Wiersze wybrane

Mariusza Parlickiego

 

Szachy

 

Na szachownicy bój się toczy,

padają piony i figury,

szach-mat jak śmierć zagląda w oczy

jednemu i drugiemu z króli.

 

Pionów i króli los jednaki,

przegraną jest wygrana wielka.

Po partii szachów wszystkie szachy

trafiają razem do pudełka.

 

 

Sierpniowe niebo

 

Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,

ludzie odjadą do swoich domów,

poranek siwy będzie od szronu,

żaglówki skryją się po stodołach,

próżno je będzie zimny wiatr wołał,

nie załopoczą jak latem żagle,

i żadna miłość nie przyjdzie nagle.

 

Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,

opustoszeją gwarne tawerny,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,,

pochmurne niebo przegoni ludzi

i wakacyjną miłość wystudzi,

tak jak wystudzi wody jeziora,

w niepamięć pójdzie, co było wczoraj.

 

Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,

utoną gwiazdy w jeziornej toni,

nic przed upadkiem ich nie ochroni.

Lato się zwija, jak białe żagle,

jesień jak zawsze zjawia się nagle.

Zjawia się nagle, choć jak zazwyczaj,

w ciszy pogrąża się okolica.

 

 

Z miłością do tanga

 

Przypadkiem zwykle się pojawia,

ma w nosie wszystkie nasze plany,

próżno ktoś na nią się nastawia,

miłość gość nieoczekiwany,

przychodzi, gdy się nie spodziewasz,

wtedy, gdy na nią już nie czekasz,

gdy jesteś nieprzygotowany,

lecz gdy przychodzi, to nie zwlekaj.

 

Miłość - nie daj jej czekać kiedy przyjdzie,

miłość - nie wyszła wcześniej, teraz wyjdzie,

miłość - do tanga pochwyć ją i rusz,

miłość - o innej przestań myśleć już.

miłość - nie daj jej czekać kiedy przyjdzie,

miłość - nie wyszła wcześniej, teraz wyjdzie,

miłość - do tanga pochwyć ją i rusz,

miłość - o innej przestań myśleć już,

o innej przestań myśleć już.

 

Nie da się zaplanować wcale,

daremne płacze twe i żale,

próżne starania, by ją skusić,

ona jak nie chce przyjść, nie musi.

Przychodzi gdy się nie spodziewasz,

wtedy, gdy na nią już nie czekasz,

gdy jesteś nieprzygotowany,

lecz gdy przychodzi, to nie zwlekaj.

 

Miłość - nie daj jej czekać kiedy przyjdzie,

miłość - nie wyszła wcześniej, teraz wyjdzie,

miłość - do tanga pochwyć ją i rusz,

miłość - o innej przestań myśleć już.

miłość - nie daj jej czekać kiedy przyjdzie,

miłość - nie wyszła wcześniej, teraz wyjdzie,

miłość - do tanga pochwyć ją i rusz,

miłość - o innej przestań myśleć już,

o innej przestań myśleć już.

 

 

Trzy karty

 

Życie jest jak w trzy karty gra,

by grać ktoś ciągle nas podpuszcza,

jest gra, a więc zabawa trwa,

zabawę lubi przecież tłuszcza.

 

Wygrać się da, co jakiś czas,

lecz więcej tracę niż wygrywam,

a Ty co wszystkie sztuczki znasz,

śmiejesz się, bo to niezła zgrywa,

więc mi wyjaśnij czemu tak

zależy ci bym wciąż obstawiał,

przed każdą partią wynik znasz,

więc czym cię bawi ta zabawa?

 

Życie jest jak w trzy karty gra,

by grać ktoś ciągle nas podpuszcza,

jest gra, a więc zabawa trwa,

zabawę lubi przecież tłuszcza.

 

Przegranym będzie każdy z nas,

nawet ten co dziś liczy zyski,

zabawa trwa, a płynie czas,

jak woda z przerdzewiałej miski.

I w końcu już ostatni raz

przyjdzie nam wybrać znów złą kartę,

więc czemu każesz nam wciąż grać

w to życie tak niewiele warte?,

więc czemu każesz nam wciąż grać

w to życie tak niewiele warte?

 

Życie jest jak w trzy karty gra,

by grać ktoś ciągle nas podpuszcza,

jest gra, a więc zabawa trwa,

zabawę lubi przecież tłuszcza.

 

Pytam, choć Twą odpowiedź znam,

jak znali ją przede mną gracze,

"Show most go on", więc rolę gram,

gram, choć bym wolał grać inaczej.

Ze sceny życia zniosą mnie,

nie zejdę z niej o własnych siłach,

jak każdy przegram swoją grę,

grę co choć straszna, piękna była.

 

Życie jest jak w trzy karty gra,

by grać ktoś ciągle nas podpuszcza,

jest gra, a więc zabawa trwa,

zabawę lubi przecież tłuszcza.

 

 

Do świtu

 

Całuj mnie, całuj,

pieść mnie i przytul,

szybko, pomału,

teraz, do świtu,

a bladym świtem

znów mnie pocałuj

i swoje ciepło

daj memu ciału.

 

Ta noc jest nasza

i nasza tylko,

niechaj trwa wiecznie

to, co jest chwilką.

Całuj mnie, całuj,

do mnie się przytul

i zostań ze mną,

zostań do świtu.

 

 

 

Zatańczmy tango

 

Niepotrzebna magia słów,

to dla gadających głów,

tu wystarczy spojrzeć w oczy

i z tym rytmem

tańczyć tango na dwa pa,

nie jest trudno, to się da

opanować, bo dwa wolne są,

dwa szybkie.

Wciągnąć brzuch, kolana - luz

plecy proste i w przód biust,

nie potrzeba wiele więcej

już tłumaczyć,

no i zacząć na dwa pa

tańczyć, gdy orkiestra gra,

no a dalej, to dopiero

się zobaczy.

 

Zatańczmy tango,

gdy spojrzenia nasze zbiegną się

opory padną,

rozpłyną we mgle,

Zatańczmy tango,

nie trzeba tu żadnych słów,

zatańczmy tango

spojrzeniem do mnie mów.

 

Namiętności w oczach żar,

szpilka, suknia, piękny szal

włosy spięte, albo całkiem

rozpuszczone,

wieczorowych perfum moc,

bo najlepiej, gdy jest noc,

no i światło jak należy -

rozproszone,

bo gdy zawiruje świat

dookoła ludzie znad

swych stolików będą gapić się

jak głupi

i to światło z różnych miejsc

zbiegnie się, gdzie miłość wrze

i na naszym tangu się już

tylko skupi.

 

Zatańczmy tango,

gdy spojrzenia nasze zbiegną się

opory padną,

rozpłyną we mgle,

Zatańczmy tango,

nie trzeba tu żadnych słów,

zatańczmy tango

spojrzeniem do mnie mów.

 
 
 

Wiosenna modlitwa

 

Wlej w moje życie więcej światła,
daj więcej mi nadziei Panie,
że zagmatwane się rozgmatwa,
że co upadło znów powstanie.
 
Daj mi ten spokój leśnej głuszy,
daj mi tę siłę tęgich wiatrów,
co niewzruszone niech się wzruszy,
w co zachmurzone, ześlij światło.
 
Wypełnij serce duchem wiosny,
zapachem bzu wypełnij pokój,
obudź do życia pędy sosny
i przywróć błysk smętnemu oku.
 
Okaż swą łaskę burym łąkom,
okaż ją wymarzniętym krzewom,
radosne głosy daj skowronkom,
zielone liście ześlij drzewom.
 
Wlej w moje życie więcej światła,
porannym słońcem mnie powitaj,
obudź nadzieję, która zgasła,
wiśni kwiatami pozakwitaj.
 
 
 

Chciałbym

 
Jak rzeka wpada w otchłań morza,
jak góry szczyty kryją w niebie,
jak w chleb się wdziera ostrze noża,
tak chciałbym się zanurzyć w ciebie.
 
Jak okrąg słońca w oceanie,
jak na języku grzane wino,
jak bezy w kawie i śmietanie,
tak chciałbym w tobie się rozpłynąć.
 
Jak w mgłach porannych wrzosowiska,
jak utopista w swej utopii,
jak mały pisklak w gęstych listkach,
tak chciałbym w tobie się zatopić.
 
Jak młode sarny w bujnym zbożu,
jak w rękawiczce dziecka palec,
jak nawigacja na bezdrożu,
w tobie chcę zgubić się i znaleźć.
 
 

Golgota

 
Cierniowych koron wyplataniem
zajmują się tyrani świata,
a ich poddani umieraniem.
Mijają dni, miesiące, lata.
 
Krzyży przydrożnych długi szpaler,
jak drogi, w bólu wszystkich łączy,
lecz nic nie zapowiada wcale,
że ten ból kiedyś się zakończy,
lecz nic nie zapowiada wcale,
że ten ból kiedyś się zakończy.
 
Krzyże sękate na ramiona
z rozkazu Pana biorą słudzy,
dźwigają je aż każdy skona,
na miejsce jednych przyjdą drudzy.
 
Krzyży przydrożnych długi szpaler,
jak drogi, w bólu wszystkich łączy,
lecz nic nie zapowiada wcale,
że ten ból kiedyś się zakończy,
lecz nic nie zapowiada wcale,
że ten ból kiedyś się zakończy.
 
Na chuście Świętej Weroniki
twarzy odcisków nikt nie zliczy.
poeta w smutku tkwi liryki,
pieniądze liczy handlarz zniczy.
 
Krzyży przydrożnych długi szpaler,
jak drogi, w bólu wszystkich łączy,
lecz nic nie zapowiada wcale,
że ten ból kiedyś się zakończy,
lecz nic nie zapowiada wcale,
że ten ból kiedyś się zakończy.

 

 

 

Zbieg okoliczności

 

Gdy zbiegną się okoliczności,
okoliczności zbiegowisko
odmienia kształt rzeczywistości,
na dobre, na złe zmienia wszystko.
 
Okoliczności się zbiegają
ad hoc, znienacka, niespodzianie,
nie tam gdzie wszyscy ich czekają,
nie tak, jak chcesz - na zawołanie.
 
Jedni je nazywają szczęściem,
drudzy je fatum nazywają,
wznoszą, czy załamują ręce,
nieważne, one się zbiegają.
 
Dla jednych wtedy się zaczyna,
dla drugich wtedy kończy bieg,
nieznane miejsce i godzina,
gdzie jest okoliczności zbieg.
 
 

Niedoszła podróż

 

W tym życiu Rosji nie odwiedzę,
mam jedno życie, szkoda życia,
że nie odwiedzę się nie biedzę,
tu też mam wódkę do wypicia.
 
Do Moskwy nigdy nie pojadę,
nie wie co straci biedna Moskwa.
Trzy siostry prędzej dadzą radę,
ja nie pojadę, wolę zostać.
 
Tajgi i tundry nie zobaczę
i nie przycupnę nad Bajkałem,
a przecież mogło być inaczej...
Kiedyś zobaczyć Rosję chciałem.
 
 
 

Trzy Gracje Rubensa

 

Pulchne dziewczyny niczym baby -
te na Wielkanoc, z grubym lukrem,
wylewające swe powaby,
jak masło z rondla wprost w makutrę.
 
Ledwo się w złotych ramach mieszczą,
błyszcząc się farby tłustą plamą,
zmysłowo swe krągłości pieszczą
i rozpływają się ku ramom.
 
 

Strofy do poduszki

 

Oliwa w lampie się dopala,
płomień się żarzy zanim zgaśnie,
czerń ziemię z niebem w jedno scala,
z ust wybrzmią wnet ostatnie baśnie.
 
Księżyc sierp wbije w rzeki tafle,
srebro rozleje się po wodzie
i wszystko snem głębokim zaśnie,
śniąc, że się zbudzi tak, jak co dzień.
 
Sen przyjdzie. Może to ostatni
sen będzie, może jeden z wielu.
Nieważne, z wiarą w ranek zaśniĵ
i mną się otul, jak pościelą.

 

Ty

 

Ty, który jesteś poza czasem,
poza materią
i przestrzenią,
Ty - poza ciszą
i hałasem,
wbrew wiedzy,
wbrew wyobrażeniom.
Ty, który jesteś tym kim jesteś,
a nie tym, kim bym chciał Cię widzieć,
Ty, który możesz w nic nie patrzeć,
a jednocześnie wszystko widzieć,
Ty bez początku
i bez końca,
Ty bez imienia,
bez istoty,
Ty ani z mrozu,
ni z gorąca,
Ty, co nieznane masz przymioty,
Ty, co mnie słyszysz,
choć słuch ludzki
w niczym nie równa się
z Twym słuchem,
pomimo, że Ty nic nie musisz,
że jesteś, w serce wlej otuchę.
 
 
 

Odtąd dotąd

 

Jesteśmy tylko odtąd dotąd,
ścìągnięci, rozciągnięci w czasie,
życie jest pewną czasu kwotą,
być poza czasem nam nie da się.
 
Ileż to dzieł ponadczasowych
w niwecz obrócił czasu bieg,
ileż wydarzeń epokowych
zabiera z sobą każdy wiek?
 
Epoka ginie za epoką,
morze porasta gęsty las,
otwiera się i gaśnie oko,
czas biegnie w nas i wokół nas.
 
 

Pada

 
Padają oblężone twierdze,
wielkie dynastie, małe rody,
tak słabe, jak i mocne serce
pada, deszcz, czy śnieg w niepogody.
 
Padają bajońskie fortuny,
wzniosłe idee i teorie,
tak komputery, jak rozumy,
coś pada szybciej, a coś wolniej.
 
Padają wciąż autorytety,
jak pada wciąż w pacierzu amen,
święci mężowie i kobiety
i wiara w życia zmartwychwstanie.
 
 
 

Nastrój jesieni

 

Coraz wyraźniej płótna sploty
odsłania obraz twojej twarzy,
czas przelatuje niczym motyl,
dzień za dniem spada z kalendarzy.
 
Jak kot przeciągasz się leniwie,
zielone oczy wlepiasz w okno,
za którym ptak szczebiocze tkliwie,
oczy ci mokną, szyby mokną.
 
Dzień chyli się ku wieczorowi,
a jabłoń chyli się ku ziemi,
kryją się pod kurtyną powiek
twe oczy. Nastrój czuć jesieni.
 
 
 

Niezmienne zmiany

 

Jak pokój kończy kiedyś wojnę,
tak wojna kończy kiedyś pokój,
lata spokojne w niespokojne
przechodzą, światło ginie w mroku.
 
Wielkie systemy religijne
czas w końcu zmienia w gruzowiska,
z których znienacka, tak, jak w filmie,
nowej religii źródło tryska.
 
Po starych pozostają młodzi,
po silnym ciele wątły szkielet,
susza przychodzi po powodzi,
a po niej znów, jak z cebra, leje.
 
W teatrze nowe scenografie,
nowych aktorów nowe role
czas zmieni w stare fotografie.
Pomnik się chwieje na cokole.
 
 
 

Kamienie

 
Kamienie zimne są
i twarde,
wiotkości trawy ślą pogardę,
wszystko przekwita,
co zielone,
a one trwają,
niewzruszone,
trwają od wieków,
choć omszałe,
trwają,
choć kropla drąży skałę,
choć się gdzieniegdzie
w piach rozsypią,
to chociaż ledwie zipią,
zipią.
 
