Noc, a więc ta część doby, która rozpoczyna się po zmierzchu, a kończy wraz z nadejściem świtu, to czas magiczny, niezwykły, inspirujący do refleksji, w tym do refleksji poetyckiej. Kiedy Słońce znajduje się poniżej linii horyzontu, a otaczający nas świat ogarniają egipskie ciemności, rozświetlane co najwyżej bladym sztucznym światłem lamp ulicznych, czy słabym blaskiem Księżyca, wszytko wokół, choć w istocie jest tym samym, co za dnia, jednakże nabiera innego wymiaru, barwy, kształtu. Jest intrygujące i niepokojące zarazem, cienie drzew zdają się być skradającym się złoczyńcą, zwykłe kamienice stają się nastrojowe, romantyczne, gotycko mroczne. Otaczający nas świat zwalnia, cichnie, sennieje. Myśli mają czas, by w tej ciszy przebić się do naszej świadomości. Zastanawiamy się nad szeregiem spraw, o których w ciągu mozolnego dnia nie byliśmy w stanie pomyśleć choćby przez chwilę. W nocy odczuwamy silniej poczucie samotności, ból związany z chorobą, strach przed śmiercią, ale też to pora kochanków, fizycznej bliskości, czułości, okazywania sobie miłości i pieszczot. Noc jest tak wielobarwna, tak różnorodna, jak różnorodne jest nasze życie. W końcu na noc przypada w zależności od pory roku jedna trzecia, czy też jedna druga ludzkiego życia.
Poniżej prezentuję wybór moich wierszy, w których noc jest głównym bohaterem, bądź też stanowi tło dla prezentowanej poetyckiej refleksji, lirycznej opowieści.
Noc jak czarna tłusta kocica
przychodzi z nastaniem ciszy
i się błąka po miasta ulicach
na próżno, bo w norach śpią myszy.
Prowadzona zimnym odblaskiem
ziewającego sennie księżyca
w końcu też zasypia nad miastem
czarna noc jak czarna kocica.
A gdy pierwsze jaśnieją obłoki
i się miasto budzi nad ranem,
noc leniwie, jak czarna kocica
się przeciąga, nim pójdzie w nieznane.
Nikt przez cały dzień zguby nie szuka,
bo gdy słońce zachodnie pokoje
z promieniami swoimi opuszcza,
ona wraca powoli na swoje.
Przeciwległą stroną ulicy
Szła dziewczyna czarna jak rozpacz,
A noc biegła za nią na smyczy
I po ścianach jej czarny cień niosła.
Była północ. Na Wieży Mariackiej
Trębacz cały wytrąbił hejnał,
A dziewczyna czarna jak rozpacz
Szła, a za nią się wlokła noc ciemna.
Aż się obie dowlokły do świtu,
Tak bladego jak księżyc był blady.
Noc odeszła, dziewczyna zniknęła,
Tylko rozpacz została na czaty.
Nad dachami miasta noc rozwiesza sny,
ja zostanę twoim,, moim będziesz ty
I tak aż do świtu będziemy się śnić,
by w barwach błękitu dalej z sobą żyć.
A kiedy nad miasto wieczór przyjdzie znów,
chętnie powrócimy, każdy do swych snów,,
bo te sny wracają tak, jak refren ten
ze snem bywa życie, gdy życie jest snem.
Ty mnie będziesz śniła, ciebie wyśnię ja,
nad dachami miasta sny zawisły dwa,
a kiedy nas ze snów zbudzi nowy dzień
niech nam czas przeminie słodko niczym sen.
Całuj mnie, całuj,
pieść mnie i przytul,
szybko, pomału,
teraz, do świtu,
a bladym świtem
znów mnie pocałuj
i swoje ciepło
daj memu ciału.
Ta noc jest nasza
i nasza tylko,
niechaj trwa wiecznie
to, co jest chwilką.
Całuj mnie, całuj,
do mnie się przytul
i zostań ze mną,
zostań do świtu.
Dziś w nocy Księżyc, tak po prostu,
na moście zawisł, skoczył z mostu
i rzeki nurt go skrył,
choć inni mówią, że widzieli,
jak sobie z chmur posłanie ścielił
i sny gwieździste śnił.
Gdy noc nadejdzie, wyjdzie na jaw,
czy to jest prawda, czy też baja,
że w rzece skończył źle.
Gdy wzejdzie znowu, jak od wieków,
niepewność zrodzi się w człowieku,
kto z mostu rzucił się.
Przeciąga się przez niebo księżyc
i ziewa letnim ciepłym wiatrem,
śpiących gołębi i gołębic
gzyms pełen przypomina tratwę,
na której tłoczą się uśpieni
ludzie, żeglując w obce strony,
przeciąga się przez niebo księżyc
srebrnymi snami otulony.
Gołębi sen ustaje świtem,
księżyc rozpływa się w błękicie,
noc staje się jedynie mitem
z którego czerpie dzienne życie.
