Podsłuchańce - wedle definicji, którą zaprezentowała twórczyni tego gatunku literackiego - Wisława Szymborska "są zapiskami cudzych wypowiedzi, mimochodem podsłuchanych uwag i zwierzeń". Szymborska dodaje, że są one nie zawsze przeznaczone dla jej ucha.
Mój tata w latach dziewięćdziesiątych postanowił wynająć garaż od sąsiada, któremu amputowano nogę i nie mógł on już jeździć samochodem. Zaprosił go do domu na spisanie umowy i po sfinalizowaniu transakcji zaproponował kieliszeczek wódeczki. Byłoby wszystko dobrze, gdyby po chwili nie zaproponował:
— No to może na drugą nóżkę?
Posłyszane dawno temu na krakowskich Plantach, gdzie wystawały weteranki najstarszego zawodu:
— No co kochaniutki popieścimy się troszkę?
— A co to ja k***a jestem konserwator zabytków?
Teściowa:
— Nie zimno Ci z takim dużym dekoltem? Może włożyłabyś jakiś sweterek?
Synowa:
— Dziękuję, nie muszę. Mnie jeszcze hormony grzeją.
Sala szpitalna, odcinek męski
Pacjent 1:
— Jak pójdę do domu to rzucę się od razu na żonę i wypieszczę jej łękotkę?
Pacjen 2:
— Co? Dlaczego łękotkę?
Pacjent 1:
— Nie wie Pan? To tam na dole, taki dzyndzelek.
Pierwsza Komunia w wiejskiej parafii w diecezji częstochowskej. Ksiądz w trakcie kazania „podchwytliwie” pyta dzieci:
— Kochane dzieci co nam daje taką wielką siłę, moc, co jest nam potrzebne gdy jesteśmy słabi?
Jeden z chłopców zgłasza się do odpowiedzi i wykrzykuje do podstawionego mikrofonu:
— Galaretka ze świńskich nóżek!
W jednej z krakowskich restauracji.
Kelnerka:
— Czy smakowało Panu?
Klient:
— Jak długo żyję czegoś takiego nie jadłem.
Kelnerka (uradowana): — Naprawdę?
Klient: — Tak…, ale to nie jest komplement.
W mojej szkole na lekcji w drugiej klasie (rok 1982)
Nauczycielka:
— Jakie słodycze lubicie dzieci najbardziej?
Kolega:
— Wyroby czekoladopodobne.
Nauczycielka:
— Dlaczego?
Kolega:
— Bo są najbardziej podobne do czekolady.
Na szpitalnym oddziale ratunkowym pacjent od godziny zwija się z bólu i krzyczy bez przerwy:
— O Jezu jak mnie głowa boli, jak mnie głowa boli.
Nagle jedna z pacjentek pyta drugą:
— Ciekawe co jest temu facetowi?
A ta druga bez chwili namysłu rezolutnie odpowiada:
— Jak to co?. Głowa go boli.
Lekcja języka polskiego w czwartej klasie mojej szkoły podstawowej. Nauczycielka drze się do mojego kolegi, który gadał, nie miał, jak zwykle, pracy domowej, książki do ćwiczeń i wykazywał zupełny brak zainteresowania nauczycielką i jej przedmiotem nauczania:
— Ty debilu!, kim ty będziesz skoro nic nie umiesz, nic cię nie interesuje?
Kolega bez wahania:
— Polonistą, proszę Pani.
Rozmowa mojej babci i ciotki (jej siostry).
— Wiesz Wanda myślałam ostatnio o tym moim znajomym z pracy i dzisiaj dowiedziałam się, że umarł. Zresztą ostatnio to często jak o kimś myślę, to potem okazuje się, że umarł.
— Marysiu to ja Cię bardzo proszę, Ty o mnie w ogóle nie myśl.
Przed akademikiem na Bydgoskiej w Krakowie para kloszardów zbiera puszki po piwie z koszy i trawników. Nagle on znajduje niedopitą butelkę jabola. Wyciąga ją w stronę partnerki i z uśmiechem pyta:
— To twoje?
A ona:
— Nie to tych „uczonych”.
W sklepie całonocnym na Królewskiej w Krakowie podchmielony student prosi o wina:
— Proszę trzy Amandy i dwie Izy.
Ekspedientka podaje trzy Izy i dwie Amandy. Student reklamuje, że prosił o trzy Amandy i dwie Izy. Ekspedientka z dezaprobatą i zdziwieniem w głosie:
— A czy to nie jest wszystko jedno?
Kolejka do automatu telefonicznego w jednym z krakowskich akademików. Dziewczyna gada od piętnastu minut i kończy dopiero wtedy, gdy zużywa wszystkie impulsy na karcie. W stronę odchodzącej jeden z chłopaków rzuca:
— Telefony, jak kible, powinny być oddzielnie damskie, oddzielnie męskie.
Chłopak z dziewczyną siedzą na ławce w dworcowej poczekalni, naprzeciwko kosza na śmieci, w którym para kloszardów uporczywie szuka czegoś wartego zabrania. Dziewczyna mówi:
— Wiesz, nie chciałabym kiedyś tak skończyć, jak oni.