 

Witraże

 
Zielenią, złotem i błękitem
mury kościoła lśnią spowite,
czerwienią, ochrą, bladym różem
tańczącym pod sklepieniem kurzem,
który się mieni niczym brokat.
Aż chce się modlić, by nie opadł,
aż chce się kurz ten za pokutę
wzbijać kolanem, dłonią, butem
i chce się w górę wlepiać wzrok
nim słońce zgaśnie, przyjdzie mrok.
 
 
 

W oberży "Pod ściętą głową"

 

W oberży "Pod ściętą głową",
w pół drogi na gilotynę,
można zjeść pieczeń wołową
z winem i z rozmarynem.
 
Można tam wina się napić,
można tam dostać dziewczynę,
w oberży "Pod ściętą głową",
w pół drogi na gilotynę.
 
Dziewczyna i wino tam przednie,
dziewczyna i wino z nóg ścina,
w oberży "Pod ściętą głową",
za którą jest gilotyna.
 
W oberży "Pod ściętą głową"
dla wina i dla dziewczyny
głowę straciło, dam słowo,
już tylu, co od gilotyny.
 
 
 

Tamte czasy

 

Knajpy spowite siwym dymem,
dziewczyny w kieckach "made in India",
chłopcy podpici tanim winem,
tak męscy jak Bogusław Linda.
 
Rozmowy o tym I o owym,
planów i marzeń pełne głowy,
wszyscy dokoła - przyjaciele
i brzuchy chude, jak portfele.
 
Dziś próżno szukać takiej knajpy,
dziś próżno szukać takich dziewczyn,
choć dałbym wszystkie gigabajty,
byście mnie w tamten czas przenieśli.
 
 
 

Coraz mniej

 

Z wiekiem przyjaźnie nam się kurczą,
w swych domach pomniejszamy stoły,
obiady z coraz mniejszych kurcząt,
pół litra pite do połowy.
 
Życie już tylko na pół gwizdka,
mniejsze pieniądze, wymagania,
mniej widać nawet patrząc z bliska,
więc coraz krótsze o tym zdania.
 
 
 

Ślad szminki

 

Po śladach szminki na kieliszku
chciałbym wytropić twoje usta,
lecz nadaremnie. Na nic wszystko.
Kieliszek, szminki ślad i pustka.
 
A w pustce perfum twoich zapach
rozpływa się, jak w marcu zima.
Nadzieja stygnie, stygnie zapał,
ślad szminki na kieliszku wina.
 
 

W biegu

 

Ten jest piechurem,
ten sprinterem.
Na pozór łączy ich niewiele,
lecz obu w noce,
jak i we dnie...
życie biegnie.
 
Biegnie
każdemu z nas.
 
Niestety,
do jednej
i tej samej
mety.
 
 

Kolej rzeczy

 

Wszystkie wolności karnawały
kończą się kiedyś Wielkim Postem.
Tak się obraca nasz świat cały,
życie choć trudne, jest dość proste.
 
Po dniu jest noc, po słońcu burza,
po wódce kac i płacz po śmiechu
Ma kwiat i kolce każda róża,
głos cichnie, cichnie głosu echo.
 
 
 

Niedziele

 
Niedziele pachnące rosołem
i schabowymi z kapustą,
a przed obiadem kościołem,
w którym nie było tak pusto.
 
Niedziele święcie leniwe
za stołem z ciastem drożdżowym,
niedziele dawne, jak żywe,
przychodzą mi czasem do głowy.
 
Niedziele ze słodkim kompotem,
domowym winem z gąsiora,
z kłopotem schowanym na potem,
pamiętam tak żywo, jak wczoraj.

 

 

 

Dom za lasem

 

Dom wygląda zza lasu na drogę.
Droga biegnie lasem do domu.
Słońce z deszczem zajęte ogrodem,
choć nie zbiera nikt pracy ich plonu.
 
W oknach srebrne firanki pajęczyn,
zaś w kominie zalęgły się ptaki,
stara jabłoń do gruszy się wdzięczy,
a jej pień już zżerają robaki.
 
Dach dziurawy, zmurszałe podłogi,
piec rozsypał się całkiem z tęsknoty,
płot wyciągnął sztachety, jak nogi,
choć się stara weń życie tchnąć motyl.
 
 
 

Choć już w powietrzu chłód.

 

Mgły rankiem jeszcze takie wiotkie,
sny rankiem jeszcze takie słodkie
i jeszcze letniość wód,
choć już w powietrzu chłód,
choć już w powietrzu chłód.
 
Słońce jak z zakurzonej szyby,
w wilgotnej ściółce lasu - grzyby,
a śliwki niczym miód,
choć już w powietrzu chłód,
choć już w powietrzu chłód.
 
Róża wciąż rodzi młode pąki,
zielone znów skoszone łąki
i oznak lata w bród,
choć już w powietrzu chłód,
choć już w powietrzu chłód.
 
Wieczorem w parkach zakochani
szukają miejsca, by być sami,
lecz to daremny trud,
choć już w powietrzu chłód,
choć już w powietrzu chłód.
 
 
 

Dojrzałe marzenia

 

Marzenia poważnieją z wiekiem,
skrzydła im słabną,
rośnie tyłek,
stają się bardziej namacalne,
mniej fantastyczne,
choć wciąż miłe.
 
Nie w głowie im podboje świata,
lecz krótki spacer
bez zadyszki,
kredytu pomniejszona rata
i mniej niż zwykle
szare myśli.
 
 
 

Droga jednokierunkowa

 

Wielkim Wozem,
Małym Wozem
Drogą Mleczną,
cały Wszechświat mknie,
gdzie jego ostateczność.
 
Mknie, choć wie,
że tak jak wszystko
w końcu skona,
chociaż zapiął się przed jazdą
w Pas Oriona.
 
 
 

Sielanka

 
Chmury - dmuchane pontony
dryfują wolno w nieznane,
kot tak, jak zawsze, znudzony
leży na suszonym sianie.
 
Dziewczyna kwiatki do wianka
zrywa z tej łąki przy stawie...
Sielanka, istna sielanka,
w niej bez umiaru się pławię.
 
Niczego mi dzisiaj nie trzeba,
wszystkiego mam pod dostatkiem,
raczę wzrok błękitem nieba,
dziewczyną, stawem i kwiatkiem.

 

 

 

Kawałki świata

 

Świat się rozsypał na kawałki,
jedni je kleją, drudzy tłuką,
w jednych kawałkach stare bajki,
a w innych karmią się nauką..
 
Ktoś komuś kradnie trochę świata,
inny kawałek ktoś w proch ściera,
mijają dni, miesiące lata,
coś rodzi się i coś umiera.
 
Świat na kawałki się rozsypał,
maleńki okruch mym mieszkaniem,
za oknem lipa, wielka lipa,
bo nie wiadomo co się stanie.
 
 
 

Parasol

 
Parasol moknie, kiedy pada,
gnie się na wietrze, czasem łamie,
a z takim chodzić nie wypada,
więc znika w koszu, ciemnej bramie.
 
Kiedy nie pada, stoi w kącie,
nikt nie zawiesza na nim oka,
nikt nie zabiera go na słońce,
bo całkiem inna dziś epoka.
 
 

Kwitnące jabłonie

 

Kwitnące w sadzie jabłonie,
jak panny młode w welonach.
Weselny marsz Mendelssohna
grają im ptaki w koronach.
 
Kobierzec kwiatów rozkłada
przed nimi wiosenne słońce,
a chociaż czasem popada
jabłonie wciąż są kwitnące.
 
Nagle się zjawia pan młody -
wietrzyk znad leśnej polany,
nie widząc żadnej przeszkody
w tym, że jest trochę zawiany.
 
Ślub się odbywa. Wesele
trwa aż welony opadną
i przyodzieje się w zieleń
każda kwitnąca jabłoń.
 
 
 

Wyleciały pszczoły z ula

 

Wyleciały pszczoły z ula,
wiosny słodycz świat otula,
łąki kwitną, jak dziewczyny na odpuście.
 
Wietrzyk plącze w bukiet kwiaty.,
krowy w słońcu grzeją łaty,
a pod lasem ptaki kwilą w rudym chruście.
 
Rosa błyszczy jak diamenty,
a w kapliczce stary święty
po złych chłodach w słońcu grzeje stare kości .
 
Trawa się od rosy mieni,
tyle zieleń ma odcieni,
ile człowiek z tych odcieni ma radości.
 
 

Słoneczny poranek

 

Wpadło słonko dziś rankiem
w muślinową firankę
i nie może wydostać się z sieci.
 
Choć się kręci i mruga,
to firanką jest długa,
więc w tej sieci wciąż siedzi i świeci.
 
Promyk gna za promykiem
po pokoju. Jak dzikie
rozbiegały się po wszystkich ścianach.
 
Lubię, gdy wczesnym rankiem
słonko wpada w firankę,
wtedy nie żal z pościeli wyjść z rana.
 
 
 

Czas otulania

 

Chochoły otuliły róże,
ludzi - wełniane chusty, szale,
mgły otuliły sad, podwórze
i nad ponurym czasem żale.
 
Do pieca koty się wtulają,
a jedna w drugą - chmury w niebie,
ogniem się pień zziębnięty zajął
i weń się wtulił, jak ja w ciebie.
 
 

Jak odchodzi lato

 

Lato odchodzi pomalutku,
nie ma konkretnej daty zgonu,
przerzedza grządka się w ogródku,
a czerwienieją liście klonu.
 
Na polach rżyska straszą smutkiem,
w lesie wyraźnie mniej szczebiotów,
dni znów się stają bardziej krótkie,
malwy nie wznoszą głów zza płotów.
 
Lato odchodzi pomalutku,
nie ma konkretnej daty zgonu,
żegna się z nami po cichutku
a znika - całkiem po kryjomu.
 
O tym, że nie ma go już z nami
możemy wiedzieć po obłokach,
pod nimi snują się nitkami
resztki po jego bujnych lokach.
 
 

Sadźcie kwiaty

 

Jakby nam mało było śmierci,
nosimy na cmentarze kwiaty,
jeszcze żywica kapie z wieńców,
nie przykryjemy nimi straty.
 
Patrzę - kamyki nad macewą,
niemi świadkowie ludzkich istnień,
a nieopodal stare drzewo,
co jakiś czas zapłacze listkiem.
 
Kwiaty niech cieszą tym, że kwitną,
nie tnijcie próżno ich, lecz sadźcie,
a może będzie wam mniej przykro,
gdy zobaczycie je. Zobaczcie.
 
 
 

Światy równoległe

 

Może są światy równoległe,
gdzie inne ma gra w życie tryby?
Może, lecz to jest równie pewne,
jak to, że żyję tu na niby.
 
Może w tych światach równoległych
człowiek ma kilka żyć i wcieleń?
Może, lecz to tak samo pewne,
jak to, co mówią nam w kościele.
 
Może są światy równoległe?
Jak ktoś chce wierzyć, niechaj wierzy,
lecz to wydaje się tak pewne,
jak to, że wiedza w krąg się szerzy.
 
 
 

Zagadkowy Księżyc

 

Dziś w nocy Księżyc, tak po prostu,
na moście zawisł, skoczył z mostu
i rzeki nurt go skrył,
 
choć inni mówią, że widzieli,
jak sobie z chmur posłanie ścielił
i sny gwieździste śnił.
 
Gdy noc nadejdzie, wyjdzie na jaw,
czy to jest prawda, czy też baja,
że w rzece skończył źle.
 
Gdy wzejdzie znowu, jak od wieków,
niepewność zrodzi się w człowieku,
kto z mostu rzucił się.
 
 
 

Spokojnie

 
Dzień, w którym spostrzegłem,
że mój czas mnie wyprzedza,
staje się czasem tych,
co przyszli po mnie,
jest pierwszym dniem,
gdy już nigdzie nie muszę się spieszyć,
bo wiem,
że i tak już nie zdąże
i
nawet mi to odpowiada.
 
 

Gdy zima zasiada nad miastem

 

Rozsiadła się zima nad miastem,
rozpruła poduchy pierzaste
i posypało się pierze
na dachy, kominy i wieże,
na parki, ulice, boisko...,
białe zrobiło się wszystko
i wszystko zasnęło w tej bieli,
jak w krochmalonej pościeli.
 
Noc była ciepła niestety,
więc ranek aż krzyknął: - O rety,
co z puchu zrobiło się? Co to?
Plucha, kałuże i błoto.
 
Zima też patrzy i chlipie,
grożąc, że mocniej posypie.

 

 

Wyśniona codzienność

 

Czy to tobie i mi
w nocy ten sen się śni,
czy oboje śnimy to samo?
 
Tak! Na pewno to wiem,
bo witamy znów dzień
czarną kawą i bułką maślaną.
 
A tak było w tych snach.
Jak cudowne to. Ach! -
chce się krzyczeć, gdy tak się zaczyna
 
od lat tylu nasz dzień,
który spełnia nam sen,
by inaczej się nie zaczynał.

 

 

 

Ojczyzno

 
Ojczyzno coraz więcej i mniej cię rozumiem,
wciąż znam cię coraz lepiej i nie znam zarazem,
wciąż jesteś mi tym samym, wciąż innym obrazem,
obiektem mych pewności, obiektem mych zdumień.
 
Nie umiem żyć bez ciebie, z tobą nie potrafię,
chcę rzucić cię, lecz wracam, gdy wracam , chcę rzucić,
to chcę się z tobą godzić, to chcę się znów kłócić,
to drę, a to znów sklejam twoją fotografię.
 
Wciąż myślę jaka jesteś i sprzeczne mam wnioski,
o ciebie wciąż się biję z moimi myślami,
bo w sobie masz pierwiastek szatański i boski
i pewnie stąd przy tobie od wiek wieków trwamy.
 
Jesteś na miarę tego jacy my jesteśmy -
gdy każą: grzeszyć - święci, świętymi być - grzeszni.
 
 
 

Upragnione ciepło

 

Brak ciepła nawet latem człowieka dopadnie,
choć w termometrze skala niebawem się skończy,
chociaż, jak oszalałe, żarem swoim słońce
nie przestaje nas raczyć od dawna dzień za dniem.
 
Brak ciepła nawet czują ci, co siódme poty
wylewają przy piecach hutniczych i smole,
choć czują się tak samo, jak muchy w rosole,
to ciepło jest wciąż dla nich przedmiotem tęsknoty.
 
Jest ciepło, co ma zwykle trzydzieści sześć stopni,
a po tych stopniach jeszcze ma zwykle sześć kresek,
jest ciepło, z którym upał, a i mróz okropny,
wszystko co złe i dobre lepszym wydaje się.
 
Jest ciepło to, na które każdy w życiu czeka -
spojrzenie, dotyk, miłość drugiego człowieka.
 
 
 

Rozbite myśli

 

Suną przeze mnie myśli - piętrzące się fale,
by o skraj czaszki z hukiem rozbić się i rozpaść,
by przybrać całkiem obcą początkom swym postać
i by moimi teraz już nie stać się wcale.
 
Jak w niebie zbuntowane skrzydlate anioły,
co swemu Panu Stwórcy odmawiają służby,
jak Pytli poplątane przez opiaty wróżby,
jak po spaleniu Troi tlące się popioły.
 
