ref.
Sukiennice błyszczą jak weselny tort,
a kwiaciarki przeceniają zwiędłe róże,
stary kloszard klnie na wszystko:
- Niech to czort!,
- Niech to czort!,
wtedy chcę, by wieczór ten trwał jak najdłużej.
Na Rynku Głównym hula wiatr,
mierzwi czuprynę Wieszcza,
jakiś nieznośny niż tu wpadł,
pogoda nie rozpieszcza,
kwiaciarki mokną, koni żal,
trębacz się trzęsie z zimna,
mimy polazły w siną dal,
pogoda temu winna.
Na Rynku Głównym hula wiatr
i tak jak z cebra leje,
zmoknięty gołąb na gzyms siadł,
jakby miał wciąż nadzieję,
że może ktoś mu rzuci chleb,
albo złociste ziarno,
lecz, że mu całkiem zlało łeb,
nadzieje ma już marną.
Na Rynku Głównym hula wiatr,
z ogródków zionie pustką,
jedynie Piotr Skrzynecki nad
stolikiem jakby usnął
i jakby śpiąc, uśmiecha się
do Pana, który z nieba
patrząc na niego, stwierdził, że
trochę mu polać trzeba.
Tu w Krakowie nikt się nie spieszy,
bo i nie ma do czego się spieszyć,
nawet grzesznik wolniej tu grzeszy,
więc ksiądz może go wolno rozgrzeszyć.
Wolno płynie tu Wisła leniwa,
wolniej tutaj biegają dzieci,
wolno tu się poezję przeżywa,
wiersze wolne tu piszą poeci.
Pogotowie też jeździ tu wolno,
bo w tych korkach szybciej się nie da,
przez co chorym tutaj też wolno
zakląć wolno, gdy zajdzie potrzeba.
A potrzeba zachodzi tu wolniej
niż w Warszawie, Wrocławiu, czy Gdańsku,
bo wiedziemy tu życie spokojne,
nawet jemy tu wolno, po pańsku.
Tu w Krakowie powoli czas biegnie,
z życia wolno powoli się cieszyć,
a po śmierci tu wolno trup blednie,
bo tym bardziej nie musi się spieszyć.
Apostołowie, co na Grodzkiej
stoją, dziś bardziej oniemieli,
a i Anglicy przy swej szkockiej
ucichli na dźwięk wiolonczeli.
Na Placu Marii Magdaleny
skaterzy deski odłożyli
i tłum przechodniów stanął niemy,
bo jakże mówić w takiej chwili?.
Muzyka się sączyła cudnie,
dźwięk odbijały grube mury,
anielskie było to południe,
Skarga też słuchał, patrząc z góry.
Kiedy ucichła wiolonczela,
przez dłuższą chwilę trwała cisza,
taka świąteczna, jak niedziela.
Żałuje niech ten, co nie słyszał.
Po imprezie zalany
na Bulwarach Wiślanych,
które wiły się bardziej, niż zwykle,
zobaczyłem dziewczynę,
oczy mokre i sine
usta miała, choć piękne niezwykle.
W szarobure odmęty
Wisły patrząc, przejętym
głosem ciągle pytała: - Dlaczego?
Oprócz mnie nikt nie słyszał,
Czemu? - o tym do dzisiaj
myślę, choć nie chcę wracać do tego.
Chciałem dać jej chusteczkę,
otworzyłem więc teczkę
i szukałem. To trudna rzecz była.
W trupa byłem zalany,
przemarznięty, zaspany,
gdy znalazłem... do Wisły skoczyła.
Pochłonęła ją Wisła,
iskra błysła i prysła,
nie pisano nic o niej w gazecie,
jednak wciąż o niej myślę,
kiedy idę przy Wiśle.
- Kimże była? Tak, jak ja, nie wiecie.
Na rogu Brackiej i Gołębiej
do knajpki, której nie ma już
wchodziła, gdy już było ciemniej
dziewczyna z wielkim koszem róż.
A śliczna była, jak Madonna
z obrazków przywożonych z Włoch,
więc wszyscy zapatrzeni wciąż na
nią zachwycali się: - ach!, - och!.
A róże miała karminowe
tak, jak węgrzyna pełen dzban.
