Wakacje trwają na dobre, więc postanowiłem dać Państwu trochę wytchnienia od ciężkiej poezji, pełnej egzystencjalnego bólu, rozdrapywania ran i posypywania ich solą. A co w zamian? Wiersze i piosenki wakacyjne, pogodne, satyryczne, do śmiechu, lub do uśmiechu, do przemyśleń ale nie tych najcięższego gatunku.
Upał, trzydzieści stopni w cieniu,
ja skacowany po wczorajszym
ognisku i po zapomnieniu,
że z roku na rok jestem starszym.
W namiocie klimat tropikalny,
ćma zasuszona na konserwie,
dawno mi skończył się Alka-Prim
a czuję, że mi łeb rozerwie.
I wszystko byłoby jak co dzień,
bo są wakacje o tej porze,
lecz w skacowany łeb zachodzę,
co robi ona w mym śpiworze.
Ach ona, ona...? Skąd się wzięła,
co też mnie tknęło, co mnie naszło,
ach jakim cudem się wcisnęła
w ten śpiwór? A..., bo zamek trzasnął.
Mogłem odpuścić te Bieszczady,
z małżonką wybrać się na Korfu,
a ja idiota, cały blady,
patrzę na Wenus z Willendorfu.
Wenus zbudziła się, jęknęła,
też łeb ją bolał i ma mina,
z otwartej w plecy mnie walnęła
i rzekła: - przynieś coś na klina.
A ja jak stałem w dal pobiegłem,
wskoczyłem prędko do busika.
i pojechałem hen przed siebie
nie patrząc w stronę Polańczyka.
Z niewyjaśnionych dotąd przyczyn,
w wyniku splotu dziwnych zdarzeń,
w pewnej nadmorskiej okolicy
golasy chciały przejąć plażę.
Wtargnęły nagle, już po świcie,
wraz z rodzinami te golasy,
o czym zapewniał mnie niezbicie
ksiądz, co przyjechał tu na wczasy.
Gdy po śniadaniu brać tekstylna
wyległa z dziećmi wprost nad morze,
to już społeczność religijna,
pikietowała, krzycząc: - Boże!
- Ukarz dzikusów co po plaży
chodzą bezwstydnie, całkiem nago,
niech im egzema się przydarzy,
lub świądzik, trądzik, czy lumbago.
Gdy w górę słali swoje modły,
pisali hasła na proporce,
to wyszło na jaw, że golasy
to są z uOrkiestry bracia Golce.
Żony, jak żony siedzą w domu,
no a my , jak my, tak jak gdyby
nic, lecz przed dziećmi po kryjomu
jedziemy paczką swą na ryby.
Nad wodą małą i nieczystą,
(nie o niej Adam strofy klecił),
rozpaliliśmy wpierw ognisko
bawiąc się przy tym tak, jak dzieci.
Choć Józek spalił sobie włosy,
gdy denaturat lał do ognia,
to czuł się świetnie, padły głosy,
że bez tych włosów wręcz odmłodniał.
Grzegorz i Stefan już karetką
pędzą z powrotem na sygnale,
zbyt ostro pili, nie ma "letko"
a obaj byli po zawale.
Już się grillowa na patykach,
tak, jak należy, z wolna kręci,
a do remizy Piotr pomyka
z nadzieją, że tam coś zanęci.
Miejscowi wnet go obstąpili
i mu sprawili takie lanie,
że po dziś dzień nasz Piotrek kwili
gdy je przez rurkę drugie danie.
Nad ranem kiedy dogasł ogień,
i czekał już nas powrót prędki,
to uświadomiliśmy sobie,
że ktoś nam w nocy rąbnął wędki.
Powracaliśmy z wędkowania
bez wędek i rzecznych mecyi,
a że się zbliżał czas śniadania,
czuliśmy klimat wielkiej chryi.
Pragnąc uniknąć żonek krzyku,
chcąc słyszeć głosy ich anielskie,
wzięliśmy wszyscy ze sklepiku
rolmopsy i koreczki helskie.