Srebrny dziedziniec i most,
srebrzą się szyby i okna,
srebrne niebo i smok,
w srebrnych groszkach,
bo smok zapatrzył się
na srebrną noc nad Wawelem
srebrzy się jego brew,
srebrny wiatr wieje.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Srebrna królowa i król,
srebrni dworzanie i dworki,
srebrne krzesła i stół
i srebra worki,
w których monet jest moc
srebrzących się do Księżyca,
srebrny w katedrze ksiądz,
srebrna kaplica.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Srebrny Stańczyk już wszedł,
srebrzy się błazeńska czapka,
a mina jego to jest
srebrna zagadka,
srebrny na polu deszcz,
tron srebrny i srebrne dzwony,
srebrnym gwiazdom zaś lśnią
srebrne ogony.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem,
Księżyc nad Wawelem
zmienia tak wiele.
Jest noc
i tylko słychać miasto
sapiące ciężko po upale,
syczenie sennych polewaczek,
jakąś karetkę na sygnale,
za ścianą kwili noworodek,
a może to kocięta młode,
same powtórki w telewizji,
sąsiadka z góry puszcza wodę,
komar i mucha naprzemiennie
brzęczą nad moją ciężką głową
i myśli krzyczą,
nieprzyjemnie
bez ciebie jest w tę noc
lipcową.
i jestem tu
i mnie tu nie ma
tandetna proza
mdły poemat
wszystko
a może nic
po głowie biegną głupie myśli
noc senna
lecz się sen nie przyśni
za szybą blady świt
poranek wchodzi nieporadnie
jak małe dziecko
które kradnie w spiżarce słodki miód
a ja nie wstaję
bo i po co
i noc i dzień
jest dla mnie nocą
czas płynie morzem trwóg
i znowu zmrok
po parapecie
strumienie deszczu płyną
dokoła cisza
wczoraj
dzisiaj
tak samo dzień mi minął
Po imprezie zalany
na Bulwarach Wiślanych,
które wiły się bardziej, niż zwykle,
zobaczyłem dziewczynę,
oczy mokre i sine
usta miała, choć piękne niezwykle.
W szarobure odmęty
Wisły patrząc, przejętym
głosem ciągle pytała: - Dlaczego?
Oprócz mnie nikt nie słyszał,
Czemu? - o tym do dzisiaj
myślę, choć nie chcę wracać do tego.
Chciałem dać jej chusteczkę,
otworzyłem więc teczkę
i szukałem. To trudna rzecz była.
W trupa byłem zalany,
przemarznięty, zaspany,
gdy znalazłem... do Wisły skoczyła.
Pochłonęła ją Wisła,
iskra błysła i prysła,
nie pisano nic o niej w gazecie,
jednak wciąż o niej myślę,
kiedy idę przy Wiśle.
- Kimże była? Tak, jak ja, nie wiecie.
Dzień się zahaczył na wieczór,
noc go wyciąga wieczorem,
dzień widać tego nie przeczuł,
i się zahaczył nie w porę.
A potem wieczór na nocy
zawisł i księżyc go ciągnie,
lecz mało jeszcze ma mocy,
bo chudy jest przeogromnie,
dlatego jeszcze wieczoru
widzimy ostatnie tchnienia
i pełni dobrych humorów
żegnamy się. Do widzenia.
Hamlet płacze
tylko nocą do poduszki
w samotności w pustym oknie z papierosem
łzy nie ciekną przez kobiety
przez brak grosza
nie przez pracę
ma sukcesy
zrozumienie
tylko nocą w samotności
jaśniej widać
że w promieniach słońca
mało w nas człowieka
na otarcie łez
lub dla ich przypływu
spiker radiowy podaje
noc dzisiejsza
będzie krótsza
od najdłuższej
od Wiecznej Nocy Prawdy
Jest taka gwiazda na bezchmurnym niebie,
co się uśmiecha, gdy na nią patrzę,
lecz gdy choć myślą dotknąć ją pragnę…
odpływa, niknie, gaśnie.
Ciągle się zjawia na oka mgnienie,
uśmiech jej nie wiem co znaczy.
Mówią, że gwiazdy są jak kamienie,
ja jednak myślę inaczej.
Czasami w deszczu meteorytów
topi kosmiczne cierpienia,
Dlaczego Wenus z mojego mitu
nie słyszy mego westchnienia?
Inne ma cele, pragnienia inne,
niebieskie drogi przemierza.
Czym więc są dla niej wyznania dziwne?
Znów mnie uśmiechem uderza.
Wpada przez okno nić księżyca,
otwieram balkon, ciemno wszędzie,
wchodzę na krawędź śmierci, życia,
nie wiem co dalej dziać się będzie.
Jak ślepca pies, mnie księżyc wiedzie
i łamie wszystkie z praw natury,
i zanim świt na niebo wjedzie
idę po ścianach w dół, do góry.
Widzę to czego nikt nie widzi,
chociaż me oczy są zamknięte,
lecz mą opowieść świat wyszydzi,
ktoś powie, że mam sny przeklęte.
Sam nie wiem, czy to wszystko prawda,
dlatego kryję się przed światem.
Może to tylko senna karta…
Dziś mi wstawiono w okno kratę.
Tamto lato, a może nie tamto,
tylko inne i wcale nie lato.
