Nie sposób zliczyć ile razy w mojej twórczości poetyckiej, zarówno tej poważnej, jak i humorystycznej, czy satyrycznej, pojawiają się kobiety. Są one bez wątpienia najczęstszą moją inspiracją literacką, bohaterkami wierszy. Zmieniają się okoliczności, w jakich się pojawiają, zmienia się moje emocjonalne zaangażowanie do nich, nastrój opowieści. Jednakże niezmienna jest moja fascynacja kobietami. Zachęcam Państwa do lektury wybranych kilku wierszy, w których kobiety grają pierwsze skrzypce.
To nadzwyczajny dylemat,
przed którym staje poeta -
co jest piękniejsze z dwóch zjawisk -
życie, czy może kobieta?.
Dylemat dla Salomona,
wart jednak prawdy odkrycia.
Chce się powiedzieć - kobieta,
lecz czymże kobieta bez życia?
To fakt, więc jednak życie,
ale znów spójrzmy, niestety
życie niewiele też warte,
gdy wiedziesz je bez kobiety.
Tak więc nie sposób nic wybrać,
dowiodłem to tu niezbicie,
bo najpiękniejsze są razem -
i kobieta, i życie!
Na rogu Brackiej i Gołębiej
do knajpki, której nie ma już
wchodziła, gdy już było ciemniej
dziewczyna z wielkim koszem róż.
A śliczna była, jak Madonna
z obrazków przywożonych z Włoch,
więc wszyscy zapatrzeni wciąż na
nią zachwycali się: - ach!, - och!.
A róże miała karminowe
tak, jak węgrzyna pełen dzban.
- Czy chce pan różę dla tej pani?,
Czy róże chce dla pani pan? -
pytała, chodząc z wielkim koszem
pośród stolików w knajpce tej,
a nawet straszni dusigrosze,
brali te róże, choć za mniej.
Myślami wracam wciąż do knajpki,
której tam dawno nie ma już,
widzę dziewczynę niczym z bajki
z tym koszem karminowych róż.
W myślach kupuję od niej różę,
jak ją kupują zakochani
i nie chcąc uczuć skrywać dłużej,
daję jej, mówiąc - To dla pani.
Na zapomnianym peronie,
Na stacji w Wielgomłynach,
Usiadła na ławce dworcowej
Doprawdy niezwykła dziewczyna.
Widok jej oczu i włosów
Ożywił nawet dróżnika,
Który w swej budce dróżniczej
Nad szklanką kawy przysypiał.
Wtem, nie wiadomo dokładnie,
Jak to się stało możliwe,
Pociąg, co nie był w rozkładzie
Przyjechał i zabrał dziewczynę.
Zostało po niej wspomnienie
Tak krótkie, jak jej spódniczka
Oraz chwilowy rumieniec
Na czerstwych dróżnika policzkach.
Dawne dziewczyny
takie z krwi i kości
z tłuszczykiem i kością
jak szynki wielkanocne
zesznurowane gorsetem
jak szynki wielkanocne
wystane
wyproszone
zdobyte
jak szynki wielkanocne
odeszły z tego świata
jak szynki wielkanocne.
Dzisiejsze dziewczyny
mają słabe wyniki krwi
i kruche kości
tłuszczyk zwalczają skutecznie
lub na próżno
sznurują się
umowami o prace
z korporacjami wiodącymi w branży
na Wielkanoc
wyjeżdżają na Wyspy Kanaryjskie
i jedzą chude króliki.
Dzisiejsze dziewczyny
nie mają nic z szynek wielkanocnych.
Gdy odejdą
przyszli poeci wymyślą
stosowne porównanie.
Mojej żonie Ani
Gdybyś była melodią - bym nucił,
Gdybyś deszczem była - bym moknął,
Albo snem – to bym się nie obudził
I bym kwiatem był – jeśli ty wiosną.
Gdybyś była wyznaniem – bym wierzył,
Gdybyś była nadzieją – bym czekał,
I bym spłonął – gdybyś była płomieniem,
A gdy morzem – wpadłbym w ciebie jak rzeka.
Tę rudą plamkę z boku
po prawej,
ten mały pieprzyk na brzuchu,
oczy od komputera łzawe,
ucho
i dziurkę w uchu,
i pupę, to nic, że z celulitem -
kocham z zachwytem.
Włosy, choć mówisz, że masz odrosty,
brwi,
rzęsy,
nawet bez henny,
i temperament, co wzbudza zamęt,
albo co czasem jest senny,
i twoje nogi,
gdy do mnie wracasz,
czy myte,
czy jeszcze niemyte -
kocham z zachwytem.