Próbuję zebrać myśli rozrzucone prochy,
z rozbryzganych kropli sformować grzbiet fali,
lecz krople te słone, jak moje łzy - grochy.
 
Ci z was, co kiedyś z ruin domy budowali,
wiedzą, że lepiej wszystko jest zacząć od nowa.
Rozbite myśli trudno poubierać w słowa.
 
 

Nie płacz

 

Choć lato mija, nie płacz.
Ostatni powiew ciepła
niech otrze łzę w twym oku.
 
Nie smuć się pierwszym chłodem,
zabierz na niepogodę
letniego sadu spokój.
 
Nie żałuj słodkich malin.
Niech zapach ich ocali
twa pamięć na tę jesień.
 
Niech będzie ci pociechą
w pamięci lata echo,
co niesie się po lesie.
 
Tymczasem ogrzej ręce
i nie smuć się już więcej,
bo nic nie zdziałasz smutkiem.
 
Babiego lata nitki
niech zszyją nastrój przykry,
że lato jest zbyt krótkie.
 
 
 

List do Romea i Julii

 

Kochana Julio i Romeo!
Piszecie do mnie z tamtej strony.
Choć wieków tyle przeminęło,
ciągnie Was w myślach do Werony.
 
Pytacie, czy w Weronie bywam,
czy ktoś tam jeszcze Was pamięta,
czy pamięć o Was martwa, żywa,
czy żywa ciągle, czy od święta?
 
W Weronie byłem w zeszłym roku,
a ze mną zakochanych mnóstwo.
Sprzedają Was na każdym kroku,
a Julię cenią niczym bóstwo.
 
Dom Julii ciągle tętni życiem,
błyszczy jak nowy, chociaż stary,
szkoda, że tego nie widzicie,
jak płyną euro i dolary.
 
Julia jest w handlu babką Barbie,
no a Romea dziadkiem Kena
i tylko czasem trochę żal mi,
że zwykle Was w teatrze nie ma.
 
No ,ale cóż, nie będę kłamał,
napisać szczerze to Wam muszę -
dziś ten Wasz dramat to jest banał,
zbyt mało seksu, nadmiar wzruszeń.

 

 

 

Ranek na plaży

 

Kuter wygrzewa się na słońcu,
w suszonych sieciach skrzy się łuska,
bryza chce odpór dać gorącu,
piękna jest rankiem plaża pusta.
 
Na falach się unosi mewa,
obłoki płyną swoim szlakiem,
na wydmach wiatrem gięte drzewa
rzucają cień nad róży krzakiem.
 
Seledyn zżera falochrony,
kamienie gładzą swą strukturę,
na wargach czuję posmak słony,
kiedy całuję Twoją skórę.

 

 

Nie pytaj mnie o koniec lata

 

Nie pytaj mnie o koniec lata,
nie pytaj kiedy przyjdzie jesień.
Jeszcze nad nami bocian lata,
czarne jagody jeszcze w lesie.
 
Nie pytaj mnie o lata koniec,
nie pytaj o jesienną słotę.
Ptaki śpiewają w drzew koronie
i ciepło w nocy pod namiotem.
 
O koniec lata mnie nie pytaj,
o dym gryzący z kartofliska.
Spójrz, róży nowy pąk rozkwita,
spójrz, letniej burzy piorun błyska.
 
Nie pytaj mnie o koniec lata,
wszystko ma swoją ostateczność.
Siądź ze mną, oczy światłem nakarm,
pamiętaj chwilę tę po wieczność.

 

 

Wiosna

 

Pachniała bzem, błyszczała majem,

we włosy wplotła kwiatów łąkę,

zazieleniła pola, gaje,

budząc motyla rannym słonkiem.

 

Pąki pękały przy niej z dumy,

jakby widziały w wiośnie córkę,

co zimę zjadła jak rozumy

i przemieniła chmurę w chmurkę.

 

Ona tą dumą się karmiła,

kwitła co rusz to nowym kwiatem,

rosło w niej ciepło, życia siła

i zachwyt nad wiosennym światem.

 

Gdy, co ma wzrosnąć, przy niej wzrosło,

owoce show ukradły kwiatom,

niebo szepnęło: - żegnaj wiosno,

wróć w przyszłym roku, bo już lato.

 

 

Cień

 

W każdym Słońca układzie

człowiek cieniem się kładzie

na tę Ziemię.

 

Czy wieczór, 

czy rano.

 

Człowiek cieniem się kładzie

w każdym Słońca układzie

na tę Ziemię,

sobie poddaną.

 

Różny jest względem Ziemi

układ Słońca,

lecz cieni wciąż przybywa, 

a długość ich rośnie.

 

Człowiek cieniem się kładzie 

w każdym Słońca układzie,

cieniem kładzie się

bezlitośnie.

 

 

Proroctwo, którego nie będzie

 

Gdy się zakończy koniec świata,
zerwie się ziemskich losów wątek,
Bóg pozamiata ze wszechświata
pył i znów Słowo da początek
jakiemuś światu i historii,
która potoczy się do kresu.
 
Nie udowodnię tej teorii,
nie zrobię na niej interesu,
bo w tym stworzonym, nowym świecie,
który, jak prorok, przewidziałem,
nie będzie nikt mnie czytał przecież,
nikt nie przypuści, że istniałem.
 
 

Pyszny świat

 

Pustynia przesypuje piasek,
rzeka przelewa swoją wodę,
niebo błękitem chmury pasie,
ul pszczeli przesiąkł cały miodem.
 
Słońce promienie śle dokoła,
wiatr się zapędził na skraj świata,
od zboża pęknąć chce stodoła,
a lato od nadmiaru lata.
 
Wszystkiego wokół jest w nadmiarze,
na klombie róża się rozpycha,
lecz płynie czas i się okaże,
że ukarana będzie pycha.
 
 
 

Poeta 

 

Poeta zrobi z liścia żagiel,
z lichej łupiny łódź, bo słowa
poety morza robią z bagien,
byś chciał po bagnach tych żeglować.
 
Rzeczywistości smutnej, szarej
metaforami doda światła,
bujdę przemieni w twoją wiarę,
choć wiara w bujdy nie jest łatwa.
 
Zamarzysz o kobiecie, która
jest piękna tylko w jego strofach,
przez niego się wypocisz w górach,
bo on w nich wierszem cię rozkocha.
 
Poeta - pierwszy łgarz wśród łgarzy,
mitoman taki, jakich mało,
przez niego marzysz o czym marzyć
bez niego, by ci się nie chciało.
 
 
 

Piaskownica

 
Patrzę na moją piaskownicę,
to samo miejsce, lecz piach nie ten,
bo odnowili okolicę,
jest gorzej, choć jest trochę lepiej.
 
Patrzę na moją piaskownicę, 
nie ma wiaderka, moich grabek.
-Kto wziął łopatkę moją? - krzyczę.
Dokoła pełno starych babek.
 
Patrzę na moją piaskownicę,
nogi mi trochę drżą ze strachu,
ktoś z dwojgiem dzieci tutaj przyszedł,
ja zmierzam do innego piachu.
 
 
 

Kościelne myszy

 

Kościelne myszy siedzą w ciszy,
bo choć zapiszczą, nikt nie słyszy,
więc milczą, nawet woń kadzideł
ich życiu nie dodaje skrzydeł,
a tylko astmę i rozedmę.
 
Kościelne myszy są tak biedne,
że nie dostrzega ich w kościele
tłum, co przychodzi tu w niedzielę.
 
Jak żyją, umierają w ciszy,
nikt o tym nawet nie usłyszy,
bo mszy za myszy nikt nie kupi.
No, bo któż byłby taki głupi?
 
 
 

Nad Zatoką Czerwonych Jarzębin

 

Nad Zatoką Czerwonych Jarzębin,
które chylą swe głowy nad wodą,
zjawia nocą się z jeziora głębin
pewien młody pan z panną młodą.
 
Młoda para po wodzie przechodzi,
jak w kościele po ślubnym kobiercu,
tacy piękni, szczęśliwi i młodzi,,
idą razem, serce przy sercu.
 
Pod największą z jarzębin przystają
miłość sobie na wieki ślubując,
z jarzębiny pierścionki wkładają
i znikają, wpierw się całując.
 
Co noc taki ślub tutaj się zdarza
nad Zatoką Czerwonych Jarzębin,
i też co noc spod drzewa - ołtarza
uciekają po chwili do głębin.
 
Uciekają, a cała zatoka
po nich płakać zaczyna i szlochać,
uciekają, gdzie woda głęboka.
Łatwiej miłość ślubować, niż kochać.
 
 
 

Niebo - nie, bo...

 

Wierzącą jestem wciąż osobą,
choć niebo chcę mieć, lecz nad sobą,
a pod stopami grunt 
jakiego bądź rodzaju.
 
Nie chcę się bujać na obłoku
i zwykle patrzę z łezką w oku
na tych co ponoć 
na obłoku się bujają.
 
W niebie jest lepiej niż na ziemi,
a jednak się nie cieszę, że mi
przyjdzie to sprawdzić,
kiedy przyjdzie na mnie pora.
 
Kluczem żurawi zamknąć niebo
na cztery spusty bardzo chcę, bo
choć tam jest lepiej,
wolę żyć tu dziś, jak wczoraj.
 
 

Lubię, kiedy po burzy

 

Lubię, kiedy po burzy
dzieci brodzą w kałuży
w kolorowych jak tęcza kaloszach.
 
Kiedy w koronie drzewa
ptak tak słodko zaśpiewa,
aż znów wzniosą się wąsy w zbóż kłosach
 
Lubię po burzy spokój,
gdy wyłania się z mroku
znowu słońce, co wszystko ogrzeje.
 
Lubię, gdy jest po burzy,
bo choć burza źle wróży,
to po burzy mam znowu nadzieję.
 
 

Marzenia o kolejnej wiośnie

 

Marzenia o kolejnej wiośnie
budzą się we mnie, gdy jesienny
deszcz siąpi mocząc bezlitośnie
świat, co z dnia na dzień bardziej senny.
 
Marzenia o kolejnej wiośnie,
marzenia o kolejnym lecie,
co roku rosną tak, jak rośnie
świadomość, że stąd w mrok odlecę.
 
Marzenia o kolejnej wiośnie
zostaną po mnie jak testament,
ktoś z nimi tak, jak ja dorośnie,
aż znów je pozostawi same.
 
 

Nasze role

 

W życiu grywamy małe role
za marne gaże i angaże -
okruchy na ogromnym stole,
drobne iskierki w pieca żarze
ziarenka piasku na pustyni,
kropelki wody w deszczu chmurze,
pestki ukryte w wielkiej dyni
i poeci - w literaturze.
 
 

Wczesny poranek

 

Słońca promienie załamane
trzęsą się niczym galareta,
gdy jeszcze bardzo wczesnym ranem
w strumyku myje się kobieta.
 
A może to dziewczyna jeszcze?
Nie wiem, bo mam daleko do niej,
lecz śledząc nagą, czuję dreszcze,
pragnę się kąpać z nią jak promień.
 
Może bym przy niej się załamał,
roztrząsł się jak na wodzie światło?
Cóż mówić? Ach, nie będę kłamał,
bycie z kobietą nie jest łatwą
 
rzeczą, lecz bez niej równie trudno
jest żyć, więc wzrokiem za nią wodzę,
by zapamiętać chwilę cudną.
Zazdroszczę tym promieniom w wodzie.
 
 

Klepanie klepek

 

Tu kiedyś rosło wielkie drzewo 
z koroną godną wielkich królów
w upalne dni cień błogi krzewom
dawało oraz pszczołom w ulu.
 
Tu rosło drzewo przez lat setki,
ktoś przy nim usiadł, a ktoś przysnął
dzisiaj parkietu tylko klepki
przypomnieć mogą wam to wszystko.
 
Wyschły, żywicą się nie lepią,
więc nikt historiom ich nie wierzy,
mówią, że klepki bzdury klepią,
bo któżby klepkom starym wierzył?.
 
 

Sen nocy letniej

 

Przeciąga się przez niebo księżyc
i ziewa letnim ciepłym wiatrem,
śpiących gołębi i gołębic
gzyms pełen przypomina tratwę,
 
na której tłoczą się uśpieni
ludzie, żeglując w obce strony,
przeciąga się przez niebo księżyc
srebrnymi snami otulony.
 
Gołębi sen ustaje świtem,
księżyc rozpływa się w błękicie,
noc staje się jedynie mitem
z którego czerpie dzienne życie.
 
 

Mój koniec świata

 

Mój koniec będzie końcem świata,
mojego świata będzie końcem,
choć słońce wam kolejne lata
rozświetli, to mi zgaśnie słońce.
 
Mój koniec będzie końcem świata,
mój świat zakończy się wraz ze mną,
więc w pewnym sensie mi to lata,
co będzie, gdy mnie strawi ciemność.
 
Nie jestem żadnym egoistą,
ale gdy mój świat piorun trzaśnie,
będzie mi obojętne wszystko,
czy słońce świeci, czy już gaśnie.
 
 

Rozklejone lato

 

Rozkleiły się sandały dziewczynie,
pada, pada, czort wie, czy deszcz minie,
chmurne lato, aura niemiła,
więc dziewczyna też się rozkleiła.
 
Łzy pociekły dziewczynie jak grochy,
zimno tak, że czas włożyć pończochy,
a sandały wyrzucić do kosza
i pomyśleć o jakichś kaloszach.
 
Cicho wciąż tli się w sercu nadzieja,
że się jeszcze to lato poskleja,
ale prócz tej nadziei deszcz siąpi.
Lato słońca wciąż skąpi i skąpi.
 
 

Miasteczko

 
Miasteczko,
stara kamieniczka,
okno,
gliniana w nim doniczka,
w doniczce łysa już paprotka
siorbiąca z glinianego spodka
wodę, a raczej jej wspomnienie,
firanka, za nią niestrudzenie
staruszkę ślepą jak uliczka
wiatr letni gładzi po policzkach,
gładzi i gładzi aż do zmierzchu,
co cicho zjawia się w miasteczku.
 
 

Lato jak nie lato

 

W tym roku lato przeszło obok,
niepostrzeżenie, jak nie lato,
nie narzucało mi się sobą,
a i mniej też niż zwykle kwiatom.
 
Upał nie dawał się we znaki,
burz nagłych słyszeć się nie dało,
ciszej śpiewały letnie ptaki,
letnich owoców było mało.
 
W tym roku lato przeszło obok,
choć nie wiem dotąd, którym bokiem.
W tym roku lato przeszło obok,
a nie przeze mnie, jak przed rokiem.
 
 
 

Tamto lato

 

Tamto lato, a może nie tamto,
tylko inne i wcale nie lato.
Czas do wspomnień drogę mi zamknął,
jak herbatę w torebce z herbatą.
 
Tamta miłość, choć nie wiem czy tamta,
ale pewnie gorąca jak wszystkie,
wystudziła się. Z herbatą szklanka
też jest zimna. O ciepłe wciąż myślę.
 
Tamte czasy nie wrócą. To tamto
nie powtórzy się nigdy tu teraz,
aż do bólu wiem o tym i znam to,
choć mnie bierze dziś przez to cholera.
 
Tamto lato. Lat tyle minęło.
Sterta lat skrywa dziś tamto lato.
Księżyc świeci na niebie jak neon,
drugi tonie w szklance z herbatą.
 