Na to chłopak:
— Ale dlaczego? Nie chciałabyś tak szukać, czy boisz się, że byś nic nie znalazła?
— Wie pani, ja już nie mam siły do tej mojej córki, nie uczy się, nie pracuje, a teraz na dodatek jest z jakimś starym chłopem w konkubinacie. — O jejku, współczuję, ja myślałam, że cały czas jest w Krakowie.
Para zakochanych w jednej z mazurskich restauracji je ryby z frytkami i surówkami. Dziewczyna zjadła rybkę, frytki i pyta chłopaka:
— Może chcesz surówkę ode mnie?
Chłopak:
— Chętnie, a czemu nie jesz?
Dziewczyna:
— A bo wydaje mi się, że jest jakaś nieświeża i może mi zaszkodzić.
Lekcja historii w moim liceum. Nauczycielka pyta na wyrywki, co zazwyczaj kończy się lawiną ocen niedostatecznych. W końcu do odpowiedzi wyznacza jednego z kolegów siedzących obok mnie:
— Sfinks? - pada pytanie.
Kolega zaczyna:
— Sfinks to… — i rozpaczliwie szuka pomocy wokół, drapiąc się po głowie, jakby chciał sobie przypomnieć, choć widać, że nic nie wie. Nauczycielka rzuca mu „koło ratunkowe”:
— No przypomnij sobie, pomyśl, jak wygląda Sfinks, do kogo jest podobny?
Kolega myśli, myśli, aż w końcu niepewnie dopytuje nauczycielkę:
— Ale czy do kogoś z naszej klasy?
- Wiesz co?, ale zajebisty film wczoraj widziałem. O takim gościu, motocykliście. Facet to miał lajtowe życie: zarzucił kwasa, wydupczył laskę, wskoczył na "motur" i pojechał w chuj.
- A ty gdzie się wybierasz?
- Do apteki. Chcesz coś?
- Nie dziękuję. A po co idziesz? Jesteś chory?
- Nie, nie. Idę się tak tylko rozejrzeć.
- Babciu ile ty masz lat?
- Pań się o wiek nie pyta.
- No wiem, ale powiedz, urodziłaś się przed wojną, czy po wojnie?
- Przed.
- A przed pierwszą, czy przed drugą?
- Co dzisiaj zrobimy sobie na obiad?
- Flaki twojej mamy.
- Kochanie, chcesz się może napić kawki?
- Oj tak, bardzo!
- A to wiesz co? Ja też poproszę.
- Czy pani rodziła?
- Ależ panie doktorze?! Ja jestem panienką!
- Ja to już teraz nie czytam w ogóle gazet, bo te wszystkie gazety to łżą jak pies. Jedni piszą jedno, drudzy drugie, a potem okazuje się, że jest odwrotnie niż pisali.
- Ja to kupuję tylko jaja od baby, bo przez to GMO to ludzie teraz mają pani różne zaburzenia i te...?, no...?, mutacje.
Jako albinos przyzwyczaiłem się do tego, że u niektórych osób wzbudzam niezdrowe zainteresowanie. W rodzinnej miejscowości mojej żony pewna pani była tak mną zainteresowana, że jechała na rowerze, patrząc w tył, co skończyło się dla niej wpadnięciem do rowu. Z kolei w Albanii, gdzie byłem z moją żoną i z przyjaciółmi na jednym z targowisk mały chłopiec nie mógł przestać mi się przyglądać. W końcu nie wytrzymał i zapytał.
- Where are you from?
Któś z grupy odpowiedział z narodową dumą:
- From Poland.
Chłopiec jednak nie dał za wygraną i wskazując na mnie dopytał:
- Okay, and where is he from?
Wraz z moim kolegą - poetą byłem przed laty na wieczorze poetyckim w małym podkrakowskim miasteczku. Dom kultury znajdował się w bliskim sąsiedztwie sklepu monopolowego, który miał liczniejszą klientelę, niż szacowna kulturalna placówka .Po wieczorku staliśmy przed budynkiem. On z naręczem kwiatów wzbudził zainteresowanie pewnego podchmielonego obdartusa. Ów podszedł i zagaił:
- A pan co tak z tymi kwiatami tu stoi?
Kolega grzecznie odpowiedział, że jest poetą, przyjechał z Krakowa, bo miał tu promocje swojego tomiku. Podchmielony facet bez chwili wahania wypalił:
- No tak, poeta! Poetami to zostają życiowi nieudacznicy i nieroby!
Mój kolega nie myślał długo nad ripostą i odbił piłeczkę.
- W takim razie, czy mógłby mi pan ofiarować swój tomik wierszy?
Pijaczyna najwyraźniej nie miał go ze sobą, albo jeszcze nie wydał, bo obrócił się na pięcie, splunął przez lewe ramię i poszedł do wszystkich diabłów.
Copyright © Mariusz Parlicki 2016 -2024
Designed by Mariusz Parlicki 2016 -2024