- Czy chce pan różę dla tej pani?,
Czy róże chce dla pani pan? -
pytała, chodząc z wielkim koszem
pośród stolików w knajpce tej,
a nawet straszni dusigrosze,
brali te róże, choć za mniej.
Myślami wracam wciąż do knajpki,
której tam dawno nie ma już,
widzę dziewczynę niczym z bajki
z tym koszem karminowych róż.
W myślach kupuję od niej różę,
jak ją kupują zakochani
i nie chcąc uczuć skrywać dłużej,
daję jej, mówiąc - To dla pani.
Srebrny dziedziniec i most,
srebrzą się szyby i okna,
srebrne niebo i smok,
w srebrnych groszkach,
bo smok zapatrzył się
na srebrną noc nad Wawelem
srebrzy się jego brew,
srebrny wiatr wieje.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Srebrna królowa i król,
srebrni dworzanie i dworki,
srebrne krzesła i stół
i srebra worki,
w których monet jest moc
srebrzących się do Księżyca,
srebrny w katedrze ksiądz,
srebrna kaplica.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Srebrny Stańczyk już wszedł,
srebrzy się błazeńska czapka,
a mina jego to jest
srebrna zagadka,
srebrny na polu deszcz,
tron srebrny i srebrne dzwony,
srebrnym gwiazdom zaś lśnią
srebrne ogony.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Kiedy jadę do pracy tramwajem,
Kiedy tramwaj głośno stuka i brzęczy,
To uwielbiam się poprzystawiać
Do..., no właśnie, do srebrnej poręczy.
Coś mnie zawsze ku niej popycha,
A czasami to popchnie mnie ktoś.
Wtedy mocno się do niej przytykam
I dotykam ją ze wszystkich stron.
Wpierw jest zimna, jak wszystkie kobiety,
Lecz że ściskam ją bez ustanku,
To rozgrzewa się wreszcie. Niestety,
Ja wysiadam już na tym przystanku.
Na ławkę, jedną z wielu ławek,
Do parku, jakich w świecie wiele,
Przychodził co dzień pewien Paweł.
Nie przyszedł jednak w tę niedzielę.
Ławka wierzyła, że się zjawi,
Lecz przyszedł tylko dziadek z wnuczkiem
I babcia z pieskiem oraz z włóczką,
Z której robiła sweter wnuczce.
Lecz nie pojawił się ten Paweł
Przez tuzin niedziel, poniedziałków.
Ławka czekała go na próżno,
Miał inną ławkę w innym parku.
Lipiec, Rynek Główny w Krakowie,
Jest południe, w powietrzu drży hejnał,
Pan Mickiewicz ma znowu na głowie
Natrętnego szarego gołębia.
Chce go zrzucić lecz ręce z kamienia
Niewzruszone trwają jak trwały,
Chce coś krzyczeć, lecz głosu nie ma,
Tylko w książkach słowa zostały.
Toteż stoi wieszcz nieruchomo,
A tymczasem mówi synek: - ach tato
Czemu pan ten stoi z ptakiem na głowie?.....
- Nie wiem synku, może myśl miał skrzydlatą.
Promień słońca, cztery pióra gołębia,
Kilka nutek hejnału, garść kurzu,
Woda z Wisły, najlepiej ta mętna,
Od kwiaciarek czerwona róża,
Ziarnko kawy parzonej w Wierzynku,
Trochę piwa wprost spod „Baranów”,
Precel z makiem, zapach koni i tynków,
Tysiąc pięćset studenckich planów,
Woń kadzidła z Wawelskiej Katedry,
Atmosfera „Jaszczurów” barowa,
Z Nowej Huty dymu dwa kłęby,...
...to składniki zapachu Krakowa.
Przeciwległą stroną ulicy
Szła dziewczyna czarna jak rozpacz,
A noc biegła za nią na smyczy
I po ścianach jej czarny cień niosła.
Była północ. Na Wieży Mariackiej
Trębacz cały wytrąbił hejnał,
A dziewczyna czarna jak rozpacz
Szła, a za nią się wlokła noc ciemna.
Aż się obie dowlokły do świtu,
Tak bladego jak księżyc był blady.
Noc odeszła, dziewczyna zniknęła,
Tylko rozpacz została na czaty.
Maj rozkwitał tej wiosny ospale,
Jakby bardziej był marcem niż majem
I dziewczęta miast być w krótkich spódnicach,
Ubierały się - jak zakonnica.