Choć próbuję wyłowić go łyżką,
on z tej łyżki ucieka wciąż na dno.
tak jak lato przeminie wnet wszystko
gdy powieki na wieki opadną.
 
 
 

Gdy się zbudzimy

 

Gdy się zbudzimy w innym świecie,
na nieodkrytej wciąż planecie,
w innym wymiarze, w innym czasie,
którego mierzyć nam nie da się,
w stanie skupienia innym zgoła,
w miejscu, gdzie ludzko nikt nie woła,
w przestrzeni obcej, niezbadanej,
w sytuacji dotąd niepoznanej,
to zapragniemy w jednej chwili
zasnąć tak, by nas nie zbudzili.
 
 
 

Czas rwania

 

Nim lipiec skończy się przedwcześnie - 
rwijmy dziewczyny i czereśnie.
 
Nim lato minie z sierpniem, wrześniem -
rwijmy dziewczyny i czereśnie.
 
Nim tylko to się zdarzy we śnie - 
rwijmy dziewczyny i czereśnie.
 
Osobno, albo równocześnie -
rwijmy dziewczyny I czereśnie.
 
Nic nie trwa wiecznie, lecz docześnie -
rwijmy dziewczyny I czereśnie.
 
 
 

Mamo

 

Coraz częściej myślę o Tobie,

coraz bliżej mi tam, do Ciebie,

nie wiem jak ułożyłaś sobie

to nie życie, czy życie - tam w niebie.

 

Nie wiem jak to odbierasz, co piszę,

nie wiem czy coś w ogóle odbierasz,

ale co dzień tu i tam Cię słyszę,

tak dokładnie Cię słyszę, jak teraz,

 

więc gadamy poważnie i durnie,

tak jak kiedyś, choć dziwię się trochę,

bo Ty przecież leżysz tam w urnie

i jedynie jesteś już prochem.

 

 

 

Lipna wiosna.

 

Dokoła wiosna jak co roku
i jak co roku wszystko kwitnie,
lecz wdarł w tym roku się niepokój
do serca. Wiosna pachnie lipnie.
 
To nie przez lipy lipnie pachnie,
lecz przez złe wiatry, te od Wschodu,
miast wiosny objął dzisiaj strach mnie,
więc by się cieszyć brak powodu.
 
Wiosna przeminie, jak co roku,
nadejdzie lato, przyjdzie jesień,
a po niej zima, lecz niepokój
ze mną zostanie. Źle dzieje się.
 
 

Wybaczenie

 
Wybaczam, 
to gest miłosierdzia 
dla mnie, 
a nie dla ciebie,
 
wybaczam 
i nie pragnę za to nagród 
i fanfar w niebie,
 
ani na ziemi. 
 
Gdy wybaczę 
to żółci mam mniej w sobie. 
 
Wybaczam, 
by już nie o tobie myśleć, 
ale o sobie.
 
 

Zostań

 
Zostań proszę do rana,
lubię kiedy zaspana
się leniwie przeciągasz w pościeli.
 
Kiedy w ciebie się wtulę
to nie myślę w ogóle
byśmy razem się nie zestarzeli.
 
Zostań proszę. Nie odchodź,
Bądźmy razem w tę noc, choć
spać ci nie dam zbyt dużo kochana.
 
Zostań ze mną, bądź przy mnie.
Zostań ze mną tak, bym nie
musiał marzyć o tobie do rana.
 
 
 

Róża

 

Na komodzie, z której zeszła politura,
stoi wazon, co pamięta pierwszą wojnę,
a w wazonie tym czerwona róża, która,
choć starzeje się, starzeje się dostojnie.
 
Cała uschła i spłowiała, lecz zastygła
w takim kształcie, jaki miała w dniu wręczenia,
między liśćmi pajęczyny srebrnej sidła,
w pajęczynie zaplątane zaś wspomnienia.
 
Wspomnień tych już nigdy nikt tu nie rozplącze,
kamienica do rozbiórki wyznaczona,
zeschłą różę zachodzące grzeje słońce,
jutro będzie już na śmietnik wyrzucona.
 
 

Naprawdę

 
Bo tak naprawdę nie wiem czy
nie jesteś mym wyobrażeniem, 
które się wzbudza nagle, gdy
coś, ktoś poruszy me sumienie.
 
Bo tak naprawdę nie wiem nic,
a skoro nie wiem, daję wiarę,
bo z wiarą jakoś łatwiej żyć,
dźwigać problemy ponad miarę.
 
Bo tak naprawdę myślę, że
jesteś kimś ponad to, w co wierzę
i trochę śmieszą pewnie Cię
klepane w kółko czcze pacierze.

 

 

Wielkie nic

 

Z życia wychodzi się ukradkiem,

tak po angielsku, bądź z przytupem,

z bogatym wieńcem, biednym kwiatkiem,

ląduje człowiek w czarnej dupie.

 

Ż życia odchodzi się powoli,

chociaż są tacy, którzy prędzej,

a potem można spać do woli,

bo potem nic już nie ma więcej.

 

Jest nic bezkresne, bez znaczenia,

bez sensu, źródła, bez przyczyny,

bez możliwości odrzucenia,

nic bez niczyjej chęci, winy.

 

Nic do niczego niepodobne,

nic, które się nie równa z niczym,

nic nic niewarte, nic niegodne,

nic, które z niczym się nie liczy.

 

 

 

Nie ma miejsca na świecie

 

Nie ma miejsca na świecie, gdzie bym mógł o tobie

zapomnieć i się sycić błogą niepamięcią,

gdzie bym mógł znów na inne spojrzeć z taką chęcią,

z jaką w oczy twe patrzę, gdy jestem przy tobie.

 

Nie ma takich rewirów na świecie zaklętych,

gdzie nie działałby na mnie twój powab i urok,

gdzie bym w romans mógł wdać się z panną byle którą,

nie ma takich rewirów, choć nie jestem święty.

 

I nie znajdzie się dla mnie już taka kraina,

choćby się kontynenty nowe potworzyły,

choćby na nie syreny z morskich fal przybyły,,

niewidoczna mnie uwięź przy tobie zatrzyma.

 

Bo choć miejsc w świecie pięknych tyle, że nie zliczę,

wszystkie one bez ciebie są jak ten wiersz - kiczem.

 

 

 

Krótko o długich wierszach

 

Długie życie

starzy poeci

 

długie wiersze

pisane na krótkim oddechu

 

nieznośny brak tlenu

który zostaje na długo

w kurczącej się co dnia

pamięci.

na końcu której

od zawsze

jest kropka.

 

 

Miłość po przejściach

 

Zdarza się taki romans gdzieś tam:

nad modrą Odrą, czy Wisłą

gdzie się spotyka miłość, co przeszła

z miłością, której nie wyszło.

 

Trudnych doświadczeń, niełatwych wspomnień

przed sobą nawzajem nie kryją,

lecz, że samemu trudno ogromnie

żyć, więc ze sobą żyją.

 

W niejednym bloku zamieszkać przyszło

i się szczęśliwie mieszka

miłości takiej, której nie wyszło

z taką miłością, co przeszła.

 

 

 

Lato

 

Lato odkrywa dziewcząt wdzięki,

jak nastolatek pod namiotem,

noce tak krótkie, jak sukienki

te najładniejsze, na sobotę.

 

W powietrzu zapach mięsa z rusztu,

tak soczystego, jak czereśnie.

Ludzie, jak szpaki krążą już tu

choć jeszcze zjeść je jest za wcześnie.

 

Błoga beztroska, senny spokój,

ulice dyszą od upału

i tylko mała łezka w oku,

że jesień zbliża się pomału.

 

Łato odkrywa dziewcząt wdzięki,

słońce maluje złotem skórę,

a natarczywy nieba błękit

odstrasza każdą ciemną chmurę.

 

 

Czerwcowy poranek

 

Krople światła z serduszek truskawek,

ściera lekki czerwcowy wiaterek,

a w oddali się mruży na stawie

rzęsa wodna, gdy silniej zawieje.

 

Krowa leży na trawie zielonej

próżno ze snu chce wyrwać ją mucha

a w ogródku tak pachną piwonię,

jakby miały wyzionąć wnet ducha.

 

W sądzie jabłek seledyn dojrzewa

i gdzieniegdzie przechodzi w kanarek

ptaki w gąszczu ukryły się drzewa,

bo jak śpiewać przy takim upale?

 

 

Parafia

 

Tu i ówdzie parafia się mieści

katolików od siedmiu boleści

którym wyjaśnia wiary blaski,

ksiądz taki, co jest z bożej łaski.

Wierni nad innych się wynoszą,

bo choć zło czynią, miłość głoszą,

a za zło wszelkie chętnie winią

tych, co nie głoszą jej, lecz czynią

i tych, co dłużej nie potrafią

wspólnoty z taką czuć parafią.

 

 

Jaskółki

 

Nie pisałem jeszcze wiersza o wojnie

takiej ze stertami trupów

I z tchórzostwem i męstwem

na przemian

 

w ludziach

i w człowieku.

 

Jaskółki latają nisko,

zwiastując deszcze nalotów,

a złoto znowu jest w cenie

i każdy trzyma swoje.

 

Po wszystkim będzie znów pięknie

i rany zaczną się bliźnić,

psy pozbieramy z ulicy

i zmarłych z miejskich parków.

 

I zbudujemy pokój,

a raczej go zbudują

ci, których wnuki ujrzą

znów niski lot jaskółek.

 

 

Wielka miłość

 

W małym miasteczku, które tak

małe jest, jakby go nie było,

wybuchła nie wiadomo jak,

ale wybuchła - wielka miłość.

 

Nie widział takiej nawet tu

malarz, co uczył się w Paryżu,

no a tym bardziej zwykły lud,

co robi tu za miskę ryżu.

 

Taką podobno kiedyś ksiądz,

przeżył, lecz wtedy nie był księdzem,

jednak wspomina ją co noc,

gdy do modlitwy składa ręce.

 

Miłość wybuchła. Łuny żar

nad okolicą widać było,,

aż się spaliła. Trochę żal,

bo jest tak, jakby jej nie było.

 

 
 

Czas

 

Raz przesuwamy czas do tyłu,

raz przesuwamy do przodu

a jest jak jest, było jak było

i z niewiadomego powodu

 

będzie co będzie, bo ten czas

nie patrzy na zegary

i w równym tempie każdy z nas

z dnia na dzień bardziej stary,

 

więc lepiej sobie spokój dać

i przestać gmerać w czasie,

bo staje się co ma się stać,

nic zrobić z tym nie da się.

 

 

Wierz w co chcesz

 

Choć fakultetów miałbyś parę,

niektóre rzeczy wziąć na wiarę

musisz, bo czasem trudno wiedzieć,

że ktoś cię zdradzi, będziesz siedzieć,

 

że będziesz żyć za groszy parę.

Nie wiesz, więc musisz wziąć na wiarę,

że będzie dobrze, bo jak nie.-

zwariujesz i okaże się,

 

że stracisz czas, który byś przeżyć

mógł w szczęściu, gdybyś zechciał wierzyć,

więc nie trać wiary, wierz w miraże,

choć będzie tak, jak się okaże.

 

 

Historia pewnego mleka

 

Miało być lepiej, znów nie wyszło,

choć wielu sukces zapewniało.

Dziś twierdzą, że naprawią wszystko,

lecz nie, bo mleko się rozlało.

 

Po tych nastali nowi, lepsi,

każdy się prężył, choć bolało,

jak poprzednicy, ktoś coś spieprzył

i znowu mleko się rozlało.

 

Gniew się przerodził w dobrą zmianę,

i wtedy wreszcie się udało,

mleko przez władzę rozkradane

zniknęło, więc się nie rozlało.

 

 

Szkolna miłość

 

Miłość siedzi na lekcjach gdzieś w ostatniej ławce

i spogląda przez okno, jak długie tramwaje

ciągną się po szynach. Patrzeć nie przestaje,

nawet gdy rozumowi patrzeć się nie zachce.

 

Oczy miewa błękitne, zielone, czy piwne,

włosy skręcone w loki, proste, co spadają

na ramiona jej, które się lekko wzruszają,

kiedy to, co zwyczajne, wyda jej się dziwne.

 

Miejsce obok niej puste. Czeka aż przysiądzie

ktoś nienazwany jeszcze konkretnym imieniem,

ktoś, kto miłości tylko jest wyobrażeniem,

i się dowyobrazi przy bliższym oglądzie.

 

Miejsce puste. Za oknem na drzewie skowronek.

Miejsce puste, a dźwięczy już ostatni dzwonek.

 

 

Wiersz o niczym

 

Najlepsze wiersze są o niczym,

bo nikt tych wierszy nie chce czytać,

nie ślęczy przy nich nikt, bo przy czym?

Mogą więc wzrastać i rozkwitać.

 

I może nagle za lat dwieście,

kiedy nie dowiem się nic o tym,

ktoś je odnajdzie i nareszcie

uzna, że warto czytać o tym

 

niczym, bo co jest tu i teraz,

takim przyziemnym, błahym niczym,

kiedy przeminie nasza era

może się nagle zacząć liczyć.

 

 

Pomiędzy falami

 

Malwy płot już obrosły, a bramę wjazdową

przysłoniła trawa bujna, jak czupryny

dzieci, które się szkoły znów uczą na nowo,

choć w tej kwestii zielone jeszcze jak jeżyny

 

Już wakacje niebawem. Owoców przybywa

na straganach, choć ceny pachną srogim grudniem,

obraz maski na ustach do mych oczu przywarł

silnie taķ, że już każdy w niej wygląda nudnie.

 

Koniec czerwca za chwilę. Przechyla się szala

i już będzie niebawem po połowie roku

dwudziestego pierwszego i wnet czwarta fala

do szpitali się wedrze i wróci niepokój.

 

 

Jakimi ludźmi byśmy byli?

 

Jakimi ludźmi byśmy byli,

jakimi ludźmi byśmy byli,

gdyby niezdolni się uczyli,

a zdolni szkół nie pokończyli?

 

Jakimi ludźmi byśmy byli,

jakimi ludźmi byśmy byli,

jeśliby zdrajcy nas bronili,

a ci obrońcy nas zdradzili?

 

Jakimi ludźmi byśmy byli,

jakimi ludźmi byśmy byli,

gdyby przeżyli ci, co zmarli,

a zmarli ci, którzy przeżyli?

 

Jakimi ludźmi byśmy byli,

jakimi ludźmi byśmy byli

gdybyśmy się nie narodzili,

a ci nienarodzeni żyli?

 

Jakimi ludźmi byśmy byli?

 

 

Spacer w deszczu

 

Krople deszczu splątują ci loki
i jak czarne łzy od tuszu z rzęs
policzkami te krople spływają.
Strasznie mokre to lato jest.

 

Jezdnia mieni się tęczy barwami.
Parasoli stubarwnych las
wiatr wywraca. Bosymi nogami
idziesz, a ściana deszczu, jak mgła.

 

Mokre lato powoli się kończy,
na deptaku promocji czas trwa.
Może jesień zaskoczy nas słońcem,
które ciepła ciut więcej nam da?

 

Jeśli nie, z czasem mokry spacerek
i ogólnie ta aura - ponura,
będzie cieszyć jak słodki cukierek.
Piękna jesteś, choć mokra jak kura.

