Nie jestem w posiadaniu żadnych statystyk, ale odnoszę wrażenie, że wierszy o lecie jest stosunkowo niewiele w porównaniu z wierszami o innych porach roku. Dlaczego tak się dzieje? Podejrzewam, że wszystkiemu winne jest charakterystyczne dla tej pory roku rozprężenie, które udziela się nie tylko uczniom i nauczycielom, ale wszystkim nam. W sezonie wakacyjnym zwykle korzystamy z dobrodziejstw natury, sycimy oczy i serce pięknymi krajobrazami, łapiemy oddech przed wyzwaniami, z jakimi będziemy się musieli zmierzyć w powakacyjnej rzeczywistości. Może dlatego też mniej piszemy o tej porze roku, choć iście poetycko ją odczuwamy. Wiersze letnie to zazwyczaj reminiscencje lata, pisane słotną jesienią, czy zimą, gdy długie chłodne wieczory skłaniają do wspomnień.
Moje wiersze, w których pojawia się lato też są zazwyczaj wierszami pisanymi z tęsknoty za tą porą roku, ale też zdarza mi się napisać o lecie w lecie, gdy zamknięty w betonowym mieszkaniu marzę o wyjeździe wakacyjnym i odliczam dni, które mnie dzielą od wskoczenia w koszulę z palmami i krótkie spodnie. Są też w mojej twórczości wiersze o lecie, które odbiega od naszych stereotypowych wyobrażeń tej pory roku, o lecie chłodnym, deszczowym, kapryśnym.
Poniżej zamieszczam kilka letnich wierszy, które mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu i zachęcą Was do jeszcze głębszego zachwytu nad tą uroczą porą roku, która jest warta podziwu bez względu na to czy za oknem mamy trzydzieści, czy jedenaście stopni Celsjusza.
Krople deszczu splątują ci loki
i jak czarne łzy od tuszu z rzęs
policzkami te krople spływają.
Strasznie mokre to lato jest.
Jezdnia mieni się tęczy barwami.
Parasoli stubarwnych las
wiatr wywraca. Bosymi nogami
idziesz, a ściana deszczu, jak mgła.
Mokre lato powoli się kończy,
na deptaku promocji czas trwa.
Może jesień zaskoczy nas słońcem,
które ciepła ciut więcej nam da?
Jeśli nie, z czasem mokry spacerek
i ogólnie ta aura - ponura,
będzie cieszyć jak słodki cukierek.
Piękna jesteś, choć mokra jak kura.
Jak na niebie się kłębią obłoki,
jej na głowie kłębiły się loki
złote blond, w blasku słońca błyszczące,
jak kaczeńce rozsiane po łące.
Letni wietrzyk nieśmiało je muskał,
niczym chłopak ukradkiem na randce,
nim ośmieli się cmoknąć ją w usta
w romantycznej parkowej altance.
Nie zapomnę dziewczyny tej loków
w blasku słońca spomiędzy obłoków
i nie stracę już nigdy ochoty,
by w jej loki się wplątać jak motyl.
Mgły poranne zasnuły schronisko,
a ja z kubkiem z gorącą herbatą
patrzę w nocne, dogasłe ognisko,
nostalgiczne jest w górach to lato.
Tam w oddali, gdzie srebrzą się świerki,
gdy zza chmury się słońce przedziera,
drżą na igłach srebrzyste kropelki
rosy, która powoli zamiera.
Spakowany już plecak przy nodze,
dosyć ciężki, jak bagaż doświadczeń,
który czasem pomaga mi w drodze,
czasem ciąży. Na zdjęcie Twe patrzę.
I się pytam wpatrzony w Twe oczy,
których błękit nie równa się z niczym:
- czym mnie jeszcze Ty w życiu zaskoczysz,
z jakich natchnień, czy z jakich to przyczyn?.
Przecież razem mieliśmy w te góry
ruszyć szlakiem tym łatwym lub trudnym,
a tymczasem sam idę ponury,
smutno patrząc na świat taki cudny.
Trzeba ruszać, bo słońce już wyszło
i już ze snu w krąg budzi się życie,
już po łąkach rozeszły się owce
i już beczą, a mnie chce się ryczeć.
Do kominka rąbiemy już drwa
i bulgoczą na ogniu powidła,
w radiu mówią, że lato wciąż trwa.