Ptaki smętne siedziały na drzewach,
Brzydka wiosna, nie warto śpiewać,
Bo i po cóż słowicze trele,
Kiedy leje , bez przerwy leje.
Na krakowskim Rynku w dorożkach
Przysypiali zziębnięci woźnice,
Brzydka wiosna, deszczowa wiosna,
Toną w deszczu puste ulice.
Wtem mój stary znajomy, strażak,
Który trąbi z Wieży Mariackiej,
Krzyknął: „Wreszcie się wypogadza,
Już przestaje padać na Brackiej.
Gdzie krzyżują się tory tramwajów,
tam rozchodzi, tam schodzi się ktoś,
a na przejściach się światła zmieniają
nie na te, jakie chcemy, na złość,
w przenoszonym, niemodnym płaszczyku,
staje w maju od wielu już lat
z bukietami konwalii w koszyku
babcia, która jest stara jak świat.
Czy się z nieba żar leje, czy siąpi,
nawet wtedy, gdy wieje, że hej,
ona nigdy uśmiechu nie skąpi,
choć niektórzy są skąpi dla niej,
a konwalie ma takie pachnące,
że pojadę następnym tramwajem,
bo się kończą konwalie kwitnące
i dopiero powrócą tu z majem.
Miałem sen, a może to było
Tajemnicze proroctwo boskie?
Szedłem sobie przez Rynek, wtem widzę -
Wyszedł Jezus z Szopki Krakowskiej.
Za nim biegła tłusta owieczka,
Taka słodka, jak z cukru baranek
I osiołek drewniany wydreptał,
Dzwoniąc dzwonkiem na powitanie.
Potem wyszli królowie tak strojni,
Jak bukiety krakowskich kwiaciarek.
Dreptał wolno ich kondukt dostojny,
Każdy z królów niósł jakiś podarek.
Turoń z gwiazdą coś śpiewał radośnie,
Diabły groźnie machały widłami,
Śmierć kosiła, jak leci, na oślep,
A choinki pachniały świętami.
W Krakowie na Kazimierzu,
Tuż przed wiślanym bulwarem,
(Kto nie chce, niech mi nie wierzy),
Spotkałem Żydówkę Sarę.
Miedziane pukle jej włosów
Skrywała chusta gołębia,
Jej oczy - zwierciadło losu -
Ciemna wiślana głębia.
Chciałem ją chwycić za rękę,
Na kawę pójść na Szeroką...,
Ona jak mgła się rozwiała,
Wzleciała ku szarym obłokom.
Szukałem jej wszędzie, przy mykwie,
Pytałem "Pod Orłem" - w aptece,
Na Kupa, Meiselsa, pod rondlem,
Na strychu, piwnicy, za piecem.
Klezmerzy grają w "Arielu",
Tu pachnie pascha, tam czulent
Choć ludzi wokoło tak wielu,
Nikt Sary nie widział, w ogóle.
Profesor fizyki kwantowej,
Twórca dowodów i koncepcji,
Choć poznał jądro atomowe,
Miał w sprawach serca brak percepcji.
Gdy Rynkiem Głównym się przechadzał,
Widział protony, neutrony,
Badaczom innym wciąż doradzał,
A nie mógł znaleźć sobie żony.
Zderzacz hadronów był dla niego
Jasny jak słońce w swej budowie,
A nieodkrytą wciąż zagadką
Był nieopodal drugi człowiek.
Aż pewnym razem, gdy Plantami
Szedł w okolicach Bunkra Sztuki,
Ujrzał kobietę, jak dynamit
I się oderwał od nauki.
Odkrył z nią kosmos, inny wymiar,
To co jest mikro, mezo, makro,
I myślał, jak to, że nie widział
Tego wszystkiego wcześniej, jak to?
Nigdy by odkryć nieodkryte
Nie jest zbyt późno. Choć wiek starczy,
Profesor pojął, szkiełko, oko,
Do pewnych odkryć nie wystarczy.
Wawelski Smok z pieczary swej
wyruszył w stronę Rynku,
liczył, że zje dziewice dwie,
albo i trzy, w Wierzynku.
Za stołem usiadł, łapę wzniósł,
przybiegł i w pas się kłania
kelner, lecz szczerze wyznał mu,
że nie ma z dziewic dania.