 

 

Słomkowy kapelusz z błękitną wstążką

 

Słomkowy kapelusz z błękitną wstążką

na leżaku schylony nad książką,

a ja ukradkiem spoglądam,

by podejrzeć nie tytuł książki,

lecz twarz skrytą pod kapeluszem

z otokiem z błękitnej wstążki.

 

 

Słodycz poranka

 

Pastelowe odcienie poranka
rozświetlają twój jasny policzek
i już marzy jak ty - filiżanka,
że herbaty się zjawi imbryczek.

 

I się zjawia, jak słońce na ścianie.
Gdy herbata powoli się studzi,
razem z nią zaczynam czekanie,
na to, kiedy na dobre się zbudzisz.

 

 

Czarna kocica

 

Noc jak czarna tłusta kocica
przychodzi z nastaniem ciszy
i się błąka po miasta ulicach
na próżno, bo w norach śpią myszy.

 

Prowadzona zimnym odblaskiem
ziewającego sennie księżyca
w końcu też zasypia nad miastem
czarna noc jak czarna kocica.

 

A gdy pierwsze jaśnieją obłoki
i się miasto budzi nad ranem,
noc leniwie, jak czarna kocica
się przeciąga, nim pójdzie w nieznane.

 

Nikt przez cały dzień zguby nie szuka,
bo gdy słońce zachodnie pokoje
z promieniami swoimi opuszcza,
ona wraca powoli na swoje.

 

 

Kiedy ranne wstają zorze

 

Kiedy ranne wstają zorze, w ciemnych górach
dookoła połyskuje srebrny szron
i mrok jeszcze nie odchodzi tak, jak w chmurach,
bo do zorzy w niebie wciąż daleko stąd.

 

Kiedy Bóg po zorzy sięga po pastele
i zaczyna nam malować błękit nieba,
to tu w górach jeszcze mrok się zimny ściele,
bo z tych gór daleko ciągle jest do nieba.

 

A gdy kreśli słońce jasnocytrynowe,
które z wolna się wyłania sponad chmur,
to tu w górach ciągle jeszcze marznie człowiek,
bo się nie chce promień przebić do ścian gór.

 

 

Świat z naszego obrazka

 

W plastikowe ramy okienne

wmalowujemy

nasz obraz świata

grubą warstwą

syntetycznej farby

i pędzlem

ze sztucznego włosia.

 

W naszym dziele

czuć powiew świeżości

dezodorantu,

który imituje zapach sosnowego lasu

przerobionego

na eteryczne olejki.

 

Otwieramy szeroko usta

i chłoniemy ten słodki powiew

natury.

 

Jest tak pięknie,

że chce się żyć,

tylko coraz trudniej.

 

 

Wrzosowiska

 

Wrzosowiska pachną nostalgią,
takie miejsce, barwa i pora,
więc choć jestem na nich tu, dzisiaj,
w myślach biegnę gdzie tam i gdzie wczoraj,

 

i przedwczoraj, i dawniej, i dawniej,
potem wracam na chwilę tu, teraz
i jest coraz mniej miło i ładnie,
i gdzie spojrzeć - smutek wyziera.

 

Siada obok/ Nic do mnie nie mówi,
tak jak ja nic nie mówię do smutku.
Uciekamy gdzie tam jest, gdzie wczoraj
i gdzie dawniej. Zasiedzieć bym mógł tu

 

się z tym smutkiem, bo mocny, wyrosły,
choć zazwyczaj słaby i nikły,
aż te wrzosy by zwiędły, a z wiosny.
odrodziły się i od lipca znów kwitły.

 

 

Długi promień


                   (pamięci Haliny Poświatowskiej)

 

Nim się stała długim promieniem,
raczej smutnym,
śmiertelnie chora
jak słoneczny błysk - poruszenie,
jak ta celna strzała amora -
serca drgnienia wzniecała słowem -
jak ta ślubna i z trumny koronka
delikatnym,
a śmierć się czaiła
w migotliwych serca przedsionkach.

 

 

Moja romantyczność

 

Czucie i serce, szkiełko, oko -
wszystko jednakie i znaczy,
że chcę zrozumieć cię i poczuć,
znów kochać i zobaczyć.

 

Romantyczności mojej podam
proste ujęcie, tak, jak umiem -
kiedy rozumiem, wtedy kocham,
gdy kocham, to rozumiem.

 


Twoje zdjęcie

 

Wśród szpargałów skurzonych od lat,
przekładanych z miejsca na miejsce,
odnalazłem zaginiony czas -
Twoje zdjęcie,
Twoje zdjęcie.

 

Czarno-białe, nieostre , a róg
poplamiony czerwonym winem,
kto pomyślałby, że znajdę tu
tę dziewczynę,
tę dziewczynę?

 

Na strychu unosi się kurz
w odcieniach szarości i różu,
czuję, że łzy pociekły mi już.
To od kurzu,
to od kurzu.

 

Odłożyłem zdjęcie, by czas
tak, jak wszystko dalej je zmieniał.
Może zajrzę tu za parę lat
po wspomnienia,
po wspomnienia?

 

A jeżeli nie zajrzę to ktoś,
będzie kiedyś miał może zajęcie,
by wymyślić co robi tu to
Twoje zdjęcie
Twoje zdjęcie.

 

 

 

Czardasz

 

Wpierw wol-niej-szym, z czasem szybszym życie płynie tempem,
i zbliżamy się do siebie, choć najpierw z odstępem,
zaczynamy w rytm wirować płynącej muzyki,
która biegnie, jak po puszcie - węgierskie koniki.
i gdy już wirują nogi, dźwięk nagle
umiera.

 

Ci co mogą,
za-czy-na-ją
wirować od zera,
a tym, którym sił nie starczy,
prędkie: - do widzenia
życie mówi i na innych tancerzy wymienia.

 

Tańczmy póki sił,
tańczmy życie nasze,
bo się zakończy w mig
z węgierskim czardaszem.

 

 

 

Mosty donikąd

 

Tylko na krótką chwilę
historie nasze się łączą,
a potem buduje się mosty,
które nie łączą.

 

Próżno próbują rozwiązać
filozofowie dylemat -
jak złączyć tych, którzy wciąż są
z tymi, których już nie ma.

 

Różnych religii mistrzowie
tłumaczą to, jak najprościej -
wierzyć, więc wierzę. Sam stoję
na tym donikąd moście.

 

 

Kropla deszczu

 

Wielcy konstruktorzy metafor,
konstruktorzy metafor wielkich
wszechświat cały próbują zamknąć
do wiszącej na liściu kropelki -

 

zwykłej kropli deszczu, co spadła,
jak u Staffa, tłukąc w me okno,
a ta kropla nie jest wszechświatem,
tylko samotną kroplą.

 

 

Trudny temat

 

Życie to nie jest łatwy temat,
by liznąć je potrzebny łyk
powietrza, gdy się do widzenia
mówi brzuchowi mamy i
potem jest zwykle dalej trudno,
lecz trudno się nie zgodzić z tym,
że, choć jest trudno, to też trudno
rozstać się, gdy już trzeba, z nim.

 

 

W pogoni

 

Ciągle ucieka nam czas
w naszej wędrówce do szczytu,
otchłań wciąż połknąć chce nas
otchłań niebytu.

 

Gnamy przez życie co sił,
jak konie z klapkami, na oślep,
byle na szczycie już być.
Czasem prościej

 

byłoby usiąść lub stać
chwilę patrzeć, jak płynie rzeka,
zrozumieć, że jej jak nam
czas ucieka,

 

pod drzewem chwilę się skryć,
w objęciach bliskich się schronić
i zrozumieć, że żyć,
nie znaczy gonić.

 

Ciągle pogania nas ktoś,
i wyznacza nam nowe cele,
spiesz się, ucieka twój czas,
mówią w kościele.

 

Gnamy przez życie co sił,
jak konie z klapkami, na oślep,
byle na szczycie już być,
czasami prościej

 

byłoby usiąść lub stać
chwilę patrzeć, jak płynie rzeka,
zrozumieć, że jej jak nam
czas ucieka,

 

pod drzewem chwilę się skryć,
w objęciach bliskich się schronić
i zrozumieć, że żyć,
nie znaczy gonić.

 

 

 

Odpoczynek

 

Symfonia świateł

 

i nagle pstryk -

 

egipskie zaległy ciemności,

 

świat,
który znałem znikł.

 

W innej rzeczywistości
znów było jasno,

 

jaśniej,
jaśniej,
bo szef mnie wyszedł przyjąć
właśnie.

 

Szef wszystkich szefów był ten sam,
bardziej niż u nas namacalny.

 

Przyjął mnie grzecznie,
klucze dał,
bo tam jest też blok mieszkalny,
a w nim są klitki,
jak i tu,

 

spokojnie,
nie ma strachu,

 

lecz że nie pada tam,
jak tu,
to nie ma żadnych dachów,

 

sufitów żadnych nie ma też,
i ściany niewidoczne.

 

Chociaż tu trochę dziwnie jest,
położę się,

 

odpocznę.

 

 

Jak cię kocham

 

Jak cię kocham? Nie mogę powiedzieć,
bo w języku wciąż słów takich nie ma,
ale może ktoś pisze, kto?, nie wiem,
w nieodkrytym języku poemat
na ten temat,
lecz zanim powstanie,
jak cię kocham, dam wyraz spojrzeniem
tak głębokim, jak oczu wyznanie
może być, reszta - będzie milczeniem.

 

 

Wiersz dla ciebie

 

W popielniczce papieros się tli,
w filiżance - kawa zziębnięta,
czytam mail, piszesz bym nie był zły,
lecz przyjedziesz dopiero na święta.


Dzieci cicho w łóżeczkach już śpią,
chrupek garść nasypałem znów kotu
i pod nosem zakląłem: - psia kość,
do świąt jeszcze jest ponad pół roku.

 

Do piwnicy poszedłem, by tam
sprawdzić, czy ktoś nie ukradł choinki,
ręce potem umyłem i łza
popłynęła na widok twej szminki.


Zapomniałaś ją zabrać, bo już
trzeba było gnać na lotnisko,
więc została i czeka wciąż tu
tak, jak czeka dokoła tu wszystko.

 

Kraków już się układa do snu,
na zajezdni śpią smacznie tramwaje,
sąsiad kaszle, nie może wziąć tchu,
bo zbyt mocno pachnie mu majem.


Psy bezdomne gryzą się gdzieś
niedaleko, bo dobrze je słyszę
i to wszystko układa się w treść
wiersza, który dla ciebie piszę.

 

 

 

Pierwsza miłość

 

Nie widziałem cię chyba sto lat,
między nami wykopał czas przepaść,
którą próżno zasypać by chciał
najzdolniejszy śpiewak-poeta.

 

Choć muzykę by piękną i tekst
stworzył taki, że serce aż rośnie,
to ta przepaść istniałaby, więc
by znów na nią spoglądał żałośnie.

 

Nie widziałem cię chyba sto lat
i możliwe, że już nie zobaczę,
lecz gdy Cohen śpiewa to tak
wszystko widzę jak dawniej. Inaczej

 

być nie może. A może, kto wie,
tak jest lepiej lub lepiej już było?
Kiedy kładę się spać to znów śnię
pierwszą miłość, śnię pierwszą miłość.

 

 

 

Tak

 

Jak kamienna lawina z łoskotem
ku dolinie zbiega spod szczytu
tak najszybciej jak tylko mogę,
biegnąć chcę do twych oczu błękitu.

 

Szybko tak, jak fala tsunami,
która gna niewstrzymana lu wyspie,
tak by usta z twoimi ustami
móc połączyć, z oddali gnam, gdy śnię.

 

I jak głaz, który nad morskim brzegiem,
był od zawsze, jest i zostanie,
chcę przy tobie tylko ja jeden
stać. Do końca, jak stoi ten kamień.

 

 

 

Wszystko się kończy

 

Ostatni kieliszek wódki

przywołuje wspomnienie

pierwszej miłości.

 

Tak chciałoby się więcej,

lecz już późno

i trzeba wrócić do domu.

 

 

Jak wiśnie

 

Najlepsze wiersze

są surowe

jak wiśnie

bez słodkiego syropu,

sztucznej galaretki,

gęstego, lepkiego kremu.

 

Z połyskującą świeżością skórką,

z soczystym i cierpkim miąższem

i z małą, twardą pestką,

by trudniej było przełknąć.

 

 

My - ćmy

 

Jak do ognia ćmy,

tak do siebie my

lecimy w zachwycie.

 

Niestety czas

zbyt szybko w nas

wypala życie.

 

 

Cena uniesień

 

W koronach kwietnych drzew

aż roi się od ptaków.

 

W zachwycie wznoszę głowę,

a potem

szoruję upaprane buty,

klnąc szpetnie pod nosem.

 

 

W niebie

 

Mówią, że w niebie mieszka Bóg,

bo taki dostał przydział,

a więc go każdy lotnik mógł

zobaczyć, a nie widział.

 

Nie widział go też Armstrong Neil,

ani też suka - Lajka,

nie da dowodu więc nam nikt,

na to, że to nie bajka.

 

A ja tu z ziemi w niebo wzrok

swój wlepiam, jak w gnat sroka,

choć wiem, że czy to świt, czy zmrok,

on patrzy tam z wysoka.

 

Wiem, że tam jest i patrzy na

świat nasz, co z niego szydzi,

wtedy mu z oka płynie łza,

łza, której nikt nie widzi.

 

A za nią druga, piąta i...

sam nie wiem ile jeszcze,

choć nadal wielu w błędzie tkwi,

że to są zwykłe deszcze.

 

 

Wychodzenie z pandemii

 

Chociaż ubrani w maseczki

możemy znów dojść gdzie chcemy:

w prawo,

w lewo,

przed siebie,

lecz trudno

dojść nam

do siebie.

 

 

Stan równowagi

 

Ilekroć odkrywamy prawdę,

tylekroć umiera cząstka nas

i świata,w którym żyjemy,

dlatego

każda

prawda

wyzwala

lawinę kłamstw,

tworzących równowagę

w nas samych

i w naszym świecie.

 

 

Z biegiem lat
 

Z biegiem lat
marzenia
sypią się jak zdrowie.

 

Plany nie wybiegają,
tylko drepczą
w przyszłość
ograniczoną do dziesiątego dnia
kolejnego miesiąca.

 

Wspomnienia
przywołujemy częściej
niż bliskich.


Pory dnia
odmierzamy
trzema przegródkami
w pudełku tabletek.

 

Z upływem lat
dojrzewa w nas głęboka wiara,
że niebo tłem jest tylko
naszego kawałka ziemi.

 

 

Ksiądz
 

Nikt jak on
nie opowiadał o miejscach,
w których nigdy nie był.

 

Widziałem,
czułem,

wręcz dotykałem kamieni,

po których stąpał ten,

którego nigdy nie spotkał.

 

Słuchałem z rozdziawioną gębą

dowodów,

których nie sposób udowodnić.

 

Z początku nie weryfikowałem jego opowieści,

wzbraniałem się przed nadgryzaniem jabłek,

a w obfitym deszczu

dostrzegałem zwiastun zagłady.

 

Z czasem zacząłem je jeść,

nie zważając na warunki atmosferyczne.

 

Pamiętam,

gdy odprawił w ostatnią podróż

mojego dziadka,

machając mu kropidłem

na pożegnanie.

