Poniżej prezentuję wybór wierszy i stworzonych na ich podstawie piosenek poświęconych przede wszystkim Bieszczadom, ale i innym górom.
Zachęcam do śpiewania i dzielenia się własnymi wykonaniami.
Nad zieloną połoniną jest niebieska -
obsypana obłokami, blaskiem słońca,
na niej Pan Bóg z aniołami sobie mieszka,
i wraz z nimi włóczy po niej się bez końca.
Na zielonej połoninie siedzi człowiek,
który wiedzie swoje życie, lecz pod kreskę,
więc ma wciąż o połoninie myśli w głowie,
ale nie zielonej, tylko o niebieskiej.
Na niebieskiej połoninie gaśnie światło,
Bóg i aniołowie do snu się pokładli,
na zielonej człowiek, co nie może zasnąć,
krzyczy do nich, czemu poszli sobie w diabły.
Trzy anioły przebudzone jego krzykiem
poleciały ku zielonej połoninie,
niosąc w rękach piwa dzban i gin z tonikiem,
więc dziś może człowiekowi noc przeminie.
No a rano połonina ta zielona
od niebieskiej blasku światła się napije
smutny człowiek weźmie plecak na ramiona
i ucieszy się, że dalej tutaj żyje.
Nad zieloną połoniną jest niebieska,
bo być musi jakiś sufit nad podłogą,
na niebieskiej połoninie Pan Bóg mieszka,
no a człowiek po zielonej idzie drogą.
Idzie dziewczyna przez połoninę,
poranne słońce otwiera oczy,
a tam w oddali w sennej dolinie
słońce nie zeszło ze zboczy.
Tam jeszcze cisza poranna drzemie,
kogut nie może się rozpiać,
tam jeszcze ranne mgły kryją ziemię,
bo chłód z nią nie chce się rozstać.
Na połoninie radość poranka,
nieba pogodne zdobią pastele,
a tam w dolinie senna sielanka
jeszcze nie dzwonią w kościele.
Tam jeszcze cisza poranna drzemie,
kogut nie może się rozpiać,
tam jeszcze ranne mgły kryją ziemię,
bo chłód z nią nie chce się rozstać.
Na połoninie pierwsze owady
wyszły i suszą skrzydełka,
a tam w dolinie wciąż na świt blady
zaprasza śpiących jutrzenka.
Tam jeszcze cisza poranna drzemie,
kogut nie może się rozpiać,
tam jeszcze ranne mgły kryją ziemię,
bo chłód z nią nie chce się rozstać.
Jak na sznurach wielkie białe prześcieradła,
na Solinie prężą się na wietrze żagle,
Na tych żaglach miłość mnie dopadła nagła,
zakochałem się w Solinie wtedy nagle.
Choć od tego czasu lat minęło sporo,
do Soliny wracam, by popłynąć łódką,
Nad Soliną dziewczyny jak ryby biorą,
gdy zanęcisz je konserwą albo wódką.
Jak na sznurach wielkie białe prześcieradła.....
Mały namiot mam na polu w Polańczyku,
mały ale w sam raz by pomieścić parę,
a że dziewczyn w Polańczyku jest bez liku,
namiot okupuję dwa tygodnie stale.
Jak na sznurach wielkie białe prześcieradła....
Nad Soliną czas upływa tak szczęśliwie,
że posmucić się tu człowiek nie ma czasu,
chyba że gdy w tyłek drażni cię igliwie,
bo dziewczynę zaciągnąłeś gdzieś do lasu.
Jak na sznurach wielkie białe prześcieradła....
Czy Caryńska, czy Wetlińska,
nie pamiętam dzisiaj która,
ale wiem na pewno wiosną połonina
zamieszała w mojej głowie,
sen spędziła z sennych powiek
i mi serce rozedrgała, jak dziewczyna.
Połoninę, tę zieloną
wciąż wspominam, kiedy z żoną,
pchamy wspólnie wózek, który zwie się życie,
na nią idę, zwłaszcza wtedy
gdy napytam sobie biedy,
bo tam czuje się jak kiedyś znakomicie.
