22 czerwca 2021
Lato w poezji, wiersze o lecie, letnie wiersze Mariusza Parlickiego

Wiersze o lecie, poezje na lato, gorące i chłodne,
ale na pewno letnie wiersze

Nie jestem w posiadaniu żadnych statystyk, ale odnoszę wrażenie, że wierszy o lecie jest stosunkowo niewiele w porównaniu z wierszami o innych porach roku. Dlaczego tak się dzieje? Podejrzewam, że wszystkiemu winne jest charakterystyczne dla tej pory roku rozprężenie, które udziela się nie tylko uczniom i nauczycielom, ale wszystkim nam. W sezonie wakacyjnym zwykle korzystamy z dobrodziejstw natury, sycimy oczy i serce pięknymi krajobrazami, łapiemy oddech przed wyzwaniami, z jakimi będziemy się musieli zmierzyć w powakacyjnej rzeczywistości. Może dlatego też mniej piszemy o tej porze roku, choć iście poetycko ją odczuwamy. Wiersze letnie to zazwyczaj reminiscencje lata, pisane słotną jesienią, czy zimą, gdy długie chłodne wieczory skłaniają do wspomnień.

 

Moje wiersze, w których pojawia się lato też są zazwyczaj wierszami pisanymi z tęsknoty za tą porą roku, ale też zdarza mi się napisać o lecie w lecie, gdy zamknięty w betonowym mieszkaniu marzę o wyjeździe wakacyjnym i odliczam dni, które mnie dzielą od wskoczenia w koszulę z palmami i krótkie spodnie. Są też w mojej twórczości wiersze o lecie, które odbiega od naszych stereotypowych wyobrażeń tej pory roku, o lecie chłodnym, deszczowym, kapryśnym.

 

Poniżej zamieszczam kilka letnich wierszy, które mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu i zachęcą Was do jeszcze głębszego zachwytu nad tą uroczą porą roku, która jest warta podziwu bez względu na to czy za oknem mamy trzydzieści, czy jedenaście stopni Celsjusza.

 

 

Czerwcowy poranek

 

Krople światła z serduszek truskawek,
ściera lekki czerwcowy wiaterek,
a w oddali się mruży na stawie
rzęsa wodna, gdy silniej zawieje.
 
Krowa leży na trawie zielonej
próżno ze snu chce wyrwać ją mucha
a w ogródku tak pachną piwonię,
jakby miały wyzionąć wnet ducha.
 
W sądzie jabłek seledyn dojrzewa
i gdzieniegdzie przechodzi w kanarek
ptaki w gąszczu ukryły się drzewa,
bo jak śpiewać przy takim upale?
 
 
 

Lato

 

Lato odkrywa dziewcząt wdzięki,
jak nastolatek pod namiotem,
noce tak krótkie, jak sukienki
te najładniejsze, na sobotę.
 
W powietrzu zapach mięsa z rusztu,
tak soczystego, jak czereśnie.
Ludzie, jak szpaki krążą już tu
choć jeszcze zjeść je jest za wcześnie.
 
Błoga beztroska, senny spokój,
ulice dyszą od upału
i tylko mała łezka w oku,
że jesień zbliża się pomału.
 
Łato odkrywa dziewcząt wdzięki,
słońce maluje złotem skórę,
a natarczywy nieba błękit
odstrasza każdą ciemną chmurę.
 
 
 

Jak odchodzi lato

 

Lato odchodzi pomalutku,
nie ma konkretnej daty zgonu,
przerzedza grządka się w ogródku,
a czerwienieją liście klonu.
 
Na polach rżyska straszą smutkiem,
w lesie wyraźnie mniej szczebiotów,
dni znów się stają bardziej krótkie,
malwy nie wznoszą głów zza płotów.
 
Lato odchodzi pomalutku,
nie ma konkretnej daty zgonu,
żegna się z nami po cichutku
a znika - całkiem po kryjomu.
 
O tym, że nie ma go już z nami
możemy wiedzieć po obłokach,
pod nimi snują się nitkami
resztki po jego bujnych lokach.

 

 

 

Noc lipcowa

 

Jest noc
i tylko słychać miasto
sapiące ciężko po upale,
syczenie sennych polewaczek,
jakąś karetkę na sygnale,
za ścianą kwili noworodek,
a może to kocięta młode,
same powtórki w telewizji,
sąsiadka z góry puszcza wodę,
komar i mucha naprzemiennie
brzęczą nad moją ciężką głową
i myśli krzyczą,
nieprzyjemnie
bez ciebie jest w tę noc
lipcową.
 