 

Potem

opowiadał, że dziadek jest w niebie

i to tak pewnie,

jakby dostał od niego widokówkę.

 

Spotkałem go po wielu latach,

przypadkiem.

Opowiadał te same historie,

ale jakby trochę ciszej,

mniej stanowczo,

za to z większą nadzieją,

niż wiarą,

że się nie myli.

 

 

Jak z bajki

 

Dawno, dawno temu

Papież - Polak był tak oczywisty,

jak uczciwość każdego księdza.

 

Ser był żółty,

biały,

topiony

i homogenizowany -

w dwóch smakach.

 

Cham był chamem,

a inteligent inteligentem,

 

Telefon służył do rozmowy -

kiepskiej jakości,

za to dużej wagi.

 

Dzieci prostytutki

były lepszym towarzystwem

niż dzieci milicjanta,

a pasta do zębów miała zapach

pasty do zębów.

 

Dzisiaj,

gdy wszystko jest inne niż wtedy,

z nostalgią wspominam

ten prosty porządek świata

mojego dzieciństwa.

 


Święty Spokój

 

Jedyny święty, co ma w nosie aureole,

miejsca w litanii nie chce,

ani słuchać w szkole nie chce o sobie katechezy,

obce męczeństwo mu

i stroni od ascezy,

nie ekscytuje się, kto w świętość jego wierzy,

chwała ołtarzy tak po prostu mu nie leży,

a nawet więcej -

zwyczajnie mu wisi,

w hagiografiach o nim cisza,

księża,

mnisi

też o nim pozapominali,

choć ludzie nie raz ich błagali,

by im dali.

 

 

Przepis na wiersze

 

Pisanie wierszy jest jak

robienie pierogów.

 

Najpierw farsz.

 

Koniecznie dobrze doprawiony

i nie ma znaczenia

czy na słono,

czy słodko.

 

I gęsty,

musi być gęsty

i niezbyt wilgotny,

bo inaczej

wszystko się rozpadnie.

 

Ciasto wyrabiamy długo,

musi być elastyczne,

by pomieścić treść

i koniecznie lepkie.

 

Kleimy bardzo dokładnie,

dobrze dociskamy,

sprawdzamy,

czy wszystko zostało zamknięte.

 

Potem wrzucamy

na głęboką wodę.

 

Wrzenie to właściwy moment.

 

Czekamy kiedy wypłyną

i od tego momentu

liczymy czas gotowania.

 

Podajemy,

tylko te całe.

 

 

Strych

 

Warto czasami wdrapać się

na strych czaszki,

przegrzebać stare kąty,

wyciągnąć zapomniane marzenia,

odświeżyć dawne znajomości,

posklejać model rodziny,

przymierzyć

stary harcerski mundurek.

 

Warto przewietrzyć myśli,

a zwłaszcza zetrzeć grubą warstwę kurzu

z ideałów,

bo one

zależały się najbardziej

i nie przypominają wyglądem

tego,czym były.

 

Warto czasami wdrapać się

na strych czaszki

i zrobić porządki,

bo po nas

zostanie wielki bałagan,

którego już nikt

nie posprząta.

 

 

Śmierć

 

Śmierć to jest taki głupi żart,

który się kończy mało śmiesznie,

to fart, co zmienia się w niefart

zawsze przedwcześnie.

 

Śmierć to jest taki boży pstryczek,

który wyłącza zasilanie,

śmierć to jest takie jakby życie

zamknięte w kamień.

 

Śmierć to przyjaciel, co go nie ma,

autobus, który nie przyjedzie,

to nieskończony jest poemat,

droga, co w nicość wiedzie.

 

 

Istota grzechu Tantala
 

Cierpienie Tantala

wbrew dziełom histerycznych twórców

nie jest niczym niezwykłym.

 

Dzielimy je wszyscy,

a różne są tylko owoce

i drzewa,

bo ręce

są zawsze za krótkie.

 

Ważna jest nie kara,

a jej uzasadnienie.

 

Czym sobie na nią zasłużył

potomek Zeusa?

 

Naiwni mówią coś o zabójstwie syna

i o jego pitraszeniu,

a istota grzechu

tkwi w karmieniu trupem bóstwa.

 

Bez względu na czasy

bogowie pochłaniają żywych,

a zmarłych -

oddają rodzinom do pochówku,

bo nic im po nich.

 

 

W gruzach świątyni

 

Bogini ogniska domowego

przysypia nad kołyską

ostatniego swojego wyznawcy.

 

Śni o rodzinnych śniadaniach,

długich spacerach

i o wszystkich chwilach

zamkniętych w rodzinnym albumie.

 

Budzi się,

podkręca ogrzewanie.

 

Starsze dzieci

szczelnie zamknięte w pokojach.

 

Mąż na wyjeździe,

 

Dostanie od niego

kolejny magnes na lodówkę

i ciastko z samolotu.

 

Bogini domowego ogniska

omiata niezadeptane podłogi

i myśli,

dużo myśli.

 

I nic

nie może wymyślić.

 

 

Kwatera samobójców

 

Kwiatów tu trochę jakby mniej

i takie jakby trochę zwiędłe

światła przygasłe,

bardziej mdłe

i groby,

groby,

równym rzędem stoją,

a przy nich więcej łez,

wyrzutów,

czasem też przeprosin,

za zdradę,

opuszczenie,

złe

życzenia,

za to, że tych groszy

nie chciało się zapomnieć,

dać,

za słowo ostre, jak kant płyty

za sekret,

który miał być wasz,

a został wszystkim w krąg odkryty.

 

Ksiądz co nie chodził kiedyś tu

teraz przychodzi

na ostatek

i najdyskretniej

kładzie w róg

biały

jak śmierć

opłatek.

 

 

Raport z odobrzałego państwa
 

Dobro rozlało się strumieniami

po wsiach i małych miasteczkach.

Pomimo barykad ustawianych przez złych ludzi

wlewało się też do miast powyżej pięćdziesięciu tysięcy.

 

Stolica zdawała się bronić przed naporem dobra,

ale i tam zauważono strużki

podmywające zmurszałe konstrukcje.

 

Pod naporem dobra zło zanikało,

skrywało się pod jego powierzchnią.

 

Zdarzały się w końcu przypadki,

że dobro zalewało dobro,

ale i tak to dobro było lepsze,

więc płakać nie należało

 

Nie spostrzeżono momentu,

gdy już wszyscy byliśmy na dnie,

zatopieni bezmiarem dobra.

 

Śmierć, jak każda śmierć,

była nieodwracalnie przykra,

ale wódz podkreślał do końca,

że w dobrym towarzystwie,

w dobrym stylu

i dla naszego dobra.

 

 

Nie śpieszno mi do raju bram

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

Podobno wygód jest tam w bród,

w kościele tak mówili,

opłaci się więc drogi trud,

a jednak moi mili...

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

Anieli tam śpiewają i

jakowiś Serafini,

ja jednak wolę widzieć, gdy

tu panny idą w mini.

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

A gdy już w końcu trafię tam,

sprawdzę na własnej skórze,

lecz nie opowiem o tym wam,

bo będę już na górze.

 

Nie śpieszno mi do raju bram,

choć w tamtą stronę drogą,

z rozkazu Boga iść wciąż mam,

prosto, noga za nogą.

 

 

Ad fontes

 

Szkoda, że ciebie dziś tu nie ma,

bo tu czas w miejscu jakby stanął,

stół stoi z nakryciami trzema

i chleb wyjęty wtedy rano

 

leży. Firanki w oknach szare,

już po krochmalu nie ma śladu,

na dobre stanął też zegarek,

cicho, jak nigdy u sąsiadów.

 

Ogródek zarósł bujnym chwastem,

ale gdzieniegdzie ciągle kwiaty,

kaflowy piec nie pachnie ciastem,

brak konfitury i herbaty,

 

Czajnik choć stoi tam, gdzie zawsze

i tylko czeka kropli wody,

niech czeka. Ja tymczasem zasnę

i pośnię, że znów jestem młody.

 

 

Noc lipcowa

 

Jest noc

i tylko słychać miasto

sapiące ciężko po upale,

syczenie sennych polewaczek,

jakąś karetkę na sygnale,

za ścianą kwili noworodek,

a może to kocięta młode,

same powtórki w telewizji,

sąsiadka z góry puszcza wodę,

komar i mucha naprzemiennie

brzęczą nad moją ciężką głową

i myśli krzyczą,

nieprzyjemnie

bez ciebie jest w tę noc

lipcową.

 

 

 

Kiepski wybór

 

Nie pasuje do ciebie ten błękit,

nie pasuje ten błękit do ciebie.

Przecież wiesz,

więc odpowiedz

dlaczego

go wybrałaś

i jesteś

w tym niebie?

 

 

Rytm codzienności

 

Jeszcze poranne wiszą mgły,

trawniki skrzą się srebrnym szronem,

gdy wychodzimy ja i ty,

każde z nas w swoją stronę.

 

Mgły się rozwiały, słońce ciut

mizerne, ale było,

a potem zaszło, powiał chłód

i wokół się zamgliło.

 

Trawniki mokre pokrył znów

srebrzystym blaskiem szron,

a my wracamy razem tu

z przeciwnych świata stron.

 

 

Z biegiem lat

 

Z biegiem lat

starość młodnieje.

 

Starcza siwizna

staje się oznaką mądrości,

a bruzdy zmarszczek

odwzorowują przebytą siatkę dróg.

 

Nawet ten powolny krok

już tak nie irytuje,jak wtedy,

kiedy stare trzydziestolatki

uczyły nas w szkole,

by im ustąpić miejsce

w tramwaju.

 

Mogłaby przecież jeszcze pożyć

mówimy

patrząc na pożółkłą twarz matki

po osiemdziesiątce

i

głupio brzmią słowa prawnuczka,

że zmarła

bo była stara.

 

 

Poezja też się kiedyś skończy
 

Poezja też się kiedyś skończy.

Kiedy wypalę ostatniego papierosa
ujdzie z dymem.

Zostanie tylko popiół
po mnie
i po niej.

 

 

Różnie to bywa

 

Przyjeżdża osobowym z Kutna,

albo ekspresem ze Szczecina,

czasami taka jakaś smutna,

a czasem po butelce wina.

 

Wyczekiwana, albo tak

znienacka

wprost,

bez zapowiedzi,

na długie lata,

rok, lub dwa,

grzeszna,

lub prosto od spowiedzi.

 

Dumna, jak wielki paw w ogrodzie,

lub taka skromna, jak gołąbek,

z dziećmi bez ślubu,

po rozwodzie,

lub z niczym,

na dobry początek.

 

Nieuczesana,

niewyspana,

a czasem taka, jak z żurnala,

szalikiem grubym omotana,

albo zziębnięta

i bez szala.

 

Z walizką marzeń,

wielkich planów,

z ciastem, tym, które znów nie wyszło,

ze wzrokiem zatopionym w przeszłość

lub bez przeszłości,

tylko w przyszłość.

 

Witana słodką bombonierką,

lub wiechciem kwiatów,

co odstrasza,

nie ważne małą jest, czy wielką,

lecz dobrze, że jest-

miłość nasza.

 

 

Śmierć motyla

 

Już dzwonią mu konwalii dzwonki,

skrzydła rolują się,

płowieją,

jak aniołowie dwie biedronki kołują nad nim,

więc z nadzieją

na jego rychłe zmartwychwstanie...

na trawie drugie jem śniadanie.

 

 

Nad rzeką

 

W tej rzece się utopił chłopiec.

Woda go wyrzuciła na brzeg

dzisiaj o świcie.

Jest południe.

Na tłum kąpiących się znów patrzę

i wszystko zdaje się, jak wtedy,

gdy i on pływał wraz z rodziną,

i wody rzeki,

tak od biedy,

a to znów żwawo

płyną,

płyną...

 
 

Jesienna piosenka

 

Przez okno liść jesienny wpadł

i szepcze mi do ucha,

popatrz za oknem tańczy świat,

jesienna zawierucha.

 

Z łoskotem jabłka lecą z drzew,

kasztany z grubych łupin
i tylko słychać ptaka śpiew,

co został, bo był głupi.

 

Na butach błoto, w szalach wiatr,

w kieszeni dwa żołędzie,

a dookoła tańczy świat,

bo będzie to, co będzie.

 

W kominkach ogień już się tli,

herbata lgnie do rumu,a przy niej razem ja i ty

z muzyką z wiatru szumu.

 

I choć się nie chce przetrzeć mgła,

a słońce zza chmur wyleźć,

celebrujemy ty i ja

jesienne wspólne chwile,

bo choć się nie chce przetrzeć mgła,

a słońce zza chmur wyleźć,

celebrujemy ty i ja

jesienne wspólne chwile.

 

 

Litania zachwytów

 

Tę rudą plamkę z boku

po prawej,

tego pieprzyka na brzuchu,

oczy od komputera łzawe,

ucho

i dziurkę w uchu,

i pupę,to nic, że z celulitem -

kocham z zachwytem.

 

Włosy, choć mówisz, że masz odrosty,

brwi,

rzęsy,

nawet bez henny,

i temperament, co wzbudza zamęt,

albo co czasem jest senny,

i twoje nogi,

gdy do mnie wracasz,

czy myte,

czy jeszcze niemyte -

kocham z zachwytem.

 

Młodość, co przeszła

i kilogramy, co przyszły, by było coś w zamian,

twoją upartość,

twe roztrzepanie,

urwane w połowie zdania

i twoje myśli,

wciąż nieodkryte -

kocham z zachwytem.

 

I jeszcze tysiąc tysięcy rzeczy,

których już nie chcę wyliczać,

to dla mnie powód,

by cię na nowo

kochać

i by się zachwycać.

 

 

Tradycji musi stać się zadość

 

Wódka za wódką niczym woda,

sam siedzę w barze pełnym gości.

Trochę mi tej miłości szkoda,

trochę mi szkoda tej miłości.

 

Papieros tli się w popielniczce,

a w ustach drugi już się żarzy,

o tej miłości ciągle myślę,

że taka druga się nie zdarzy.

 

Pięść odcisnęła się na brodzie,

kieliszki puste, jak mieszkanie,

płacę rachunek i wychodzę...

Dość schematyczne to rozstanie.

 

 

Jesiennie

 

Parki we wszystkich barwach miodu,

w sadach sok śliwek złoci liście

jesień zagląda do ogrodu,

coraz wilgotniej, coraz mgliściej.

 

Od deszczu puchną kartofliska,

błyszczą się grzybów parasole,

zmęczone słońce słabiej błyska

i znowu dźwięczą dzwonki w szkole.

 

Jesień, seledyn wszedł w oliwkę,

żółcienie, brązy, stare złoto,

dni znowu krótsze, drogi śliskie

i pachnie chłodem, i tęsknotą.

 

 

Koniec lata

 

Do kominka rąbiemy już drwa
i bulgoczą na ogniu powidła,
w radiu mówią, że lato wciąż trwa.

Lato trwa, a mnie jesień obrzydła.

 

Nie zaczęła się jeszcze naprawdę,

a już dała się liściom we znaki,

przemoczyła w ogrodzie mi ławkę,

na południe wygnała precz ptaki.

 

Dnia zabrała już tyle, co zdrowia

szef zabiera mi w pracy co roku,

strach pomyśleć, że trzeba od nowa

smaki lata w butelce czuć soku.