Włóczę się po połoninie
nim problemów czas nie minie,
a gdy minie to niestety na dół schodzę,
lecz oglądam się przez ramię
na tych, co są jeszcze na niej
i zazdroszczę tym, co na nią są na drodze.
Połonina, połonina,
czy Caryńska, czy Wetlińska,
to nieważne, ważne, że to ta w Bieszczadach
wciąga mnie jak Włoch spaghetti,
lecz powracam tam niestety
rzadko, bo mej żonie morze odpowiada.
Połonina - ta bez kresu
kryje w sobie moc magnesu,
bo przyciąga tego kto ją raz zobaczy.,
połonina w każdej porze,
w głowie ci zawrócić może,
bo gdy ujrzysz ją nie może być inaczej.
Połonina - jesienią złocona,
połonina - bizantyjska ikona,
połonina - wiatrem pisana,
połonina - znana, nieznana,
połonina - niby pusta, bez drzew,
a bogata - cerkiewny śpiew,
połonina - blond ruda czupryna,
połonina - anioł - dziewczyna.
Połonina - taka piękna i wonna,
połonina - jak cudowna Madonna,
połonina - jak palone kadzidła,
połonina - taka, która uskrzydla
połonina - stąd bliżej do nieba,
połonina - to, czego mi trzeba,
połonina - blond ruda czupryna,
połonina - anioł - dziewczyna.
Połonina - w słonecznej koronie,
połonina - królowa na tronie,
połonina - najczystsza, dziewicza,
połonina - nic tak mnie nie zachwyca,
połonina - tak inna niż wszystko,
połonina - dal, która jest blisko,
połonina - blond ruda czupryna,
połonina - anioł - dziewczyna.
Na góry tak wielkie,
że szczytów nie widać
ludzie próbują się wspiąć,
a ty mnie kochana
prosisz od rana,
nie idź i przy mnie dziś bądź.
Odkładam więc czekan
i raki. Daleka
zostanie już dla mnie ta z gór.
Nie stanę na szczycie
ukrytym w błękicie,
widocznym jedynie znad chmur,
bo ty mnie kochana
prosisz od rana,
nie idź, więc z tobą zostaję,
lecz taka natura
jest we mnie, że w górach
wciąż jestem, bo tak mi się zdaje.
Nie mów, że nie kocham,
nie złość się, nie szlochaj,
bo kocham tak góry, jak ciebie,
mam tam i tu niebo,
lecz dziwną potrzebą
jest zawsze być w tym drugim niebie
Przy tobie o górach
wciąż myślę, a w górach
myślę, by ciebie nie stracić.
Jak pięknie by było,
by coś was złączyło -
miłości dwie w jednej postaci.
Na bieszczadzkim szlaku
zatopionym w bukach
chłopiec słucha ptaków
i miłości szuka,
wtem za sprawą wielkiej
szczodrości natury
dostrzegł ją w sukience,
gdy schodziła z góry.
Na bieszczadzkim szlaku,
na bieszczadzkim szlaku
dobrali się dwoje
tak, jak w korcu maku.
Na bieszczadzkim szlaku
dwoje się dobrali
i bieszczadzkim szlakiem
poszli razem dalej.
Na bieszczadzkim szlaku,
tym na połoninę,
chłopak słuchał ptaków,
wtem dostrzegł dziewczynę
i mu dziwnie ciepło
w sercu się zrobiło,
to znaczy na pewno,
że spotkał swą miłość.
Na bieszczadzkim szlaku,
na bieszczadzkim szlaku
dobrali się dwoje
tak, jak w korcu maku.
Na bieszczadzkim szlaku
dwoje się dobrali
i bieszczadzkim szlakiem
poszli razem dalej.
Chmurna góra zalała się słońcem,
stadem owiec coś sobie bełkocze,
wszystko wiatrem się górze tej plącze,
i się plecie w stubarwne warkocze.
To przysypia, to nagle się budzi
chmurna góra dziś słońcem zalana
i wzruszonych szczerością swą ludzi
rzuca góra na oba kolana.
Słońce rzadko tę górę zalewa,
ale kiedy ją całą zaleje,
to radośniej na górze tej śpiewa
każdy ptak, a wiatr lekko szaleje.