Rozczarowany wyszedł Smok,
łapą po łbie się skubie,
popatrzył w stronę Grodzkiej, w bok,
gdzie dziewcząt moc w night clubie.
Otworzył drzwi i dziarsko wszedł,
zapytał o dziewice,
przez to jedynki stracił dwie
i trafił na ulicę.
Nie było dziewic w KFC,
nie było ich w kebabie,
więc biedny Smok zawiesił wzrok
na niedziewiczej babie.
To Smoka był fatalny błąd,
bo baba ta upadła,
ale nim się zdarzyło to
biednego Smoka zjadła.
Wanda leży. Gdyby wstała,
znowu by do Wisły
dała nura. Głupie miała
niczym PiS pomysły.
Wanda leży, jak należy,
zaś niemiecki chłopiec
do sweetfoci zęby szczerzy,
wlazłszy na jej kopiec.
Wanda w naszej ziemi chciała
spocząć. Grób wykuli
jej głęboki. Wyleciała
na drugiej półkuli.
Wanda leży w naszej ziemi
tak, jak wielkich wielu,
bo zajęte miejsce w sieni
krypty na Wawelu.
Wanda leży, a dokoła
lud się niepokoi,
bowiem Wanda leży goła,
a Niemcowi stoi.
Wanda leży nieopodal
rodzinnej chałupy,
więc nie Niemiec się, lecz robal
dobrał jej do dupy.
Wanda leży i nie dycha,
sztywna niczym decha,
więc nie słyszy już Ericha,
co wciąż do niej szprecha.
Wanda leży pod tym kopcem,
bo Niemca chromoli,
co był chwilę temu chłopcem
rodem z Anatolii.
Wanda leży, a ten Niemiec
nadal ma nadzieję,
że niebite dziewczę w ciemię,
poleży, dojrzeje.
Wanda leży w Wisły mule.
Leżenia czas minie,
więc nie martwmy się w ogóle,
z pewnością wypłynie.
Wanda leży na dnie Wisły,
w jej mrocznych odmętach.
-Jeszcze bardziej - Niemiec myśli -
teraz jest nadęta.
Wanda leży w naszej ziemi -
NARODOWA DUMA!,
Niemiec z krajanami swemi
tej dumy nie kuma.
Wanda leży gdzie ta brzózka
rośnie, bo konszachtu,
mieć nie chciała z dziadkiem Tuska,
bo on był z Wehrmachtu.
Wanda leży. Macierewicz
Antek konkluduje,
że poległa wielka z dziewic,
a nie poleguje.
Wanda leży w jednym z grobów
których równy rządek
stoi. Jest zasługą wrogów.
niemiecki porządek.
Wanda leży pogryziona,
do tego bez kiecki,
Niemcem przez którego kona -
owczarek niemiecki.
Wanda leży w naszej ziemi
w legendach i bajkach,
bo właściciel jej się zmienił,
to ziemia Obajtka.
Wanda leży zamiast z Niemcem
tworzyć zgraną parkę,
więc złożono z nią w trumience
naszą gospodarkę.
Wanda leży. Jej amanci
mówią w całym mieście:
- Pobili ją policjanci
na czarnym proteście.
Wanda leży pod Berlinem
za sprawą reformy:
Ziobry, Kaczora z Gowinem,
bo była z Platformy.
Wanda do Wisły skoczyła,
tłukąc łeb, koronę,
bo się Wisła rozstąpiła,
jak Morze Czerwone.
Skacze Wanda - bo jest krewka
w Wisły wodę wartką,
wtem wyławia ją Dratewka
i wypycha siarką.
Ginie Wanda w paszczy smoka,
a smok przez nią zdycha,
Wisły pół pijąc w podskokach,
drugie pół wysycha.
Pawie pióra na czapkach krakowskich
krakowiaka unosi muzyka,
ze Zwierzyńca na Rynek krakowski
rusza pochód na cześć Lajkonika.
Z Lajkonikiem tańczącym włóczkowie
idą w strojnym, odświętnym orszaku,
a do tego śmiejące się mrowie
krakowiaków, a zwłaszcza dzieciaków.
Wszystkim skocznie kapela Mlaskotów
gra na bębnach, skrzypeczkach i basach,
z Tatarami już nie ma kłopotu,
a więc cieszmy się, że dobra nasza.
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024