 

Nie pociesza mnie przędza pajęcza,

babim latem niech cieszą się dzieci.

Coś mnie od tej jesieni odstręcza,

a tymczasem za liściem liść leci.

 

 

A kiedy mnie już nie będzie.

 

A kiedy mnie już nie będzie,

to wszystko będzie, jak dawniej,

czasami smutniej i ciemniej,

czasami jaśniej zabawniej.

 

A czasem będzie dokładnie 

tak, jak gdy teraz to piszę,

świat będzie toczył się gwarnie,

tylko go już nie usłyszę.

 

 

 

Poezja jest naprawdę ważna
 

Wiersze są jak uśmiech sąsiadki z naprzeciwka 
spotkanej po drodze do zsypu na śmieci
lub jak łzy koleżanki z pracy,
której zdechł pies
po czternastu latach.

 

Te ważne fragmenty życia,
niestety przesłania konieczność
zrobienia zakupów na proszoną kolację
i zaniesienia butów do reklamacji.

 

Czasami wiersze wracają
choć nie wiadomo dokładnie,
czy sąsiadka to była,
czy sąsiad
i ile lat przeżył pies
koleżanki.

 

Są jednak też takie,

które zostają z nami na zawsze,

jak żona poznana na proszonej kolacji

i

radość z udanej reklamacji,

której nie powinien nikt uznać.

 

 

Dwa ognie

 

Sygnałem do rozpoczęcia gry

była syrena

zwiastująca strajk w stoczni

a może katastrofę samolotu

czy jakiś marsz lub protest

przeciwko albo w obronie

 

piłka zaczęła latać

obijając to tego to tamtego

po łokciach

kolanach

tyłku

nerkach

i głowie

 

zbici w milczeniu schodzili z boiska

a gra toczyła się nadal

 

każdy z graczy rozpamiętując zbitych z własnej drużyny

ciskał z coraz to większym impetem 

piłkę w przeciwnika

 

to była kwestia czasu

gdy do gry włączyli się kibice

 

piłkę zastąpiły kamienie

a zbitych 

zabici.

 

 

Wybór tematu

 

Pamięci Piotra Szczęsnego

 

Mógłbym napisać wiersz o musze

uwięzionej na wieki 

w bursztynie

 

rozpaczać nad jej przerwanym lotem

 

albo wiersz 

o tajemniczym australopiteku 

przetrzymywanym w gablocie 

Muzeum Historii Naturalnej

 

nie musiałbym się wówczas mierzyć

z problemem pewnego starszego pana

aspirującego do miana 

emerytowanego zbawcy narodu

 

pozostaje jednak pytanie

 

co mucha i australopitek

obchodzą zwykłego szarego człowieka

wdeptywanego w ziemię

stopami starego "zbawcy"?

 

 

Dobroczyńca

 

 

To prawda

muszę przyznać

sprzedałem Żydowi chleb

za pięciokrotność czarnorynkowej ceny

ale jeszcze był dosyć świeży

i z niezapleśniałego ziarna

 

ryzykowałem życiem

by mógł sobie pojeść 

jak człowieka

to musiało kosztować

 

kiedy kilka dni później 

konał z głodu

do kogo jak do kogo

ale do mnie 

na pewno nie miał żalu.

 

 

Pranie mózgu

 

Należy zacząć od namaczania

wiadro pomyj tu będzie jak znalazł

 

mózg ugniatamy 

i pozwalamy mu się nasączyć

 

nie idzie

to ugniatamy aż pójdzie

 

wsypujemy słuszną miarę detergentu

tak na oko jakieś pięćset plus

 

powinno wystarczyć

 

i dalej ugniatamy 

zaczynając przy tym pocierać

 

wynurzamy

 

podtapiamy

 

i znowu wynurzamy

by mózg pojął różnicę

i puścił wszystkie brudy

do których się zdążył przywiązać

 

potem już tylko płukanie

w wodzie 

wodzie 

wodzie

lejącej się strumieniami

z narodowego telewizora

i radioodbiornika

 

na koniec mocno wyżąć

wstrząsnąć

i pozostawić do obsuszenia

 

czynności w razie potrzeby

powtarzać zgodnie z instrukcją

aż do uzyskania na trwałe

dobrej zmiany.

 

 

Sytuacja graniczna

 

Kiedy rzekomo wybitna poetka

znajoma czterech tysięcy

dziewięciuset

dziewięćdziesięciu

pięciu

osób
na fejsbuku

zauważa że jej posty 
trafiają w gusta zaledwie kilkunastu

zaczyna ekstatycznie potrząsać ciałem
w rytm wyszukanej muzyki

stroić podejrzanie niemądre miny
i obnażać się
jakby tworząc

 

jej pustą ciemną kuchnię

rozświetla tylko chłodne światło smartfonu,

na którym rozpaczliwie wypatruje

powiadomień,że ktoś ją polubił

 

wtedy jakby znienacka

staje w prawdzie wobec siebie samej

i powinna czym prędzej

wcisnąć przycisk - wyloguj.

 

 

Puszka
 

Zwolennicy teorii spiskowych

myląc przyczyny i skutki,

głoszą światu od wieków,

że domem wszelkich nieszczęść

jest pewna gliniana beczka,

nieopatrznie otwarta

przez zgubnie piękną Pandorę

i wstecz myślącego jej męża.

 

Niechętni są, by przyznać,

że owa beczka po brzegi

wypełniona została
szarymi komórkami,

w których zaczęły się gnieździć

najbardziej szczytne wartości.

 

Miłość - taka na zabój,

prawda - nielicząca się z niczym,

wiara - co góry przenosi,

tolerancja - bez granic,

szczerość - do bólu,

piękno - niepodważalne,

czy przekonania - niezłomne.

 

Kiedy odważnie kroczę

jedynie słuszną drogą,

depcząc rozważny umiar,

nadzieja na dnie beczki

umiera bezpotomnie.

 

 

Perspektywa
 

Oko w oko z Bogiem

rozwieszonym na kilkumetrowym krzyżu 
w gotyckiej katedrze

 

miłosierne spojrzenie

na garstkę ludzi

stojących w kruchcie

 

tłum stłoczony u stóp otłtarza

widzi jedynie strugi krwi

zgodnie z prawem ciążenia

spływające po ciele 

na samo dno.



Villanella o wschodzie słońca

 

Gdy twój oddech otula me ramię o świcie,

a rzęs trzepot łaskocze rozkosznie policzek,

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.

 

Ach, rozpływam się cały w szczęściu i zachwycie,

i rozpala mnie pierwszy słoneczny promyczek,

gdy twój oddech otula me ramię o świcie.

 

Wzrok zanurzam w twych oczu i nieba błękicie,

i radosny gwar słyszę zbudzonych uliczek,

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.

 

Już na jutrznię z kościoła dzwonu słychać bicie

i odgłosy skowronków na trele potyczek,

gdy twój oddech otula me ramię o świcie.

 

Choćby po tym poranku było gradobicie,

a z koryta by senny wystąpił strumyczek

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.

 

A gdy przyjdzie ta chwila zatraty w niebycie

obraz twój przyćmi wszystkie twoich poprzedniczek.

Gdy twój oddech otula me ramię o świcie,

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.

 

 

 

Metamorfoza

 

Bursztynowy miąższ śliwki węgierki

w nim inkluzja w postaci robaka

w żołądku ptaka.

 

 

Emigracja wewnętrzna

 

Nie mogąc dłużej wychodzić z siebie

i słuchać nowin coraz to lepszych

postanowiłem do siebie wrócić

 

w zaistniałych okolicznościach

normalny powrót nie był niestety możliwy

 

trzeba było podjąć dramatyczną decyzję

o emigracji

o desperackiej ucieczce 

do własnych myśli

o własnych sprawach 

i o zajęciach tak skromnych,

że nieistotnych dla budowniczych 

nowego dobra

nowej prawdy 

i piękna w zupełnie nowej odsłonie

 

czarny telewizor na białej ścianie salonu

stał się teraz inną wariacją 

jakby obrazem Malewicza

 

gazetami uszczelniłem okna

i zabezpieczyłem szafki przed kurzem

 

uczyłem się nowego języka -

ja

mi

mnie

mój

moje

siebie

sobie 

o sobie

 

mój dom

mój kraj

moje czekanie 

z moją nadzieją

na wasz niechybny upadek.

 

 

Edukacja kulturalna

 

Piszę wiersz o nożu 

ze stali damasceńskiej

połyskującym jak zęby rosyjskich handlarek

 

wiersz o nożu twardym

jak prawa szariatu

 

mięso oddzielam od kości

ścięgna nie stawiają oporu

 

nóż doskonały

wiersz doskonały

i tylko ten brak czytelników

skrobiących ziemniaki

obieraczką z "Biedronki".

 

 

Ślepcy

 

Marchewka suwerenowi

wyciągniętemu z kapelusza 

za uszy

po prostu się należała

 

rzeźnikowi zaoferowano 

stanowisko neurochirurga

nie wahał się go przyjąć

 

wolne sądy 

przestały nareszcie być wolne

bezwolność okazała się dobrą zmianą

 

z zagranicznych depesz

zniknęły polskie obozy

poza jednym wielkim narodowo-radykalnym

 

na końcu drogi

nad urwiskiem

krok do przodu

narodu.

 

 

Sztywne zasady

 

Od tylu lat,

jak światem świat,

tak brata brat -

szach-mat.

 

I ten szach-mat

buduje ład,

jak światem świat,

od tylu lat.

 

Rad, czy nie rad -

szach-mat,

szach-mat.

 

 

O włos

 

otarłem się o śmierć
i odarłem ze złudzeń
że jutro przychodzi
po każdym dzisiaj

 

tak jak to było
od czterdziestu trzech lat
mojego życia

 

okazuje się
że jutro przychodzi
jak zechce
gdy zechce
jeśli zechce
lecz nie ja
a Ten
którego istnienie
wydawało mi się czasem mniej pewne
niż nadejście jutra.



Wszyscy Święci

 

Od rzeczy zagubionych,
od spraw beznadziejnych,
od dzieciątka i krzyża,
od miłości,
mądrości,
pieniędzy 
i łowów.

 

Wszyscy Święci
od siedmiu boleści
i tysiąca innych problemów.

 

Bez ich orędowania
wszystkie byłyby takie
codzienne, 
szare
i beznadziejne,
jak pierwszy listopada,
co nie byłby świętem.

 

Jak greccy i rzymscy bogowie 
i bożki,
w kościołach i kaplicach
pod swoim wezwaniem,
na papierowych obrazkach
i płótnach wielkich mistrzów.

 

Czekają,
słuchają,
obiecują 
przedstawienie sprawy
w możliwie szybkim terminie.

 

 

Orientacja

 

Nie zaglądam panom do łóżka,
ani paniom. 
I państwu nie patrzę 
pod kołderkę, 
gdy waszą poezję czytam w ciszy.

 

Ach proszę wybaczcie mą nieczułość 
na strofę gejowską,
na lesbijkie widzenie świata,
heteryczną poezję - "proboską".

 

Orientacja wasza mi lata.

 

Czytam wiersze.

 

Gdy dobre się cieszę, 
bo gdy złe 
bierze mnie na wymioty.

 

Tolerancją przy głupich 
nie grzeszę!

 

Orientacja nieważna idioty,
jak nieważna jest też orientacja
tych, co podziw wzbudzają
poezją,
bo do łóżka się kładę z ich wierszem,
i na sercu mi wiersze ich leżą.



Ambitne zamierzenia

 

Zło zwyciężę dobrem

herbatę posłodzę solą

ziemniaki posolę estragonem

nienawiść pokonam miłością

 

a potem

napiszę o tym klasyczny wiersz

prozą.

 

 

Dziewczyny
 

Dawne dziewczyny
takie z krwi i kości
z tłuszczykiem i kością
jak szynki wielkanocne

 

zesznurowane gorsetem
jak szynki wielkanocne

 

wystane 
wyproszone
zdobyte
jak szynki wielkanocne

 

odeszły z tego świata 
jak szynki wielkanocne.

 

Dzisiejsze dziewczyny
mają słabe wyniki krwi
i kruche kości

 

tłuszczyk zwalczają skutecznie 
lub na próżno

 

sznurują się 
umowami o prace
z korporacjami wiodącymi w branży

 

na Wielkanoc
wyjeżdżają na Wyspy Kanaryjskie
i jedzą chude króliki.

 

Dzisiejsze dziewczyny
nie mają nic z szynek wielkanocnych.

 

Gdy odejdą

przyszli poeci wymyślą
stosowne porównanie.

 

 

Marcin
 

Prawdziwy poeta pali i pisze
pali 
i pisze wiersze
caro lub extra mocne
a wiersze 
tylko mocne

 

prawdziwy poeta kocha
na zabój na niby 
na łóżku i na podłodze
a potem 
jak przedtem pali
caro lub extra mocne

 

prawdziwy poeta chodzi po kuchni
gotuje i pali
żeby mieć o czym pisać
żeby mieć o czym śpiewać
żeby mieć za co palić
caro lub extra mocne.



Na starych śmieciach

 

coraz częściej chodzę na spacer

na podwórka mojego dzieciństwa

 

w labiryncie garaży

bezskutecznie szukam

fiata yellow bahama

przywodzącego na myśl

wspomnienie

bożonarodzeniowej pomarańczy

jedzonej cząstka po cząstce

z grubą warstwą albedo

 

wszystko wokół niby podobne

tylko bardziej czyste i ciche

 

próżno w twarzach zmęczonych kobiet

wypatruję dziewczyn z trzepaka

i na próżno wsparty o trzepak

czekam ojca co przynieść ma dywan

 

 

Śmierć poety

 

śmierć przyjdzie między wierszami
czyniąc ostatnim ten
który czekał na lepszą pointę
i nigdy nienapisanym 
ułożony w głowie do końca

 

w krainie łagodnych epitetów
skrzydlate metafory
rymy idealnie dokładne
i tylko jeden brak 
nieznośny brak przerzutni 
do kolejnego wersu

 


Nim wejdę w nowe tysiąclecie

 

Nim wejdę w nowe tysiąclecie

barwne jak wielki supermarket,

w którym co chcecie, to znajdziecie,

gdy macie magnetyczną kartę

do bankomatu, co się błyszczy

niczym kościoła dach miedziany,

nim wejdę w nowe tysiąclecie

wspaniałe takie, jak reklamy

proszków do prania i margaryn,

co mają smak wiejskiego masła,

nim wejdę w nowe tysiąclecie

słodkie, jak ze słodzikiem ciasta,

lekkie, jak sztuczny puch i miłe,

jak miła jest owieczka Dolly,

w to tysiąclecie wielkiej sztuki

na miarę puszki coca-coli...

to pragnę chwilę powspominać

miniony wiek, minione smutki,

a na pamiątkę chcę zatrzymać

smak najzwyklejszej żytniej wódki.

 

 

Resentymenty

 

Z rozrzewnieniem będę wspominał

Me dzieciństwo, drewnianą procę,

Zapach szynki kupionej spod lady

W sklepie, w którym tylko był ocet.

 

Smak czekolad czekoladopodobnych,

Bladą szarość opakowań zastępczych,

Czas gdy każdy ciuch dobry był modny,

A dżins polski był strojem odświętnym.