Chmurna góra zalana jest słońcem,
chmurną górę dziś słońce zalało.
Chmurna góra ze szlakiem szlak plącze,
ale słońca jej ciągle za mało.
Z głową w chmurach i z dychą w kieszeni
idzie biedny poeta po górach,
szlak się błyszczy od mokrych kamieni,
które kruszy tu sroga natura.
Jedne kruszy, a inne wygładza,,
jeszcze inne sprowadza w dolinę,
trudno rzec, czy tak Bóg jej doradza,
trudno pojąć jej działań przyczynę.
Szczyt w oddali zaczyna majaczyć,
już poeta zdobywa go wzrokiem,
ale to, czy świat z niego zobaczy,
wciąż nieznanym jest losu wyrokiem.
Bo tu w górach jest wszystko niepewne,
bo tu w górach jest wszystko zagadką,
czasem jaśniej tu jest, czasem ciemniej,
czasem stromo, a czasem jest gładko.
Więc poeci po górach się włóczą,
niejednego z nich tu zobaczycie,
bo te góry poezji ich uczą
takiej różnej, jak różne jest życie.
Całe życie zapakować do plecaka,
wziąć gitarę, groszy parę i dziewczynę.
z kumplem wypić piwa dwa na rozchodniaka
i w Bieszczady iść, iść w dal na połoninę.
Usiąść w ciszy i zanurzyć się w bezkresie,
delektować się zapachem traw i kwiatów
i tym, który niestrudzony wiatr przyniesie.,
tak jak niesie z różnych stron tu klucze ptaków.
Całe życie zapakować do plecaka,
wziąć gitarę, groszy parę i dziewczynę.
z kumplem wypić piwa dwa na rozchodniaka
i w Bieszczady iść, iść w dal na połoninę.
A wieczorem przed schroniskiem wziąć gitarę,
do ogniska przysiąść się, objąć dziewczynę,
o Bieszczadach dobrze znanych zwrotek parę
zanucić, a rano znów na połoninę.
Całe życie zapakować do plecaka,
wziąć gitarę, groszy parę i dziewczynę.
z kumplem wypić piwa dwa na rozchodniaka
i w Bieszczady iść, iść w dal na połoninę.
Gdy słońce nad połoninę
zza chmury okrąg wytacza,
budzą się cerkwie w dolinie,
na dobry dzień wiara wraca.
Strumień radośniej się sączy,
ptaki szczęśliwiej ćwierkają,
tańczą motyle, biedronki,
a łąki kwietne się mają.
Trawy aż rwą się do słońca,
a słońce w trawach tych brodzi,
wiosna dokoła, bez końca
a przy niej bardziej my młodzi.
Idziemy przez połoninę,
radosny śpiew echo niesie,
jak chłopak przez strumień dziewczynę,
Bieszczady w maju - żyć chce się.
Upał, trzydzieści stopni w cieniu,
ja skacowany po wczorajszym
ognisku i po zapomnieniu,
że z roku na rok jestem starszym.
W namiocie klimat tropikalny,
ćma zasuszona na konserwie,
dawno mi skończył się Alka-Prim
a czuję, że mi łeb rozerwie.
I wszystko byłoby jak co dzień,
bo są wakacje o tej porze,
lecz w skacowany łeb zachodzę,
co robi ona w mym śpiworze.
Ach ona, ona...? Skąd się wzięła,
co też mnie tknęło, co mnie naszło,
ach jakim cudem się wcisnęła
w ten śpiwór? A..., bo zamek trzasnął.
Mogłem odpuścić te Bieszczady,
z małżonką wybrać się na Korfu,
a ja idiota, cały blady,
patrzę na Wenus z Willendorfu.
Wenus zbudziła się, jęknęła,
też łeb ją bolał i ma mina,
z otwartej w plecy mnie walnęła
i rzekła: - przynieś coś na klina.
A ja jak stałem w dal pobiegłem,
wskoczyłem prędko do busika.
i pojechałem hen przed siebie
nie patrząc w stronę Polańczyka.
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024