 

 

Nie płacz

 

Choć lato mija, nie płacz.
Ostatni powiew ciepła
niech otrze łzę w twym oku.
 
Nie smuć się pierwszym chłodem,
zabierz na niepogodę
letniego sadu spokój.
 
Nie żałuj słodkich malin.
Niech zapach ich ocali
twa pamięć na tę jesień.
 
Niech będzie ci pociechą
w pamięci lata echo,
co niesie się po lesie.
 
Tymczasem ogrzej ręce
i nie smuć się już więcej,
bo nic nie zdziałasz smutkiem.
 
Babiego lata nitki
niech zszyją nastrój przykry,
że lato jest zbyt krótkie.
 
 
 

Ranek na plaży

 

Kuter wygrzewa się na słońcu,
w suszonych sieciach skrzy się łuska,
bryza chce odpór dać gorącu,
piękna jest rankiem plaża pusta.
 
Na falach się unosi mewa,
obłoki płyną swoim szlakiem,
na wydmach wiatrem gięte drzewa
rzucają cień nad róży krzakiem.
 
Seledyn zżera falochrony,
kamienie gładzą swą strukturę,
na wargach czuję posmak słony,
kiedy całuję Twoją skórę.

 

 

 

Nie pytaj mnie o koniec lata

 

Nie pytaj mnie o koniec lata,
nie pytaj kiedy przyjdzie jesień.
Jeszcze nad nami bocian lata,
czarne jagody jeszcze w lesie.
 
Nie pytaj mnie o lata koniec,
nie pytaj o jesienną słotę.
Ptaki śpiewają w drzew koronie
i ciepło w nocy pod namiotem.
 
O koniec lata mnie nie pytaj,
o dym gryzący z kartofliska.
Spójrz, róży nowy pąk rozkwita,
spójrz, letniej burzy piorun błyska.
 
Nie pytaj mnie o koniec lata,
wszystko ma swoją ostateczność.
Siądź ze mną, oczy światłem nakarm,
pamiętaj chwilę tę po wieczność.
 
 
 

Spacer w deszczu

 

Krople deszczu splątują ci loki

i jak czarne łzy od tuszu z rzęs

policzkami te krople spływają.

Strasznie mokre to lato jest.

 

Jezdnia mieni się tęczy barwami.

Parasoli stubarwnych las

wiatr wywraca. Bosymi nogami

idziesz, a ściana deszczu, jak mgła.

 

Mokre lato powoli się kończy,

na deptaku promocji czas trwa.

Może jesień zaskoczy nas słońcem,

które ciepła ciut więcej nam da?

 

Jeśli nie, z czasem mokry spacerek

i ogólnie ta aura - ponura,

będzie cieszyć jak słodki cukierek.

Piękna jesteś, choć mokra jak kura.

 

 

 

Miasteczko

 
Miasteczko,
stara kamieniczka,
okno,
gliniana w nim doniczka,
w doniczce łysa już paprotka
siorbiąca z glinianego spodka
wodę, a raczej jej wspomnienie,
firanka, za nią niestrudzenie
staruszkę ślepą jak uliczka
wiatr letni gładzi po policzkach,
gładzi i gładzi aż do zmierzchu,
co cicho zjawia się w miasteczku.
 
 
 

Lato jak nie lato

 

W tym roku lato przeszło obok,
niepostrzeżenie, jak nie lato,
nie narzucało mi się sobą,
a i mniej też niż zwykle kwiatom.
 
Upał nie dawał się we znaki,
burz nagłych słyszeć się nie dało,
ciszej śpiewały letnie ptaki,
letnich owoców było mało.
 
W tym roku lato przeszło obok,
choć nie wiem dotąd, którym bokiem.
W tym roku lato przeszło obok,
a nie przeze mnie, jak przed rokiem.
 
 
 
Tamto lato

 

Tamto lato, a może nie tamto,
tylko inne i wcale nie lato.
Czas do wspomnień drogę mi zamknął,
jak herbatę w torebce z herbatą.
 
Tamta miłość, choć nie wiem czy tamta,
ale pewnie gorąca jak wszystkie,
wystudziła się. Z herbatą szklanka
też jest zimna. O ciepłe wciąż myślę.
 