 

 

***

 

to nic

że wszystko to nic

nic więcej nie chcę prócz tego

mojego nic

i za nic

nic a nic nie dam wam z niego

 

 

***

 

Moje biurko jest raczej zwyczajne,

Zbite z desek i płyty wiórowej,

Ma zwyczajną biurkową barwę

I zwyczajne półki biurkowe.

 

Coś go jednak wyróżnia od innych

Biurek szarych jak szara codzienność.

Może to, że go nikt nie opróżnia,

Może to, że starzeje się ze mną?

 

 

Nasi znajomi z zaświatów

 

zaglądają przez dziurkę od klucza

nasłuchują długo przy ścianie

bezszelestnie chodzą na palcach

gdy zapala się światło znikają

 

nic nie mówią

nie kaszlą

i oddech

mają taki że wcale nie słychać

 

są a jednak ich nie zobaczysz

nie powiedzą ci nic

gdy zapytasz

 

pamiętają dobrze te miejsca

w których niegdyś często bywali

 

znają każdą nogę od krzesła

każdy rondel

kubek

czy talerz

 

i czasami

by dowieść nieufnym

że są formą bożego bytu

zapychają nocą zlew w kuchni

lub rzucają sprzętami na strychu

 

 

 

***

Młodzi ludzie walczą ze strachem

Jak potrafią, prosto lecz sprawnie.

Leczą z niego staruszki, sąsiadów,

Czyli tego, na kogo wypadnie.

 

Strach ma oczy wyraźne i szkliste,

I źrenice ogromnie duże,

Jak przy febrze drżą jego ręce,

A z ust głosu wydobyć nie umie.

 

Krew mu prawie rozrywa tętnice,

Jego włosy siwieją w minucie,

Nogi monstrum ma niczym z waty

I choć chce, to nie może uciec.

 

Młodzi ludzie walczą ze strachem

Bardzo sprawnie, naprawdę mi wierzcie.

Nóż kuchenny, pałka, czy kastet,

To wystarczy, by zabić bestię.

 

 

Gdybyś była...

 

Mojej żonie Ani

 

Gdybyś była melodią - bym nucił,

Gdybyś deszczem była - bym moknął,

Albo snem – to bym się nie obudził

I bym kwiatem był – jeśli ty wiosną.

 

Gdybyś była wyznaniem – bym wierzył,

Gdybyś była nadzieją – bym czekał,

I bym spłonął – gdybyś była płomieniem,

A gdy morzem – wpadłbym w ciebie jak rzeka.

 

 

 

***

 

biczem wiatru po twarzy dostaję co rano

mróz za gardło mnie chwyta

śnieg maskuje drogi

i miecz połyskuje – ten sopel złowrogi

zawieszony nad głową

na głowę mą czyha

 

 

Staruszka

 

Coraz częściej zaczynała się gubić

W sprawach prostych

Nie mówiąc o trudnych

 

Coraz częściej zaczynała ich nudzić

Coraz gorzej skrywały pudry

Ślady czasu co żłobił jej ciało

Niczym górski strumień piaskowiec

 

Coraz mętniej patrzyła na życie

Coraz rzadziej

 

ciężar jej powiek chronił oczy

przed większym ciężarem

czasem lepiej niczego nie widzieć

 

Śmierć nie mogła spojrzeć jej w oczy

W myślach snuła minione życie

 

 

***

 

dziś wczoraj

jest bliżej

niż jutro

 

pojutrze

nie istnieje

 

 

Splin

 

i jestem tu

i mnie tu nie ma

 

tandetna proza

mdły poemat

wszystko

a może nic

 

po głowie biegną głupie myśli

noc senna

lecz się sen nie przyśni

za szybą blady świt

 

poranek wchodzi nieporadnie

jak małe dziecko

które kradnie w spiżarce słodki miód

 

a ja nie wstaję

bo i po co

 

i noc i dzień

jest dla mnie nocą

czas płynie morzem trwóg

 

i znowu zmrok

 

po parapecie

strumienie deszczu płyną

 

dokoła cisza

wczoraj

dzisiaj

tak samo dzień mi minął

 

 

Niezwykły dzień

 

To nie był zwykły dzień tygodnia,

Choć całkiem zaczął się zwyczajnie.

Śniadanie – kawa i papieros,

A potem prysznic w kucki w wannie.

 

Przystanek, tłoczny autobus

I osiem godzin w szarym biurze.

Po pracy ktoś w markowym aucie

Rozbryzgał na mą twarz kałużę.

 

Obiad – jak co dzień z mikrofali,

Herbata podła, jak sąsiadka,

Potem jak zawsze mycie naczyń,

Aż tu mi nagle zlew się zatkał.

 

Kolacja – nie ma nic w lodówce,

Tak samo jak w telewizorze,

Więc jeszcze tylko mycie zębów

I choć nie usnę, się położę.

 

A leząc jeszcze puszczę dymka,

Policzę stare dziury w ścianie

Pogadam z Bogiem, w pamiętniku

Napiszę dnia podsumowanie.

 

Ten dzień piękniejszy był od innych

Szarych i smutnych dni tygodnia,

Bo zlew nie co dzień się zapycha

I twarzy w błocie nie mam co dnia.

 

 

Niezwykłe wydarzenie

 

Na zapomnianym peronie,

Na stacji w Wielgomłynach,

Usiadła na ławce dworcowej

Doprawdy niezwykła dziewczyna.

 

Widok jej oczu i włosów

Ożywił nawet dróżnika,

Który w swej budce dróżniczej

Nad szklanką kawy przysypiał.

 

Wtem, nie wiadomo dokładnie,

Jak to się stało możliwe,

Pociąg, co nie był w rozkładzie 

Przyjechał i zabrał dziewczynę.

 

Zostało po niej wspomnienie

Tak krótkie, jak jej spódniczka

Oraz chwilowy rumieniec

Na czerstwych dróżnika policzkach

 

 

***

 

nie złorzecz

nie wiń Apollina

że ten z Marsjasza obdarł skórę

bóg mocny jest

i bóg jest bogiem

a ten kto bogiem ma naturę

srogiego wichru

wód wzburzonych

ognia błyskawic

i płomieni

słońca

 

a człowiek to jest człowiek

i źle gdy na ubitej ziemi

staje do walki ze swym panem

który chociażby nut nie czytał

i nie miał słuchu

był pniem głuchym

to człowiek winien mu w zachwytach

pokłony niskie u stóp składać

zaś swoją lirę złożyć w skrzyni

 

nie złorzecz

nie wiń Apollina

bóg chociaż winny

jest bez winy

 

 

Na kolędzie

 

Zapytała Zosia księdza na kolędzie:
- Czy na tamtym świecie, lepiej niż tu będzie,

I czy tak w ogóle warto mieć nadzieję,
Że prócz tego świata, ten lepszy istnieje.

 

Ksiądz, co w tych tematach czuje się, jak ryba,
Odpowiedział: - Zosiu, lepiej będzie, chyba.

Bo chyba istnieje prócz tego padołu
Świat zapowiadany w tysiącach kościołów.

 

Chyba, bo na pewno nie wie, bądźmy szczerzy,
Chyba, ale chyba warto jest w to wierzyć

I tak chyba wierzy świat przez pokolenia,
Bo łatwiej niż: - żegnaj, mówić: - do widzenia.

 

 

Życie

 

czasem przecieka mi przez palce
płynie jak woda
rurą
kranem

 

póki ma płynną konsystencję
ciekawe jest
bo nieskopane

 

a gdy wysączy się do reszty
kropla za kroplą
kap
kap
skapnie
to gdybym mógł
to bym wychłeptał
raz jeszcze
krople te
ostatnie

 

 

W wiśniowym sadzie
 

gdy karminowa kropla
cierpkosłodkiego soku
spływa z kącika ust
żlebem zmarszczki
przez nierówne zakole brody
i opada na
serce

ona ciska pestkę
i klątwę na szpaki
jakby chciała obwinić nienażartych złodziei
że do niej
zbliża się
jesień

 

 

Wreszcie

 

wreszcie udało jej się umrzeć

trzeba przyznać nie było łatwo


tygodnie nieudanych prób
teatralnych występów
wywracania oczami
omdleń
dygotań
i jęków

kurczowe uściski przypadkowych widzów
i znużonej stałej publiczności

nie tak
nie tak się to robi
mówiła stara salowa

trzeba spokojniej
ciszej
bez tego nerwowego machania rękami
na pożegnanie

kiedy niepostrzeżenie
między nocną a dzienną zmianą
wreszcie udało jej się umrzeć
przystawione do ust lusterko
ukazało niezmącony obraz
zastygłego oddechu ulgi

 

salowa nie kryła uznania

wreszcie

 

 

Dwaj poeci

 

Piewca śmierci, rozpaczy i gniewu
Z piewcą życia, radości, pogody
Dziwnym trafem spotkali się, żeby
Poetyckie rozegrać zawody.

 

Przycupnęli na łące pod miastem,
Wyciągnęli swe pióra, kajety
Wprawnie w strofy splatają już wersy...
I to koniec podobieństw, (nie)stety.

 

Choć patrzyli na łąkę tę samą,
I bociana, co brodził przy stawie
Jeden widział wnet łąkę ścinaną,
A ten drugi - śniadanie na trawie.

 

Pierwszy mroczną mgłę, która spowija
Okolicę wilgotną, morową,
Drugi też mgłę, lecz tę, co owija
Morze łąk otuliną perłową.

 

Gdy skończyli pisanie swych wierszy,
Jak przystało, zasiedli do wódki,
I ten drugi się upił ze szczęścia,
Gdy ten pierwszy się upił za smutki.

 

Werdykt Jury wyłonił zwycięzce
Dwaj poeci wygrali ex aequo,
Bo na łące tej bardzo jest zimno,
Chyba że bardzo zrobi się ciepło.

 

 

Proces

 

proces ostatniej czarownicy
na pewno się jeszcze nie odbył

 

chwilowy zastój w tym względzie
trzeba wnet będzie nadrobić

 

na razie ze stosu kandydatek
wyłuskać należy tę jedną

 

czym bardziej będzie mądra
tym łatwiej w oczach głupców 
można ją będzie ośmieszyć

 

i piękna musi być piękna
bo takim pluć i złorzeczyć
to cnota i powód do dumy

 

obrońcy jeżeli się znajdą
my potem też ich znajdziemy

 

prawo łaski zostawiamy dla siebie
tak na wszelki wypadek
gdyby przypadkiem z popiołu
zaczęła kiełkować prawda

 

kiedy zwęglone szczątki
dogasać będą pod wieczór
ostatni płomień ugasi
nieznośne pragnienie buntu

 

 

 

List wakacyjny z Mikołajek


Ósmy dzień leje w Mikołajkach
i ja zalany wciąż w tawernie.
Dziś zjadłem bekon na dwóch jajkach,
sześć piw wypiłem i trwam dzielnie.


Czekam, bo ma się wypogodzić,
przynajmniej są prognozy takie,
a jeśli nie, to nic nie szkodzi,
bo zżyłem się ze swym sztormiakiem.


Czekam, a dookoła leje,
tam biały szkwał, tu piorun błyska,
zziębnięta młodzież śpiewa "Keję",
piw już nie piję, lepsza - czysta.


Żagle są mokre niczym mopy,
błoto, kałuże nie do wiary,
w krąg chwieją się mazurskie chłopy
i potopiły się komary.


Pytasz mnie w liście, czy żałuję,
że nie ma Ciebie tutaj ze mną.
Nie, nie żałuję. Gdybyś była,
byłabyś bardzo nieprzyjemną.


Bo Ty kochanie nie przywykłaś
w lipcu do takich anomalii.
a ja też bym nie umiał wytrwać
jak Ty na plaży w tej Italii,


Więc pozostańmy, ja w tawernie,
Ty na leżaku i z mojito,
Wypoć się za mnie, a ja zziębnę
za Ciebie. Kocham Cię, finito.


 

 

Samotność w górach

 

Mgły poranne zasnuły schronisko,
a ja z kubkiem z gorącą herbatą
patrzę w nocne, dogasłe ognisko,
nostalgiczne jest w górach to lato.

 

Tam w oddali, gdzie srebrzą się świerki,
gdy zza chmury się słońce przedziera,
drżą na igłach srebrzyste kropelki
rosy, która powoli zamiera.

 

Spakowany już plecak przy nodze,
dosyć ciężki, jak bagaż doświadczeń,
który czasem pomaga mi w drodze,
czasem ciąży. Na zdjęcie Twe patrzę.

 

I się pytam wpatrzony w Twe oczy,
których błękit nie równa się z niczym:
- czym mnie jeszcze Ty w życiu zaskoczysz,
z jakich natchnień, czy z jakich to przyczyn?.

 

Przecież razem mieliśmy w te góry
ruszyć szlakiem tym łatwym lub trudnym,
a tymczasem sam idę ponury,
smutno patrząc na świat taki cudny.

 

Trzeba ruszać, bo słońce już wyszło,
i już ze snu w krąg budzi się życie,
już po łąkach rozeszły się owce,
i już beczą, a mnie chce się ryczeć.

 

 

Droga

 

Droga złażona tak, jak buty,
i tak dziurawa, jak i one,
ot taka w sam raz dla pokuty,
wiedzie w nieznaną świata stronę.

 

Dokoła jakbyś makiem zasiał,
cicho, nie psuje nic wrażenia,
jakby ta droga wiodła prosto
do kresu w świecie tym istnienia.

 

Myśl jedna mąci inne myśli,
w mej głowie, gdy w dolinę ciemną
wchodzę: - gdzie teraz są ci wszyscy, 
co przeszli drogę tą przede mną?.

 

Pytanie to bez odpowiedzi
w przydrożnym gubi się ruczaju,
a ja się zbliżam wciąż do kresu
tej drogi, w piekle, albo w raju.

 

 

Wiersze dojrzałych poetów

 

Wiersze dojrzałych poetów
obrastają tłuszczem metafor


gdzie nie spojrzeć
nawiązania
i to tylko
do tych najlepszych


wiersze dojrzałych poetów
wypchane są zwykle bóstwami


to tylko potwierdza fakt
przynależności poety
do literackiej organizacji
i śródziemnomorskiego kręgu kultury


a poza tym na dowód


fotoreportaż z hotelu na Santorini 
i ksero legitymacji


pod obwisłymi fałdami
mistrzowskiego kunsztu
skrywa się banalny szkielet wiersza 
napisanego przez nastoletniego ucznia liceum
dla dziewczyny
spotkanej w autobusie linii 7
o 14:56
w czwartek 12 grudnia
w roku 
w którym ćwiartka chleba
w sklepie Społem
była najlepszym fast foodem


tak więc


choć włosy dziewczyny z rudych
stały się teraz miedziane
nie pachną już pożądaniem
jakiejś kolejnej strofy

 

 

Chemia


Z głowy sypią się włosy
jak z kwiatów płatki
w procesji Bożego Ciała


ciało - świątynia Boga
wypełnione bólem
wyczekiwania
na objawienie
jednej z dwóch największych tajemnic

żarliwie modlitwy
przeplatane spazmatycznym płaczem

perspektywa zawężona do jutra
do jutra
i jutra

a na tej procesji
to zza chmur wyszło słońce
i było tak jasno
i ciepło
i miło.

Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024

Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024