Jakby ktoś sypnął cukrem pudrem
po placku łąki rudozłotym,
żeby rozjaśnić to południe
listopadowej pełne słoty.
Lekką posypkę łąką wchłania,
jakby z nią chciała iść na udry
złoto przywiędłych traw odsłania,
topiąc te śnieżne cukry pudry.
Rozsiadła się zima nad miastem,
rozpruła poduchy pierzaste
i posypało się pierze
na dachy, kominy i wieże,
na parki, ulice, boisko...,
białe zrobiło się wszystko
i wszystko zasnęło w tej bieli,
jak w krochmalonej pościeli.
Noc była ciepła niestety,
więc ranek aż krzyknął: - O rety,
co z puchu zrobiło się? Co to?
Plucha, kałuże i błoto.
Zima też patrzy i chlipie,
grożąc, że mocniej posypie.
Śnieg na dachach leży i ziewa,
leży, ziewa snieg także na drzewach,
drogach, polach, pagórkach i górach,
Wszystko senny śnieg gęsto otula.
Pod tym śniegiem ukryło się wszystko
i śni o tym, że wiosna już blisko,
bo choć zaczął dopiero się grudzień,
wszystko śni o tej wiośnie, jak ludzie.
Sen zimowy, jak zaspy głęboki,
sen zimowy tak mocny, jak mróz,
przylgnął do nas tak, jak szron do okien,
sen zimowy, że wiosna tuż, tuż.
Drzewa w puszystych białych czapach,
jak starsze panie w białych lisach,
do życia wokół ostygł zapał
i dookoła śnieżna cisza.
W kryształach sopli woda drzemie,
szyby matowi szronu tafla,
mróz skuł sadzawki, grząską ziemię,
a lodowiskiem stał się asfalt.
Na białych polach czarne wrony,
jak łatki na dalmatyńczykach,
sad z liści śliw ogołoconych
w mgle, co jak gęsty dym, zanika.
Z błotnistym, czy też z mroźnym grudniem,
gdy mi przychodzi witać zimę,
to lubię się nasycić cudnie
soczystą wonią mandarynek.
W drewnianych skrzynkach, każda z listkiem
zielonym jak świąteczne drzewko,
z pomarańczowej skórki błyskiem
wnosi w grudniowe zimno - ciepło.
Choć dumna, wielka pomarańcza
nad mandarynkę się wywyższa,
to mandarynka mi wystarcza,
w grudniu jest sercu memu bliższa.
Miałem sen, a może to było
Tajemnicze proroctwo boskie?
Szedłem sobie przez Rynek, wtem widzę -
Wyszedł Jezus z Szopki Krakowskiej.
Za nim biegła tłusta owieczka,
Taka słodka, jak z cukru baranek
I osiołek drewniany wydreptał,
Dzwoniąc dzwonkiem na powitanie.
Potem wyszli królowie tak strojni,
Jak bukiety krakowskich kwiaciarek.
Dreptał wolno ich kondukt dostojny,
Każdy z królów niósł jakiś podarek.
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024