Młodość, co przeszła
i kilogramy, co przyszły, by było coś w zamian,
twoją upartość,
twe roztrzepanie,
urwane w połowie zdania
i twoje myśli,
wciąż nieodkryte -
kocham z zachwytem.
I jeszcze tysiąc tysięcy rzeczy,
których już nie chcę wyliczać,
to dla mnie powód,
by cię na nowo
kochać
i by się zachwycać.
Przeciwległą stroną ulicy
Szła dziewczyna czarna jak rozpacz,
A noc biegła za nią na smyczy
I po ścianach jej czarny cień niosła.
Była północ. Na Wieży Mariackiej
Trębacz cały wytrąbił hejnał,
A dziewczyna czarna jak rozpacz
Szła, a za nią się wlokła noc ciemna.
Aż się obie dowlokły do świtu,
Tak bladego jak księżyc był blady.
Noc odeszła, dziewczyna zniknęła,
Tylko rozpacz została na czaty.
Po imprezie zalany
na Bulwarach Wiślanych,
które wiły się bardziej, niż zwykle,
zobaczyłem dziewczynę,
oczy mokre i sine
usta miała,
choć piękne niezwykle.
W szarobure odmęty
Wisły patrząc, przejętym
głosem ciągle pytała: - Dlaczego?
Oprócz mnie nikt nie słyszał,
Czemu? - o tym do dzisiaj
myślę, choć nie chcę wracać do tego.
Chciałem dać jej chusteczkę,
otworzyłem więc teczkę
i szukałem. To trudna rzecz była.
W trupa byłem zalany,
przemarznięty, zaspany,
gdy znalazłem... do Wisły skoczyła.
Pochłonęła ją Wisła,
iskra błysła i prysła,
nie pisano nic o niej w gazecie,
jednak wciąż o niej myślę,
kiedy idę przy Wiśle.
- Kimże była? Tak, jak ja, nie wiecie.
Coraz częściej zaczynała się gubić
W sprawach prostych
Nie mówiąc o trudnych
Coraz częściej zaczynała ich nudzić
Coraz gorzej skrywały pudry
Ślady czasu co żłobił jej ciało
Niczym górski strumień piaskowiec
Coraz mętniej patrzyła na życie
Coraz rzadziej
ciężar jej powiek chronił oczy
przed większym ciężarem
czasem lepiej niczego nie widzieć
Śmierć nie mogła spojrzeć jej w oczy
W myślach snuła minione życie.
W Krakowie na Kazimierzu,
Tuż przed wiślanym bulwarem,
(Kto nie chce, niech mi nie wierzy),
Spotkałem Żydówkę Sarę.
Miedziane pukle jej włosów
Skrywała chusta gołębia,
Jej oczy - zwierciadło losu -
Ciemna wiślana głębia.
Chciałem ją chwycić za rękę,
Na kawę pójść na Szeroką...,
Ona jak mgła się rozwiała,
Wzleciała ku szarym obłokom.
Szukałem jej wszędzie, przy mykwie,
Pytałem "Pod Orłem" - w aptece,
Na Kupa, Meiselsa, pod rondlem,
Na strychu, piwnicy, za piecem.
Klezmerzy grają w "Arielu",
Tu pachnie pascha, tam czulent.
Choć ludzi wokoło tak wielu,
Nikt Sary nie widział, w ogóle.
Słońca promienie załamane
trzęsą się niczym galareta,
gdy jeszcze bardzo wczesnym ranem
w strumyku myje się kobieta.
A może to dziewczyna jeszcze?
Nie wiem, bo mam daleko do niej,
lecz śledząc nagą, czuję dreszcze,
pragnę się kąpać z nią jak promień.
Może bym przy niej się załamał,
roztrząsł się jak na wodzie światło?
Cóż mówić? Ach, nie będę kłamał,
bycie z kobietą nie jest łatwą
rzeczą, lecz bez niej równie trudno
jest żyć, więc wzrokiem za nią wodzę,
by zapamiętać chwilę cudną.
Zazdroszczę tym promieniom w wodzie.
Lubiła jadać na śniadanie
poziomki - skąpane w śmietanie,
torcik bezowy, pączka z różą
i bajaderkę - niezbyt dużą.
Drugie śniadanie mało tłuste -
ptyś z kremem przegryzany chrustem.
Na obiad - tarta z ananasem
i tiramisu, bo ma klasę.
Na podwieczorek - magdalenki,
naleśnik z dżemem, ale cienki,
a na kolację - lody z pudła,
by przez noc zbytnio nie wychudła.
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024