Żonom daliśmy w progu dary,
a one tak, jak zwykle miłe,
wrzasnęły, że możemy sobie
ten słoik z puszką wsadzić w tyłek.
Przyszła, jak co roku, nagle
i dopadła ją znienacka,
gdy wybrała się na żagle,
a no masz tu babo "placka".
Placek niezbyt wypieczony,
taki w sam raz, by go chapsnąć,
na urlopie był bez żony,
a nie umiał był sam zasnąć.
Pielęgniarką z powołania
była ona, więc w potrzebie,
bez w gry wstępne pogrywania
zaordynowała siebie.
On kuracji tej się poddał,
jacht co noc przeżywał sztormy,
zwłaszcza gdy wypadli z koi,
bo gdzieżby z miłosnej formy.
Rejs trwał całe dwa tygodnie.
Gdy do portu jacht dopłynął,
ona czując wiatry chłodne,
rzekła, aby sobie spłynął.
Bo ta miłość wakacyjna,
jak wybucha, tak też nagle
kończy się, gdy urlop mija
i gdy bosman zwija żagle.
Czasem po niej pozostaje
jednak coś, wieść gminna niesie
że najczęściej, jak się zdaje,
mały owoc tych uniesień.
Na punkcie pewnej panny blond
przed laty oszalałem całkiem,
chciałem ją z sobą w góry wziąć,
a ona, nie, wolała działkę.
Były wakacje, dobry czas,
na ściance wspinać się lub skałce,
lecz ona ze mną ani raz
nie wspięła się, była na działce.
Zacząłem czytać książki by
pojąć dziewczyny tej smykałkę,
do tego, by we wszystkie dni
troszczyć się tylko o tę działkę.
I wyczytałem w jednej z nich
wyjaśniające wszystko zdanko:
- o działce co dzień ta ma myśl,
która jest w pełni narkomanką.
Zacząłem śledzić pannę, a
był to lipcowy poniedziałek,
patrzę, a dealer jej raz dwa,
sprzedał na tydzień siedem działek.
Szybko wybiłem sobie z łba
tę pannę blond drewnianą pałką,
bo jakąż przyszłość miłość ma,
gdy ona nie chce skończyć z działką?
Stefan, co robi na budowie,
nie stroni od niedrogich winek,
lecz oprócz winek myśl ma w głowie:
- żona mieć musi wypoczynek!.
A wypoczywa się najlepiej,
tam gdzie jest wielkich jezior strefa,
więc na Mazury Stefan jedzie
z małżonką, bo tak lubi Stefan.
Żona wolałaby nad morze:
do Dąbek, Mielna, czy Juraty,
lecz Stefan wie, że tam jest gorzej,
że urlop tam to same straty.
Gdy na Mazury dojechali,
Stefan do żony krzyknął: - Stara,
rozkładaj namiot ino żwawo,
nie guzdraj się i bardziej staraj!.
Namiot już stoi, żona kończy
dmuchać materac, mościć gniazdko.
a Stefan gna jak jeleń rączy,
z piwkiem za jakąś osiemnastką.
Lecz żonie, by nie było smutno,
że wpadł z dziewczęciem tym do wody,
komendę rzucił jasną, krótką,
- idźże do lasu na jagody!.
Żona zebrała jagód miskę
i Stefan spożył miskę całą,
a gdy spytała go: - czy dobre?,
on odrzekł: - dobre, ale mało.
Wysłał ją potem, żeby chrustu
przyniosła, bo czas na ognisko
a przecież są w partnerskim związku,
więc on nie musi dbać o wszystko.
Wystarczy już, że kupił worek
ogórków żonie i słoiki,
i że zamówił już na wtorek,
maślaków całe dwa koszyki.
Jeżeli do tej listy dodam,
dwa wiadra leszczy świeżych co dzień,
to każdy przyzna, ze ten Stefan
to mąż na medal i dobrodziej.
Ku zachodowi dzień się chylił,
gdy żona wciąż skrobała leszcze,
a Stefan poczuł zew w tej chwili,
więc wrzeszczał: - stara długo jeszcze?.
- Już kończę, kończę, zaraz idę -
odparła żona, żeby przestał
drzeć się, a potem, jak mówiła,
grzecznie skończyła i odeszła.