Czas do wspomnień drogę mi zamknął,
jak herbatę w torebce z herbatą.
Tamta miłość, choć nie wiem czy tamta,
ale pewnie gorąca jak wszystkie,
wystudziła się. Z herbatą szklanka
też jest zimna. O ciepłe wciąż myślę.
Tamte czasy nie wrócą. To tamto
nie powtórzy się nigdy tu teraz,
aż do bólu wiem o tym i znam to,
choć mnie bierze dziś przez to cholera.
Przyszedł cenzor moich myśli
bóg i przyjaciel
wróg słodkiej bezsenności
rzucił mnie na kolana
odczułem moc jego broni
nie mogłem odejść
cierpiałem spałem
i czułem jak duch
chce opuścić ciało
jeszcze nie dziś — proszę
nie chcę dla nich wolności.
Na aksamitnym firmamencie nieba
zakwitła pierwsza blada gwiazda
krzyknęła głosem mdłego światła
i zgasła.
Niezauważona jak miłość
tragiczny Ikar wszechświata
kropla oceanu nieskończoności
niespełnione marzenie
życie.
Zapada zmrok na mej ulicy
latarnie sypią chłodne światło
w tysiącach okien szarzy ludzie
zdobią swą szarość w barwne szatki
gdzieś gra muzyka
dziecko płacze
ujada pies na swego pana
w tysiącach okien cichną światła
tylko latarnia roześmiana
gada z księżyca sennym blaskiem.
Odjechał ostatni autobus
przed chwilą
teraz
przystanek obrasta senną mgłą.
Odjechał ostatni autobus
przed chwilą
teraz
samotność chodzi drogami.
Odjechał ostatni autobus
przed chwilą
teraz
nie umknę nocy.
Kiedy się nocą wiatr wałęsa,
gdy po pustkowiu krzyczy pustkę,
motylem mi trzepocze rzęsa,
tej nocy chyba już nie usnę.
Kiedy się księżyc pełnią spełnia,
a krople deszczu biją w okno,
to ciemnia dusz i nocy ciemnia
od łez i deszczu razem mokną.
Kiedy się nocą niebo błyska,
a piorun w proch obraca drzewa,
tajemna siła serce ściska,
a dusza smutne nuty śpiewa.
Nocą się wszystko przeistacza,
z błahostek rodzą się koszmary,
tragedię w farsę noc obraca,
a w serca wlewa uczuć czary.
Noc dziś jest taka jasna,
księżyc srebrem się iskrzy,
a ja pewien już jestem,
że nic mi się nie przyśni.
A tak chciałbym ulecieć
w mych marzeniach do ciebie,
noc dziś jest taka jasna,
liczę gwiazdy na niebie.
Wiersz dziś trudno się pisze,
myśl się trudno wykuwa,
noc dziś jest taka jasna,
księżyc w otchłań się wsuwa.
I już zorze świtają
blaskiem tęczy na niebie.
Choć noc była tak jasna,
mroczno było bez ciebie.
Była noc jasna gwiazd światłami
i wokół jakoś cicho było,
i szczęście było między nami…,
i nagle wszystko się skończyło.
Była toń morza w falach bieli
i my byliśmy tam na brzegu,
i księżyc lśnił wśród chmur pościeli…
Nikt nie powstrzymał czasu biegu.
Było coś jeszcze w tę noc szczęścia,
uczucie, co targało sercem.
I tylko ono nam zostało,
i nie zostało nic już więcej.
Jest tyle spraw do omówienia
i tyle myśli jest w mej głowie,
lecz w tę noc pełną zapomnienia
już chyba więcej nic nie powiem.
Jest tyle słów tak bardzo trafnych
i dobrze znanych mojej duszy,
lecz w tę noc pełną zapomnienia
nic mego serca już nie wzruszy.
I tylko pytam dzisiaj cicho,
bo jedno dręczy mnie pytanie:
— Czy po tej nocy zapomnienia
znów rano jasne słońce wstanie?
W nocnym barze trwa życie do jasnego świtu,
barman wsparty o bufet odbiera napiwki,
nieba szuka tu pijak, śledząc kształt sufitu
i frajera szukają podstarzałe dziwki.
Zakochani trzymają wciąż splecione ręce,
są zaszyci gdzieś w kącie za grubym filarem.
Starszy pan szóstym drinkiem leczy chore serce,
na siódmego go nie stać, więc wychodzi z żalem.
Ktoś chce z życiem się rozstać, lecz mu brak tej siły,
która popchnie go śmiało w ramiona otchłani.
W nocnym barze się myśli zbłąkane wzmocniły,
wyszedł z baru, odleciał do nieba z ptakami.
Przyszedł siwy staruszek z medalami w klapie,
śpiewa: — Polska nie zginie, póki my żyjemy,
wtem go bramkarz brutalnie gdzieś za gardło łapie,
krzycząc: — idź stąd przybłędo, patriotów nie chcemy.
Pijaczynie pewnemu spod Rytra
objawiło się nocą pół litra.
Odtąd inni pijani
pragną tej teofanii,
bo w pijakach natura jest chytra.
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2025
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2025