Tamte czasy nie wrócą. To tamto
nie powtórzy się nigdy tu teraz,
aż do bólu wiem o tym i znam to,
choć mnie bierze dziś przez to cholera.
 
Tamto lata. Lat tyle minęło.
Sterta lat skrywa dziś tamto lato.
Księżyc świeci na niebie jak neon,
drugi tonie w szklance z herbatą.
 
Choć próbuję wyłowić go łyżką,
on z tej łyżki ucieka wciąż na dno.
tak jak lato przeminie wnet wszystko
gdy powieki na wieki opadną.
 
 
 

Czas rwania

 

Nim lipiec skończy się przedwcześnie - 
rwijmy dziewczyny i czereśnie.
 
Nim lato minie z sierpniem, wrześniem -
rwijmy dziewczyny i czereśnie.
 
Nim tylko to się zdarzy we śnie - 
rwijmy dziewczyny i czereśnie.
 
Osobno, albo równocześnie -
rwijmy dziewczyny I czereśnie.
 
Nic nie trwa wiecznie, lecz docześnie -
rwijmy dziewczyny I czereśnie.

 

 

 

Rozklejone lato

 

Rozkleiły się sandały dziewczynie,
pada, pada, czort wie, czy deszcz minie,
chmurne lato, aura niemiła,
więc dziewczyna też się rozkleiła.
 
Łzy pociekły dziewczynie jak grochy,
zimno tak, że czas włożyć pończochy,
a sandały wyrzucić do kosza
i pomyśleć o jakichś kaloszach.
 
Cicho wciąż tli się w sercu nadzieja,
że się jeszcze to lato poskleja,
ale prócz tej nadziei deszcz siąpi.
Lato słońca wciąż skąpi i skąpi.

 

 

 

Sen nocy letniej

 

Przeciąga się przez niebo księżyc
i ziewa letnim ciepłym wiatrem,
śpiących gołębi i gołębic
gzyms pełen przypomina tratwę,
 
na której tłoczą się uśpieni
ludzie, żeglując w obce strony,
przeciąga się przez niebo księżyc
srebrnymi snami otulony.
 
Gołębi sen ustaje świtem,
księżyc rozpływa się w błękicie,
noc staje się jedynie mitem
z którego czerpie dzienne życie.
 
 
 

Loki blond

 

Jak na niebie się kłębią obłoki,

jej na głowie kłębiły się loki

złote blond, w blasku słońca błyszczące,

jak kaczeńce rozsiane po łące.

 

Letni wietrzyk nieśmiało je muskał,

niczym chłopak ukradkiem na randce,

nim ośmieli się cmoknąć ją w usta

w romantycznej parkowej altance.

 

Nie zapomnę dziewczyny tej loków

w blasku słońca spomiędzy obłoków

i nie stracę już nigdy ochoty,

by w jej loki się wplątać jak motyl.

 
 
 

Samotność w górach

 

Mgły poranne zasnuły schronisko,

a ja z kubkiem z gorącą herbatą

patrzę w nocne, dogasłe ognisko,

nostalgiczne jest w górach to lato.

 

Tam w oddali, gdzie srebrzą się świerki,

gdy zza chmury się słońce przedziera,

drżą na igłach srebrzyste kropelki

rosy, która powoli zamiera.

 

Spakowany już plecak przy nodze,

dosyć ciężki, jak bagaż doświadczeń,

który czasem pomaga mi w drodze,

czasem ciąży. Na zdjęcie Twe patrzę.

 

I się pytam wpatrzony w Twe oczy,

których błękit nie równa się z niczym:

- czym mnie jeszcze Ty w życiu zaskoczysz,

z jakich natchnień, czy z jakich to przyczyn?.

 

Przecież razem mieliśmy w te góry

ruszyć szlakiem tym łatwym lub trudnym,

a tymczasem sam idę ponury,

smutno patrząc na świat taki cudny.

 

Trzeba ruszać, bo słońce już wyszło

i już ze snu w krąg budzi się życie,

już po łąkach rozeszły się owce

i już beczą, a mnie chce się ryczeć.

 
 
 

Koniec lata

 

Do kominka rąbiemy już drwa

i bulgoczą na ogniu powidła,

w radiu mówią, że lato wciąż trwa.

Lato trwa, a mnie jesień obrzydła.