Stefan zdziwienia swego nie krył,
gdy opłakiwał żonę w szynku:
- Jak mogła odejść tak, niewdzięczna,
w dodatku w trakcie wypoczynku?.
Pani Stefania z wioski pod
jakąś podobnie lichą wioską
modli się co dzień, bo gdzie płot
tam i figurka z Matką Boską.
- Ło Matko Bosko dobro spraw,
żebym dostała skierowanie
do sanatorium, bo mój chłop
jest w bardzo opłakanym stanie.
No i dostała Lądek Zdrój,
więc już nieważny jest obrządek,
choć stary wołał - Babo stój! -
to jej już w głowie tylko Lądek.
Kiedy z przystanku PKS
ruszała Stefka kuracjuszka,
to jej wygrażał mąż - zły bies:
- nie wpuszczę babo Cię do łóżka!.
Lecz jej już w przyszłość gnała myśl,
czy jej z parafii ksiądz odpuści,
jeżeli jakiś z Lądka miś
ochoczo ją do łóżka wpuści?
- Odpuści!, ja go dobrze znam,
w końcu nie skąpie mu ofiary,
a jak już mi odpuści ksiądz,
to i odpuści mi mój stary.
Moralny problem z głowy ma
lecz niemoralny jej doskwiera:
- czy przed wieczorem radę da
zaliczyć trwałą u fryzjera?.
Ludzie gadają: - chcieć to móc,
więc dała radę, bo tak chciała
i by rozbudzić męska chuć
zmysłowo się podmalowała.
Gdy "pucio-pucio" zespół rżnął
ona już niezłe miała wzięcie,
u Pana Mietka, który rok
trzydziesty piąty był na rencie.
I wpadła w oko temu z Tych,
co tak naprzykrzał się tym w ZUS-ie,
że w tym sezonie trzeci raz
w ośrodku tym był na turnusie.
Wybrała Mietka, bowiem on
wydawał dobry się w te klocki,
mówiły inne o nim, ze
jest niczym TENS, albo bicz szkocki.
Przy nim nabrała nowych sił.
Wracając, myśli w trakcie drogi,
Ach jakaż moc przedziwna tkwi
w tym Lądku i w balneologii.
Żył na Podhalu pewien gazda,
co owce miał i dom z ogródkiem,
w domku kwaterki dla tych z miasta,
no a w ogródku zrobił budkę.
W budce dla ceprów miał ciupagi,
swetry i kierpce, rzeźby z lipki,
no a poza tym różnej wagi
własnej roboty miał oscypki.
- Co to oscypek? - gdy górala
zapyta ktoś, ten mu odpowie:
- to taki serek co ma tłuszczu
i soli równo, po połowie.
Biznes się kręcił dosyć kiepsko,
rzadko wpadały jakieś dutki,
bo gazda większy niż do handlu
miał do gaździny ciąg i wódki.
Poza tym biedny miał chałupę
przy mało uczęszczanym szlaku,
więc często w troki brał swą dupę
i się opalał na leżaku.
No a oscypki dojrzewały
w tej budce, leżąc przez miesiące,
i aromatu nabierały,
moczył je deszcz i grzało słońce.
Po deszczach kiedyś tak namokły,
że gazda zaczął pytać żonę,
czy by oscypków tych nie mogli
nazwać - "góralskie mascarpone".
Gdy wyschły na pieprz od promieni
słońca, to gazda nie dowierzał,
jak się oscypek szybko zmienił
w twardy i kruchy ser - parmezan.
- Cicho bądź, konkurencja nie śpi,
lepiej byś głośno się tak nie darł,
jeszcze są całe i bez pleśni,
ale już jadą, niczym cheddar.
Po pewnym czasie te oscypki
zaczęły barwę mieć roquefort'a,
a gdyby dodać je do pizzy
to daję słowo: - gorgonzola.
Aż raz oscypki wszystkie zjadła
zła niedźwiedzica i boleści,
dostała takich, że przepadła
i brak jest o niej dotąd wieści.