Lato trwa, a mnie jesień obrzydła.
Nie zaczęła się jeszcze naprawdę,
a już dała się liściom we znaki,
przemoczyła w ogrodzie mi ławkę,
na południe wygnała precz ptaki.
Dnia zabrała już tyle, co zdrowia
szef zabiera mi w pracy co roku,
strach pomyśleć, że trzeba od nowa
smaki lata w butelce czuć soku.
Nie pociesza mnie przędza pajęcza,
babim latem niech cieszą się dzieci.
Coś mnie od tej jesieni odstręcza,
a tymczasem za liściem liść leci.
Ósmy dzień leje w Mikołajkach
i ja zalany wciąż w tawernie.
Dziś zjadłem bekon na dwóch jajkach,
sześć piw wypiłem i trwam dzielnie.
Czekam, bo ma się wypogodzić,
przynajmniej są prognozy takie,
a jeśli nie, to nic nie szkodzi,
bo zżyłem się ze swym sztormiakiem.
Czekam, a dookoła leje,
tam biały szkwał, tu piorun błyska,
zziębnięta młodzież śpiewa "Keję",
piw już nie piję, lepsza - czysta.
Żagle są mokre niczym mopy,
błoto, kałuże nie do wiary,
w krąg chwieją się mazurskie chłopy
i potopiły się komary.
Pytasz mnie w liście, czy żałuję,
że nie ma Ciebie tutaj ze mną.
Nie, nie żałuję. Gdybyś była,
byłabyś bardzo nieprzyjemną.
Bo Ty kochanie nie przywykłaś
w lipcu do takich anomalii,
a ja też bym nie umiał wytrwać
jak Ty na plaży w tej Italii,
Więc pozostańmy, ja w tawernie,
Ty na leżaku i z mojito,
Wypoć się za mnie, a ja zziębnę
za Ciebie. Kocham Cię, finito.
Przed burzą świat w bezruchu staje,
nad złotym polem granat nieba
wisi i czeka, tak się zdaje,
że zeń zawleczkę wyjąć trzeba.
I nagle trzask, i nagle błysk,
a potem drugi, trzeci, czwarty,
złowrogi wiatru podmuch i
rzęsisty deszcz spod chmur rozdartych.
Drzewa do ziemi wicher gnie,
pola falują niczym morze,
a woda w stawie jakby wrze,
choć nagle zimno jest na dworze.
Lubię, kiedy po burzy
dzieci brodzą w kałuży
w kolorowych jak tęcza kaloszach.
Kiedy w koronie drzewa
ptak tak słodko zaśpiewa,
aż znów wzniosą się wąsy w zbóż kłosach.
Lubię po burzy spokój,
gdy wyłania się z mroku
znowu słońce, co wszystko ogrzeje.
Lubię, gdy jest po burzy,
bo choć burza źle wróży,
to po burzy mam znowu nadzieję.
Słońce na morze się wylało
jak strumień wulkanicznej lawy,
mew stado do snu się zleciało
w porastające wydmy trawy.
Rybacki kuter wyszedł w morze,
a z morza na ląd wyszły fale.
Piękna jest plaża o tej porze,
bo prócz nas ludzi nie ma wcale.
Bryza osadza sól na twarzy,
granat odcieni ma tysiące,
a człowiek patrząc na to marzy,
by wiecznie zachodziło słońce.
Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,
po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,
ludzie odjadą do swoich domów,
poranek siwy będzie od szronu,
żaglówki skryją się po stodołach,
próżno je będzie zimny wiatr wołał,
nie załopoczą jak latem żagle,
i żadna miłość nie przyjdzie nagle.
Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,
po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,
opustoszeją gwarne tawerny,
po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,,
pochmurne niebo przegoni ludzi
i wakacyjną miłość wystudzi,
tak jak wystudzi wody jeziora,
w niepamięć pójdzie, co było wczoraj.
Sierpniowe niebo w srebrze i czerni,
po sierpniu przyjdzie wrzesień, październik,
utoną gwiazdy w jeziornej toni,
nic przed upadkiem ich nie ochroni.
Lato się zwija, jak białe żagle,
jesień jak zawsze zjawia się nagle.
Zjawia się nagle, choć jak zazwyczaj,
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024