 

Nie zaczęła się jeszcze naprawdę,

a już dała się liściom we znaki,

przemoczyła w ogrodzie mi ławkę,

na południe wygnała precz ptaki.

 

Dnia zabrała już tyle, co zdrowia

szef zabiera mi w pracy co roku,

strach pomyśleć, że trzeba od nowa

smaki lata w butelce czuć soku.

 

Nie pociesza mnie przędza pajęcza,

babim latem niech cieszą się dzieci.

Coś mnie od tej jesieni odstręcza,

a tymczasem za liściem liść leci.

 

 
 

List wakacyjny z Mikołajek

 

Ósmy dzień leje w Mikołajkach

i ja zalany wciąż w tawernie.

Dziś zjadłem bekon na dwóch jajkach,

sześć piw wypiłem i trwam dzielnie.

 

Czekam, bo ma się wypogodzić,

przynajmniej są prognozy takie,

a jeśli nie, to nic nie szkodzi,

bo zżyłem się ze swym sztormiakiem.

 

Czekam, a dookoła leje,

tam biały szkwał, tu piorun błyska,

zziębnięta młodzież śpiewa "Keję",

piw już nie piję, lepsza - czysta.

 

Żagle są mokre niczym mopy,

błoto, kałuże nie do wiary,

w krąg chwieją się mazurskie chłopy

i potopiły się komary.

 

Pytasz mnie w liście, czy żałuję,

że nie ma Ciebie tutaj ze mną.

Nie, nie żałuję. Gdybyś była,

byłabyś bardzo nieprzyjemną.

 

Bo Ty kochanie nie przywykłaś

w lipcu do takich anomalii,

a ja też bym nie umiał wytrwać

jak Ty na plaży w tej Italii,

 

Więc pozostańmy, ja w tawernie,

Ty na leżaku i z mojito,

Wypoć się za mnie, a ja zziębnę

za Ciebie. Kocham Cię, finito.

 

 

 

Burza

 

Przed burzą świat w bezruchu staje,

nad złotym polem granat nieba

wisi i czeka, tak się zdaje,

że zeń zawleczkę wyjąć trzeba.

 

I nagle trzask, i nagle błysk,

a potem drugi, trzeci, czwarty,

złowrogi wiatru podmuch i

rzęsisty deszcz spod chmur rozdartych.

 

Drzewa do ziemi wicher gnie,

pola falują niczym morze,

a woda w stawie jakby wrze,

choć nagle zimno jest na dworze.

 

 

 

Lubię, kiedy po burzy

 

Lubię, kiedy po burzy

dzieci brodzą w kałuży

w kolorowych jak tęcza kaloszach.

 

Kiedy w koronie drzewa

ptak tak słodko zaśpiewa,

aż znów wzniosą się wąsy w zbóż kłosach.

 

Lubię po burzy spokój,

gdy wyłania się z mroku

znowu słońce, co wszystko ogrzeje.

 

Lubię, gdy jest po burzy,

bo choć burza źle wróży,

to po burzy mam znowu nadzieję.

 

 

 

Nadmorski landszaft

 

Słońce na morze się wylało

jak strumień wulkanicznej lawy,

mew stado do snu się zleciało

w porastające wydmy trawy.

 

Rybacki kuter wyszedł w morze,

a z morza na ląd wyszły fale.

Piękna jest plaża o tej porze,

bo prócz nas ludzi nie ma wcale.

 

Bryza osadza sól na twarzy,

granat odcieni ma tysiące,

a człowiek patrząc na to marzy,

by wiecznie zachodziło słońce.

 
 

 

Sierpniowe niebo

 

Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,

ludzie odjadą do swoich domów,

poranek siwy będzie od szronu,

żaglówki skryją się po stodołach,

próżno je będzie zimny wiatr wołał,

nie załopoczą jak latem żagle,

i żadna miłość nie przyjdzie nagle.

 

Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,

opustoszeją gwarne tawerny,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,,

pochmurne niebo przegoni ludzi

i wakacyjną miłość wystudzi,

tak jak wystudzi wody jeziora,

w niepamięć pójdzie, co było wczoraj.

 

Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,

po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,

utoną gwiazdy w jeziornej toni,

nic przed upadkiem ich nie ochroni.

Lato się zwija, jak białe żagle,

jesień jak zawsze zjawia się nagle.

Zjawia się nagle, choć jak zazwyczaj,

w ciszy pogrąża się okolica.
 

Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024

Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024