O tej nieszczęsnej niedźwiedzicy,
różne pogłoski są puszczane,
lecz zgoda jest w tej okolicy,
że niedźwiedzica ma przesrane.
A ty turysto aby nie mieć,
nie kupuj w budce pośród lipek
oscypków, które cudzoziemiec
tylko wziąć może za oscypek.
Nad Bałtykiem wakacje są cudne!
W ryb smażalni o nazwie "Delfinek"
nie ma dorszy, śledzików, czy fląder,
za to łosoś jest, pstrąg i rekinek.
Woda w morzu jest ciepła, jak zwykle,
stopni chyba ma aż ze trzynaście
ale za to jest czysta, nie kwitnie,
więc zębami szczękajcie i właźcie.
Zachód słońca przepiękny był dzisiaj,
choć niestety zakryły go chmury
nastrój siada i wszystko opada,
chiński lampion mknie tylko do góry.
Nagle opadł, dach szkoły się ogniem
szybko zajął i spłonął. Nie szkodzi,
bo na szczęście jest lipiec i w ogóle
nikt do szkoły w wakacje nie chodzi.
Nad Bałtykiem wakacje są cudne,
Niech no która zaprzeczy, lub który.
Nad Bałtykiem wakacje są cudne,
a jak nie... no to jedź na Mazury.
Babcia wnuczkowi pięć dych dała,
by przysłał do niej widokówkę,
lecz po tygodniu już dostała
SMS: "babcia doślij stówkę".
Dosłała. Widokówka przyszła
z kolonii w pięknym krańcu świata.
Znów babcia banknot w ręku ściska,
bo przyszła... na koszt adresata.
Dziś, gdy po latach babcia stara
ma noce długie i bezsenne,
odczytać kartkę tę się stara,
ach jakież te wspomnienia cenne.
Mała Zosia o świecie wie wiele,
lecz się zmaga wciąż z tym dylematem,
czy to dobrze, czy też nie najlepiej,
że wakacje co roku są latem.
Gdy o kwestię tę tatę spytała
co zagwozdkę miał z tą nietożsamą,
to on burknął, by spokój mu dała
i by w sprawie tej gadała z mamą.
Mama śledząc operę mydlaną,
w której mnóstwo jest wielkich tragedii
widząc córkę swą skonfundowaną,
rzekła: "nie wiem, sprawdź to w Wikipedii".
W Wikipedii nic o tym nie było,
choć renomę ma wiedzy krynicy,
co Zosieńkę niezwykle smuciło,
a więc przeszła do hasła edycji.
Napisała to dobrze, że latem
są wakacje, bo w innych układach
denerwuje się bardziej, gdy tata,
czy też mama ze mną nie gada.
No a latem świat cały dojrzewa
więc w wakacje się cieszę nadzieją,
że niebawem i moi rodzice
do swych ról może wreszcie dojrzeją.
Ósmy dzień leje w Mikołajkach
i ja zalany wciąż w tawernie.
Dziś zjadłem bekon na dwóch jajkach,
sześć piw wypiłem i trwam dzielnie.
Czekam, bo ma się wypogodzić,
przynajmniej są prognozy takie,
a jeśli nie, to nic nie szkodzi,
bo zżyłem się ze swym sztormiakiem.
Czekam, a dookoła leje,
tam biały szkwał, tu piorun błyska,
zziębnięta młodzież śpiewa "Keję",
piw już nie piję, lepsza - czysta.
Żagle są mokre niczym mopy,
błoto, kałuże nie do wiary,
w krąg chwieją się mazurskie chłopy
i potopiły się komary.
Pytasz mnie w liście, czy żałuję,
że nie ma Ciebie tutaj ze mną.
Nie, nie żałuję. Gdybyś była,
byłabyś bardzo nieprzyjemną.
Bo Ty kochanie nie przywykłaś
w lipcu do takich anomalii.
a ja też bym nie umiał wytrwać
jak Ty na plaży w tej Italii,
Więc pozostańmy, ja w tawernie,
Ty na leżaku i z mojito,
Wypoć się za mnie, a ja zziębnę
za Ciebie. Kocham Cię finito.
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024